Go to content

Stał tam, przy różanym krzewie, delikatnie głaszcząc jej twarz… Love story w powojennej, poranionej kulami Warszawie

Stał tam, przy różanym krzewie, delikatnie głaszcząc jej twarz... Love story w powojennej Warszawie
Fot. iStock / HultonArchive

Dwoje w związku to rozwiązanie idealne. To sytuacja wręcz pożądana i dość oczywista. Kiedy pojawia się ta trzecia lub ten trzeci (i nie jest owocem wspólnej miłości, tylko zjawia się „na doczepkę”), sprawy zaczynają się komplikować. A jeśli TĄ TRZECIĄ jest twoja własna matka, słowo komplikacja jest już raczej eufemizmem.

Więc najpierw było ich dwoje, jak trzeba. Poznali się na jakiejś potańcówce, w powojennej, poranionej kulami Warszawie. Połączyła ich radość z tego, że przetrwali ten bardzo trudny czas, a młodość, piękna, radosna zaszumiała im w głowie miłością. Cudni i szczęśliwi biegli na spotkanie ze sobą i spacerowali za rękę wśród ruin miasta. Snuli marzenia o wspólnym domu, o rodzinie i spokoju, o czasie jak ten, który pamiętali z wczesnego dzieciństwa, kiedy jeszcze widmo wojny nie położyło się cieniem na ich codzienności.

– Mogłabyś mi go w końcu przedstawić – mówiła matka Hanki, elegancka w swojej przedwojennej fryzurze i niepokojąco piękna jak gwiazda filmowa z lat trzydziestych. A Hania obiecywała, że już, że niedługo i szła na spotkanie ze swoim Januszem, lekka i uśmiechnięta do tej miłości. Kochała pierwszy raz. On za to powtarzał tylko, że kocha ją tak, jak kocha się pierwszy raz i to jej wystarczało. – Chcę poznać twoją mamę – oznajmił któregoś dnia i Hania uznała, że to kolejny dowód na to, że ukochany traktuje ją z należytym szacunkiem.

Przyszedł do nich po południu, pachnący i piękny z dwoma bukietami kwiatów. Poważnie ucałował dłoń mamy Hanki i spojrzał jej głęboko w oczy. Brązowe, stanowcze oczy kobiety, której miłość zabrała wojna. Przepadło. Ten młody, świetny chłopak tak bardzo przypominał jej ukochanego z wczesnych lat młodości. Przysięgłaby, że to podobieństwo było ogromne – mógłby być jego synem. Zapomniała o Hani, zapomniała może, że jest matką, na chwilę była znowu młodą, zauroczoną chłopcem dziewczyną. Popołudnie upłynęło jej  miło i szybko, a kiedy Janusz wyszedł, zasypała córkę pytaniami o niego. I chociaż słyszała już te odpowiedzi wiele razy, ciągle jej było mało.

Hania cieszyła się z tego, że ukochany zyskał aprobatę jej mamy, cieszyła się tym zainteresowaniem i nie podejrzewała, że coraz częstsze spotkania we troje trzeba przypisać fascynacji matki jej narzeczonym. Ufności dziewczyny nie zburzył nawet fakt, że matka na spotkania z ukochanym córki zaczęła zakładać swoje najlepsze jedwabne bluzki i porzuciła dawny styl czesania się na rzecz nowoczesnej, modnej fryzury. W jego serdecznym zachowaniu, a nawet jawnym zachwycie jej matką też nie zobaczyła nic niepokojącego. Może to jej natura, a może naiwność jeszcze wciąż dziecka, a nie kobiety sprawiły, że nie dostrzegła jak traci tę miłość.

Dzień w którym zobaczyła ich razem, przy furtce w ogrodzie, okazał się najtrudniejszym doświadczeniem w jej młodym, dwudziestoletnim życiu. Wracała do domu, stąpając lekko i tanecznie, z głową w chmurach i dziewczęcą pewnością, że świat jest dobry. Janusz stał tam, przy różanym krzewie, delikatnie głaszcząc twarz jej matki. Jego gesty, jej czułe spojrzenie, pocałunki i  słowa, które padły, a których część jedynie zdołała usłyszeć, nie pozostawiały wątpliwości. Świat Hani zawalił się w jednej, letniej chwili. Odarł ją ze złudzeń.

Wycofała się po cichu, tłumiąc łzy, by za chwilę pobiec daleko przed siebie i wypłakać swój ból, żal, zawód jaki ją spotkał gdzieś na ławce w parku. Do domu wróciła wieczorem, przyznając od razu, że wie o uczuciu łączącym matkę i jej Janusza. Nie zaprzeczyli, nie kryli się dłużej ze swoją miłością.

A Hania? Spakowała się w jedną, starą walizkę i uciekła do krewnych, nad morze, byle dalej od tej dwójki tak bliskich jej ludzi. Po kilku miesiącach zaczęła przesyłać kartki. Kilka niezobowiązujących słów: że wszystko w porządku, że pracuje, że kiedyś nabierze odwagi by wrócić i spojrzeć na nich ze spokojnym sercem. Przesyłała je tak latami.

A oni? Ich związek trwał jeszcze do następnego lata, ale potem skończył się gwałtownie i nie pozostawiając złudzeń o powrotach. Matka Hani nie wybaczyła sobie krzywdy wyrządzonej córce. Janusz zapomniał łatwiej, ale jego miłość okazała się ulotna i nietrwała. Porzucił ukochaną i wyjechał, by już nigdy się nie odezwać.

Wiele lat później Hania wróciła, już z rodziną: mężem i córką. Zapukała do drzwi domu swojej matki, otworzyła jej schorowana, ale ciągle elegancka starsza pani. Łzy popłynęły z obu par oczu: niebieskich i brązowych. Nie padło zbyt wiele słów. – Tęskniłam, mamo. –  Myślałam o tobie każdego dnia, córeczko.

Nic o dawnej sprawie, nic o zranionym sercu zakochanej, młodej dziewczyny, ani o poczuciu winy matki, która chwilą szaleństwa to serce złamała. Czas zaleczył rany, miłość córki przezwyciężyła ból niespełnionej miłości do mężczyzny.

Dziękuję H. za opowiedzenie historii, która wydarzyła się prawie 70 lat temu.