Go to content

„A przecież miałam być inna…”. Jak to się dzieje, że powielamy błędy naszych rodziców

Fot. iStock/m-gucci

Ile razy zdarzyło wam się, po jakiejś kłótni z partnerem albo trudnej rozmowie z dorastającym dzieckiem, stanąć przed lustrem i pomyśleć: „Boże, jestem taka sama jak moja matka”? Ile razy złapaliście się na tym, że zaczynacie iść tą samą ścieżką co wasi rodzice, choć przecież baliście się tego panicznie od momentu dorastania?… Powtarzamy błędy rodziców, bo pewne schematy odcisnęły na nas zbyt mocno swoje piętno, weszły nam w krew. Powtarzamy je również dlatego, że tak bardzo się tego obawiamy…

Historia M. jest dość prosta. M. dorastała w tak zwanej „dobrej rodzinie”, z ojcem alkoholikiem, którego jej matka kryła przez kilkanaście lat picia. Właściwie kryła go cała rodzina – M. i jej młodszy brat również. Tylko dzięki mamie, która dwoiła się i troiła, żeby dom jakoś funkcjonował – dzieci miały zawsze co jeść i w co się ubrać, były zawsze przygotowane do szkoły. Tylko nie potrafiły zaufać, otworzyć się przed nikim.

I oczywiście, to nie prawda, że córka alkoholika wybierze sobie na męża faceta z problemem z uzależnieniami. Ale M. wybrała partnera, którego również musiała „kryć” przed całym światem. Klasyczny, toksyczny związek: on – domowy tyran, ona – milcząca ofiara, zapewniająca wszystkich wokół, że „wszystko jest w najlepszym porządku” . Od razu odnalazła się w tej roli. Jednocześnie nieszczęśliwa i pozornie „bezpieczna”. Nie może nikomu powiedzieć, bo „o tym” się nie mówi. Swoje brudy pierze się we własnych czterech ścianach. A poza tym, może ona na to zasłużyła?

M. jeszcze dojrzeje do odejścia. Zaczyna rozumieć, że jeśli tego nie zrobi, skończy jak jej matka: obudzi się w wieku 55 lat z przekonaniem, że przegrała swoje życie, spędziła je z kimś, kto jedynie ciągnie ją na dno. Że poświęciła swoje ambicje zawodowe, zaniedbała swój rozwój, a co najważniejsze – zdrowie emocjonalne swoich dzieci by ratować kogoś, kto nie chciał być uratowanym. Kto wybrał uzależnienie.

Albo historia K., która wychowuje samotnie dwoje dzieci. K. odeszła od męża, bo wydało jej się, że się zakochała. Tak naprawdę nie potrafi nikogo pokochać. Ciągle poszukuje tylko tej adrenaliny, która pojawia się, gdy poznaje jakiegoś mężczyznę i zakochuje się, całuje go pierwszy raz.

K.nie umie się dogadać ze swoją starszą córką. Z młodszą jest o tyle łatwiej, że to ona „dba” o tę relację. K. nie jest pewna, dlaczego, ale nie czuje tej bliskości, nie potrafi przełamać lodów. Nie rozumie tego, przecież dokładnie tak samo wyglądały jej relacje z matką, zimną, wymagającą. Matką, która nigdy jej nie przytuliła, nigdy nie zainteresowała się jej problemami, smutkami. Matką, której twarz kojarzy jako maskę – bez uczuć. Kiedy zaszła w ciążę, obiecała sobie, że ona będzie inna. Że każdego dnia da swoim dzieciom odczuć, jak bardzo są dla niej ważne, jak mocno je kocha. Ale kiedy pojawiły się na świecie jej dwie córki, przeraziła się, że nie umie ich pokochać, tak jak powinna. Od początku tworzyła dystans. Nie, nie zaniedbywała ich pielęgnacji, szkoły, była dobrą… „opiekunką”. Ale kiedy mogła, uciekała w romanse, bo męża nie kochała już dawno. Szukała tam bliskości i ciepła, spełnienia, bezpieczeństwa. I jeszcze go nie znalazła. Czy kiedyś znajdzie? Nie wie. Chciałaby być inna dla swoich dzieci. Ale tak bardzo boi się, że nigdy się tego nie nauczy. Ma poczucie winy i obwinia jednocześnie swoich rodziców za to, jaka jest.

Prawda jest jednak taka, że jako dorośli, mając świadomość swoich trudnych doświadczeń z dzieciństwa, mamy w ręku wszelkie narzędzia potrzebne do tego, żeby w porę zawrócić z utartych ścieżek, by wybrać inną drogę. Wygodnie jest wmówić sobie: „to wina rodziców, nic z tym nie zrobię”,  dużo ciężej podjąć pracę nad sobą, poświęcić czas i energię na to, by się zmienić. By zrozumieć, jaką rolę odgrywają w naszym życiu relacje z rodzicami, czy mamy szansę wreszcie wziąć odpowiedzialność za własne życie.