Go to content

Wspólne życie, wspólna kasa. 5 powodów, dlaczego warto mieć wspólne konto

Fot. iStock

– Miłość miłością, ale na co wydaję to, co zarobię, to moja sprawa – lub mniej dyplomatycznie – Od mojej kasy WARA! – Znacie? Albo w drugą stronę – My z Misiaczkiem nie mamy przed sobą tajemnic, prawda? Ale masz ci los, Misiaczek jakoś bez przekonania kiwa główką, jakby mu się po tym pytaniu zrobiło odrobinkę gorąco. Nie trzeba być Einsteinem, żeby od razu domyślić się, że wspólna kasa to temat drażliwy
i niewygodny. I na palcach jednej ręki wśród swoich znajomych policzyć można te pary, które naprawdę nigdy, przenigdy nie spięły się o sprawy rachunkowe.

Nie trzeba po ślubie zamieniać się w pasożytujące pluskwy albo porosty na każdym możliwym polu. Takie stwierdzenia można usłyszeć coraz częściej, szczególnie dlatego, że dziś kobieta zazwyczaj nie jest uzależniona od pieniędzy męża. Pracuje, zarabia, wydaje. Ale czy rozdzielność majątkowa (tak straszliwie nazwano, to zjawisko w świecie pieniądza) faktycznie sprzyja kochankom?

Oddzielne konta? Zwolennicy będą bronić tego rozwiązania własną piersią. Ale skoro razem (na zawsze), to czy jest miejsce na „separację” czegoś? Niby to takie oczywiste, ale gdy mamy już nie tylko deklarować – okazuje się, że łatwiej powiedzieć niż zrobić, no bo…

1. Kto i ile?

Mężczyźni częściej wydają pieniądze na alkohol, kobiety potrafią nieco zapomnieć się podczas zakupów.  Każdy z nas wydaje na coś innego i zazwyczaj okazuje się, że akurat na to, co w mniemaniu obozu przeciwnego wcale nie jest dobrym pomysłem.

Oni, zupełnie inaczej postrzegają kategorię „niezbędny” wydatek – np. taki lunch w mieście, to wydatek – okazuje się – niezbędny, bo przecież jeść każdy musi. Ona nie rozumie dlaczego wydawać przez 20 dni w miesiącu 35 zł, skoro można zabrać jedzenie z domu w cenie piątaka.

One upłynniają większość pensji na zakupy domowe i wszystko dla dzieci, bo przecież On nie wie co kupić, jak i dlaczego. A jak wie, to i tak kupi źle (zresztą panowie chętnie korzystają z tego stereotypu jako rozgrzeszenia z biegania po markecie). I gdzie tu sprawiedliwość? Ona zazwyczaj zarabia mniej, wydaje więcej. A gdy na koncie hula wiatr, trzeba poprosić o małżeńskie zasilenie.

Jak widzicie, taka niezależność może nas razem i oddzielne sporo kosztować. Wspólne konto wydaje się być dobrym rozwiązaniem. Wspólne wydatki – ze wspólnej kasy. Czarno na białym. – Dziwisz się mój drogi na co ja tyle wydaje, to się pofatyguj i sprawdź wyciąg – i po bólu, bo na wyciągu zakupy, opłata za przedszkole, rachunki i paliwo. A cóż miałoby się tam znaleźć?

2. (auto)Kontrola

A kwestia kontroli i zaufania? „No nie, daj spokój. Nie chcę żeby widział ile wydaję na fryzjera, albo robił mi wymówki ile kosztowały moje buty”. „Przecież Ona nie przeżyłaby tego, ile wydałem w pubie z chłopakami” – Po co to komu? Pytają Ona i On.

Owszem trzeba sobie ufać i chyba w żadnej zdrowej relacji, nikt nie będzie tłukł talerzy
o jedno wyjście na piwo (nawet to kosztowne), albo parę szpilek (jeśli nie kupuje się ich codziennie). A jeżeli boimy się reakcji drugiej strony? Hmm, to chyba coś tu jest nie tak – albo z kontrolującym, albo z wydającym. Może wstydzimy się, że tyle wydajemy? Niepotrzebnie, bo zwyczajnie „nie mamy racji”.

3. Gwóźdź do małżeńskiej trumny

Przecież WY nigdy nie będziecie się kłócić o pieniądze, przecież jesteście inny. Aha, milion razy. Na pewno. Tamci inni też tak mówili. Dopóki nie ma żadnych trudności, kasy starcza każdemu na wszystko, to i problemów nie ma (bo skądże miałyby się brać?). Ale kiedy zamiast PLN-ów na koncie jest wielkie i okrągłe „nic”, a kolejny SMS z działu windykacji twojej sieci komórkowej wyskakuje jak mina, już nie jest tak różowo. Prędzej czy później zaczynają się problemy. Bo Ty nie wiesz na co On tyle wydaje, a On nie rozumie jak może nie wystarczyć to, co zarabiasz.

A skoro nie wie i ma nie wiedzieć to przecież zaczyna się wojna pt. „To nie twoja sprawa, pilnuj swojego portfela”- Ależ pilnuję – usłyszysz – i  złotóweczka już z niego nie umknie na twoją kawę i pomidorki… I nieważne, że kawa tak naprawdę jest wasza, to już kwestia honoru. Warto?

4. Pokusa kolorowania rzeczywistości

Praca. Czasem się ją traci, czasem los przynosi nam awans i … „podniżkę”. Takie czasy: redukcje, zmienność. I czasem korci, żeby nie martwić tej biednej żony, że na ratę nie będzie – z miłości. Przecież zamysł jest taki, aby szybko znaleźć nową pracę i tylko odrobinę nagiąć rzeczywistość. Ale to szybko może zamienić się w cholernie wolno, a przyznać się do kłamstwa trudna sprawa. Ona z kolei trochę straciła rachubę korzystając z karty kredytowej, ajć, strasznie wstyd się przyznać. Już nie mówiąc o tym zarysowanym zderzaku – na szczęście nigdy się nie dowiedział (ale kosztowało ja to 500 zł limitu).
A teraz jakoś tak zapomniała spłacić na czas. Klops.

Ale u licha, przecież pobraliście się po to żeby to wszystko „razem”. I ten zderzak i rozsyłanie CV. A może nie?

5. Kasa i władza

Gdy wkłada do skarbonki tylko jedna strona – układ sił staje się mocno nierówny. I nawet jeśli tak się umawiacie, a On wcale nie żałuje ci na waciki, sam fakt, że musisz prosić może być powodem dużego dyskomfortu. Takie życie, czy nie byłoby prościej gdybyś mogła spokojnie robić zakupy bez tego cyrku? Przecież tak się umówiliście i kropka.

I chyba mimo wszystkich wad wspólny układ na 100% maja swoją przewagę. Jak razem, to razem. A jak chcemy się ukrywać lub oszukiwać ukochaną osobę – to chyba problem nie tkwi w 26-cio cyfrowym numerze rachunku…