Marudziłam jakiś czas temu, że gorąco. Już nie pamiętam.
Teraz mi zimno. I ciemno. Słońca nie widzę – schowane w chmurach.
A ja schowana w pracy dzień cały. Bo przed pracą i po – ciemno.
Wolałabym się schować w koc, w książkę i sen. Jeszcze roweruję
i to jedynie mi otwiera oczy. Chyba ten wiatr, który hula mi pod powiekami.
Gorzej z deszczem – kapuśniak przeżyję, ale ulewa mnie unieruchamia
i przenosi do śmierdzącego autobusu. I tam to już w ogóle sen i apatia.
Przepraszam Cię Gorąco, że mówiłam, że Cię nie lubię. Wróć słońce!
Na trochę dłużej niż te kilka godzin w pracy (i tak Cię nie widzę
znad komputera). I jeszcze na porannym rowerze mam jakieś ambicje
na wieczór: zrobię to, to i to. Ale z powrotem język na brodzie, plany
i siły gubię na skrzyżowaniu. Wracam z jednym okiem otwartym.
Nie wiem jak to możliwe, że potrafię spać od 22.30 do 5.30
i być niewyspaną Marudą. Na szczęście moje dziecko mnie rozumie
i śpi grzecznie (nie licząc okresu jak jest chora i jak coś tam jej
w brzuszku zaświdruje w nocy). I tak sobie wegetuje ostatnio,
wstyd mi za to Nicnierobienie. Zapadam w sen zimowy.
Coś tam skrobnę, narysuje, ale plan jest wykonany w 1%.
To mało.
Zima idzie.
Jestem misiem.
Nie chce mi się!
czytaj więcej na blogu: