Go to content

Nie ma takiego wagonika, którego nie da się odczepić. Tak, ja też dałabym sobie za niego uciąć rękę

Fot. iStock/domoyega

Nigdy nie uważałam siebie za jakieś bóstwo, choć wielokrotnie słyszałam, że jestem atrakcyjną kobietą i na brak zainteresowania ze strony facetów narzekać nie mogłam. Nieszczególnie mnie to jednak interesowało, bo miałam to szczęście, że byłam szaleńczo zakochana. I to zakochana w mężczyźnie, który na każdym kroku zapewniał mnie o swojej miłości.  Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że żyję z człowiekiem, któremu miłość w zdradzie nie przeszkadza. 

Kobiety często popadają w skrajności. Wiem, bo sama w ten sposób żyłam. Jedne bezgranicznie ufają, drugie są zaborcze, podejrzliwe i na każdym kroku inwigilują. Zawsze bawiły mnie też histeryczki, które potrafiły z fajnych facetów zrobić ciamajdy. Te, które narzucały swoje warunki, ograniczały mężowi kontakty z kolegami, sprawdzały portfel, wyciąg z banku, połączenia i wiadomości w telefonie. Byłam ponad tym i z zażenowaniem słuchałam opowieści koleżanek. Śmiałam się z rozterek typu: „A co, jeśli spodoba mu się inna kobieta?”.

Było mi tych kobiet najzwyczajniej w świecie żal, bo wiedziałam, że ich niepewność wynika z kilku powodów. Przede wszystkim nie były szczęśliwe w swoich związkach, skoro miały czas i siły na takie dywagacje. Gdyby każdy dzień u boku wymarzonego faceta sprawiała im radość i dodawała chęci do życia, nie zastanawiałyby się nad tym, czy inna może zawrócić mu w głowie.

Po drugie, nie wierzyły w intencje partnera. No bo jak można kogoś kochać i mu nie ufać? Sprawdzać, kontrolować, podejrzewać i rzucać oskarżenia? Powinno przecież być kompletnie na odwrót. Kobieta, która jest przekonana o miłości mężczyzny wie, że wszystko co on robi, robi z myślą o tym, by ją uszczęśliwić.

A po trzecie (i co wydaje mi się być kluczowe), wszystkim tym kobietom brakuje pewności siebie. Bo jeśli czujesz się atrakcyjną, mądrą, fajną i wartościową kobietą, nawet przez myśl ci nie przejdzie, że facet może zainteresować się inną. I nie mówię wcale o żonie-służącej, która nadskakuje mężowi i tańczy jak jej zagra. Mówię o pewnych siebie kobietach, które wiedzą, co dają partnerowi i wiedzą, czego od niego oczekują.

O, taka byłam mądra. W sumie nie dziwne, że los ze mnie zadrwił.

Jest taki dowcip (?) o mężu, który wraca kompletnie pijany do domu. Kładzie się w ubraniu do łóżka, a troskliwa małżonka zaczyna go rozbierać. Zdejmuje buty, rozpina koszulę, a wtedy on zrywa się na równe nogi i mówi: „Zostaw mnie, ty szm*ato, mam żonę”. Haha, hihi. Urocze. Wypisz-wymaluj mój mąż.

Aż tu nagle, zwykłego, marcowego popołudnia otworzyłam laptopa, z którego on korzysta. Musiałam, bo mój od rana się zawieszał. I wtedy pierwszy raz poczułam ten zimny pot na plecach, o którym wspominały moje koleżanki. Ponieważ musiał szybko zamknąć komputer, po włączeniu przeglądarki wyświetlił mi się komunikat, czy przywrócić wszystkie otwarte wcześniej zakładki. Z rozpędu potwierdziłam, bo i u siebie zawsze tak robię.

Facebook, bank, kontakt do najbliższego wulkanizatora, popularny serwis informacyjny. Odpaliłam kolejne okno i zaczęłam pracować. Nie dawało mi jednak spokoju pikanie messengera, więc postanowiłam wylogować go z Facebooka na czas mojej pracy. Zamarłam, gdy otworzyłam tę zakładkę.

Dokładnie pamiętam, jak zesztywniało całe moje ciało. Jak zaczęło kołatać serce. Jak po plecach ciekł mi zimny pot, ręce zaczęły się trząść, a przed oczami pojawiły mi się mroczki. To był grom z jasnego nieba.

Zadziałałam instynktownie – drżącą ręką zaczęłam przewijać konwersację.

Ostatnia wiadomość minutę temu. Pierwsza? 8 miesięcy temu.

Przebrnęłam przez ich wirtualny seks, obietnice, że mnie zostawi, narzekanie jaka jestem leniwa, wspomnienia intymnych spotkań, snucie planów na przyszłość, zabawne historie, śmieszne filmiki. Obejrzałam zdjęcia, które wryły mi się w pamięć i przeczytałam komplementy, które i ja każdego dnia słyszałam. Nie znałam jej, ale z jednej z pierwszych rozmów wywnioskowałam, że zatrudniła się w jego firmie.

Najbardziej jednak utkwiła mi w pamięci jedna rzecz. Zdanie, które napisała po miesiącu wymiany korespondencji, gdy już otwarcie zaczęła proponować randkę, a mój mąż się opierał. „Nie ma takiego wagonika, którego się nie da odczepić”.

Do wszystkiego się przyznał i tu nasza wspólna, bajkowa historia się kończy. Związał się z nią, ale nie wiem, czy znowu oszukuje i zdradza, całując tym razem ją każdego dnia o poranku i zapewniając o swojej miłości.

Wiem natomiast, jak potężną krzywdę mi wyrządził. Bo to, że zdeptał moje poczucie własnej wartości, że zniszczył wszystko to, co nas łączyło, to jedna sprawa. Najgorsze jest to, że nigdy już nie zaznam tej beztroski, wynikającej z poczucia bezpieczeństwa. Bo najzwyczajniej w świecie nigdy już nie zaufam żadnemu mężczyźnie. A kiedyś dałabym sobie rękę uciąć.

Ty też?

Nie ma takiego wagonika, którego się nie da odczepić. I nie ma takiej kobiety, która może spać spokojnie.