Go to content

„Tak, jestem sama. Nie przeszkadza mi to. Że niby oszukuję, bo co innego miałabym powiedzieć? Grubo się mylisz”

Fot. iStock / skynesher

Anka ma 38 lat. Od samego początku inwestowała w swój rozwój. Zresztą zawsze była pewną siebie – najpierw dziewczyną, potem kobietą. – Wiecznie wchodziłam w konflikty z koleżankami, bo otwarcie mówiłam co sądzę o tym, co robiły. Kiedy moja szkolna przyjaciółka biegała za chłopakiem, uważałam, że to głupie, że nie szanuje siebie. Przestała się do mnie odzywać. Mówiła: „zazdrościsz mi”. Czego jej miałam zazdrościć, że ugania się za chłopakiem?

Podobnie było na studiach. Anka ambitna. Zdawała egzaminy w terminach. Chodziła na imprezy, potrafiła być duszą towarzystwa, ale solą w oku dla niektórych były jej wyniki na uczelni. – Wiesz, dostałam staż w świetnej firmy – cieszyła się mówiąc o swoim sukcesie przyjaciółce. „Po co ci to? Jeszcze się w życiu napracujesz” – usłyszała.

– Nie wiem, zawsze była we mnie pewność, gdzie chcę dojść, co osiągnąć. Kocham moich rodziców, ale nie chciałam tak jak oni skończyć. W małym mieszkaniu, w tej samej pracy od lat, z popołudniem spędzanym przed telewizorem. W takiej szarej codzienności. To, kim jestem dzisiaj, zawdzięczam im, bo pokazali mi, jak nie chcę żyć.

Dzisiaj Anka jest dyrektorem w jednym ze znanych banków. – Wiesz dlaczego mi się udało? Bo potrafiłam stawiać granicę. Nie pozwoliłam swoim szefom wejść sobie na głowę. Skończyłam studia z mega wynikami, od razu dostałam pracę. Nie musiałam szukać poklasku w oczach innych. Udowadniać pełnym oddaniem, wieloma nadgodzinami i pracami w weekend, ile jestem warta. Organizacja to moje drugie imię, nie chciałam, żeby praca stała się całym moim życiem. Tak, wiem, takich kobiet się nie lubi.

Anka zakochiwała się, chodziła na randki. Zresztą robi to do teraz. – Jestem otwarta na świat. Kocham towarzystwo, ludzi z pasją. Zapraszam do siebie znajomych. Uwielbiam gotować. W czasie moich podróży poznaję fantastyczne osoby, z którymi często się zaprzyjaźniam. W dobie internetu, jakie ma znaczenie, skąd jesteś. Mam dwie przyjaciółki jeszcze z czasów studiów. One czasami na mnie patrzą pytając z troską: – Anka, czy ty jesteś szczęśliwa? A moje „tak, jestem” – wiem, że ich do końca nie przekonuje. Bo jak być szczęśliwą dobiegającą 40-tki singielką bez dzieci? W ich oczach to niemożliwe. Wiesz, na zasadzie „coś tu nie gra”.

„Z nią jest coś nie tak, skoro nikt jej nie chce”

To chyba najczęściej wypowiadane zdanie za plecami Anki. – Przecież nie jestem głupia. Nikt mi tego wprost nie powie, nie spyta: „A czemu ty właściwie jesteś sama”, jakby miała za to pogryźć, lepiej domniemywać na boku. A ja po prostu nie trafiłam na odpowiedniego faceta. Jakoś tak mam, że przyciągam tych, którymi to ja muszę się opiekować. Mówi, że nie wybrzydza, chce po prostu partnera – do życia, do rozmowy, do dzielenia się swoimi pasjami. – Dlaczego mam wchodzić w związek tylko dlatego, że „lata mi lecą”. I przez resztę życia zastanawiać, co ja robię do cholery z tym facetem? Szczerze wierzę, że znajdę tego odpowiedniego. Rozglądam się, ale nie skupiam na tym szukaniu mojej całej uwagi.

„Co ty wiesz o życiu, skoro nie masz dzieci”

Tak, dzieci uczą życia, wystawiają na próbę cierpliwość, przesuwają granice wytrzymałości, ich obecność testuje związek. – Nie mogę mówić przy koleżankach, które mają dzieci, że byłam na świetnych zajęciach fitness, albo spytać, czy nie poszłyby ze mną do kina w ramach rozrywki. „Stara, ja nie pamiętam, jak kino wygląda” – słyszę. „Jak będziesz miała dzieci, to zobaczysz, wszystko się skończy”. Hmm, cóż, nie mam jeszcze dzieci. Zajmuję się dziećmi mojej siostry, chętnie z nimi zostaję, jak oni chcą gdzieś wyjść sami. Tylko nie rozumiem tego wartościowania – dlaczego moje życie jest słabsze, niepełne? Mogłabym powiedzieć: „Co ty wiesz o życiu, utknęłaś z dziećmi”. Ale ja w ogóle tak nie myślę. Przecież to jest nasz wybór. Decydujesz się na dziecko – świetnie. Ale proszę nie mów, że skoro ja ich nie mam, to g**no wiem. Bo to nie fair.

„Zazdroszczę ci, też bym tak chciała”

– Ostatnio usłyszałam to od koleżanki z pracy. Po 30-tce, dwójka dzieci. W związku. Otworzyłam oczy szeroko. „No chciałabym jak ty, mieć czas na wyjazdy, na basen, na poznawanie innych ludzi”. Zawsze w takich momentach mówię: „Kochana ciesz się z tego, co masz – to dużo, a jeśli chcesz coś zmienić – droga stoi otworem”. Ja naprawdę wiem, że życie jest tylko i wyłącznie w naszych rękach.

Nie bywa smutna wieczorami, samotna. Pewnie myślisz, że siedzi w swoim czystym mieszkaniu, w ciszy z głową między kolanami i marzy, by ktoś ją przytulił, by był obok. Albo, że siedzi z papierami firmowymi, odpisuje na maile. – Żyję jak normalny człowiek, nie jestem jakimś freakiem. To, że jestem sama, to dzisiaj mój wybór. W domu wskakuję w dresy, karmię koty. Dzwonię do mamy, do siostry. Umawiam się na randki, idę do kina. No tak – po prostu. Biorę to, co dostaję.

Z jednym ma problem. – Dlaczego nikt nie martwi się o samotnych facetów dobiegających 40-tki. O nich mówi się, że wybrali wolność, nikt nie pyta dlaczego są sami, czemu nie mają dzieci. Facet może. Takich facetów się podziwia, mówi się o nich, że są silni. Pewni siebie. Jak już wybiorą kobietę, to będą nosić ją na rękach, kochać do końca życia. A tymczasem ja w oczach innych jestem samotną starą panną, na którą ukradkiem patrzy się ze współczuciem, o której mówi się: „Biedna, sama przed sobą nie chce się przyznać, że jest nieszczęśliwa”. Jak walczyć z takim stereotypem? Chyba lepiej odpuścić, bo i tak każdy „wie swoje”.