Go to content

„Spakuj się i jedź do męża. Twoje miejsce jest przy nim”. A ja się pytam: „Co wy wiecie o związkach na odległość?!?”

Fot. iStock / Redrockschool

Najbardziej mnie wkurza, że wszyscy wiedzą lepiej co powinnam zrobić: „Na co czekasz, spakuj się i jedź do męża”, „Szkoda dziecka, nie ma prawie ojca”, „Nie boisz się, że on sobie kogoś tam znajdzie?”. Te i inne komentarze słyszę najczęściej.

A przecież to, że jesteśmy małżeństwem na odległość to nie jest do cholery nasz wybór. Maciej jest inżynierem w bardzo wąskiej dziedzinie zmonopolizowanej w Polsce przez zaledwie kilka firm. Chce pracować – musi na ich warunkach, bo oni wiedzą, że innej pracy nie dostanie. To jak cicha zmowa.

Dlatego zaczął szukać pracy za granicą. Tam jego doświadczenie i wykształcenie jest cenione, nie tylko słowem i klepnięciem po plecach, ale też odpowiednim wynagrodzeniem. To nie była spontaniczna decyzja. Tak jak inni mówią: „W dupach im się poprzewracało, jest z nim tylko dla kasy, którą zarabia za granicą, a przecież rodzina jest najważniejsza”. Tylko, żeby tę rodzinę mieć trzeba ją utrzymać. Dlaczego mamy żyć biednie, czemu mój mąż ma być sfrustrowany pracą, szefostwem wiedząc, że za granicą mógłby zarabiać kilka razy więcej i być docenianym.

Nigdy nie jest łatwo podjąć taką decyzję. Widziałam, jak Maciej się męczy, jak szuka, wysyła CV po Polsce, a odzew jest znikomy. To każdemu podkopałoby mocno poczucie wartości. Wyjechał do Holandii. Dostał świetną ofertę. Widziałam, jak oczy mu się zaświeciły. Wtedy pojechałam za nim. Myślałam, że nasze miejsce jest zawsze obok siebie. Szukałam pracy, ale to nie jest łatwe. Jasne, mogłam być sprzątaczką, ale ja też mam swoje ambicje. Sytuacja sama się rozwiązała, bo zaszłam w ciążę.

Urodziłam Janka i… miałam depresję poporodową. Janek był bardzo wymagającym dzieckiem, a ja sama w obcym państwie, właściwie bez znajomych. Maciej wtedy pracował po 12 godzin, ja z dzieckiem w domu. Z kolkami, zasypianiem przy piersi, nie miałam kompletnie czasu na odreagowanie. Mały spał tylko po dwie godziny. Bałam się, jak Maciej jechał w delegację, że mały się rozchoruje i że sama będę musiała jechać do szpitala. Wszystko mnie przerastało.

Ja wiem, że są ludzie stworzeni do życia na emigracji. Ja się do tego kompletnie nie nadaję. Przekraczając granicę Polski płakałam ze szczęścia, że w końcu jesteś u siebie. Jak Jasiu skończył pół roku wróciłam. Po prostu wiedziała, że nic dobrego się nie zadzieję, jak tam zostanę. Ja cały czas zapłakana, zasmucona, rozdrażniona i Maciej w tym wszystkim, który pytał: „Mam wracać?”. Oboje wiedzieliśmy, że takie rozwiązanie byłoby kompletnie bez sensu.

Na początku bardzo się tęskni. Masz w sobie tyle mieszanych uczyć, wyrzucasz sobie egoizm – że chcesz, żeby on był blisko, a z drugiej strony racjonalizujesz, bo wiesz, że tylko tak możecie finansowo się zabezpieczyć. Jest też złość, na ten kraj, na nasze państwo, na politykę tę niby prorodzinną, która zabija rodzimych przedsiębiorców, nie daje szans na zawodowy rozwój, nie mówiąc o jakimkolwiek starcie dla własnego biznesu.

Wkurza mnie, jak ktoś mówi: „To on u nas pracy nie mógł znaleźć? Studia pokończył i po co?”. U mojego znajomego na budowie pracował profesor z Ukrainy… Mój mąż nie chce pracować na budowie. Nie po to się kształcił, by nie czerpać z tego profitów, a pracować dla idei. Bo w Polsce nadal pracuje się dla idei, a nie dla pieniędzy. Przecież to kuriozum.

Rok temu Maciej przeniósł się do Niemiec. Przyjeżdża co trzy tygodnie na 3 – 4 dni. Gdyby nie skype, internet w ogóle, to nie wiem, jakby było. Niektórzy myślą: „Sama siebie oszukujesz, że on na skypie to tak jakby z wami siedział w jednym pokoju, uczestniczył w życiu”, tylko dlaczego wypowiada się o tym ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o czym mówi. Ma męża przy boku, który wyniesie śmieci, wstawi pranie i położy dziecko wieczorem. My musimy radzić sobie z tym, co mamy. W naszej sytuacji. I cieszę się, że są takie rozwiązania, że możemy być właściwie w stałym kontakcie.

Już dawno przestałam idealizować nasz związek. I związki w ogóle. Na nic nie ma gotowej recepty. Okazuje się, że często musimy dokonywać wyborów, które nie są od nas kompletnie zależne. Bo praca, bo pieniądze na spłatę kredytu, bo marzenia o wakacjach. Czemu mamy ich nie mieć? Bo rodzina powinna trzymać się razem? Ale my się razem trzymamy, może czasami bardziej, niż ci, którzy są blisko siebie. Bo intymność i bliskość nie polegają jedynie na regularnym uprawianiu seksu.

Taki związek z pewnością wymaga więcej otwartości i zrozumienia. Przecież to nie jest tak, że on nas porzucił dla pracy. Oboje wiemy, że tak nie jest. Przez te lata, gdy on jest tam, a ja tutaj, pokłóciliśmy się może z trzy razy. Dużo rozmawiamy, może czasami więcej niż pary, które mają siebie na co dzień. Rozwiązujemy wspólnie problemy, ustalamy zasady wychowania naszego dziecka, planujemy wakacje, wspólne wyjazdy.

Ale bywa mi tak diabelnie smutno, że nie możemy być razem… Nie ma idealnego rozwiązania. Ktoś mnie kiedyś spytał: „A gdyby dostał propozycję pracy w Stanach? Też byś nie wyjechała za nim?”. Ale nie dostał, ja już nic nie planuję, o niczym zaocznie nie decyduję, bo wiem, że życie bywa przewrotne i stawia nas w różnych sytuacjach.

Oczywiście mogłabym nie pracować. Siedzieć w domu i żyć z Macieja wynagrodzenia. Ale sobie tego nie wyobrażam – ani tam, gdzie Niemcy niestety nadal traktują nas jak ludzi gorszych od siebie, ani w Polsce.

Po powrocie do kraju i po urlopie wychowawczym wróciłam do mojej starej firmy. Wiem, że muszę mieć swoją niezależność finansową, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Nie mówię o rozwodzie, zdradzie. Gdybym tak myślała i nie miała zaufania do Macieja, z pewnością nie bylibyśmy teraz razem. Myślę o tym, co by się stało, gdyby on miał wypadek, gdyby go zabrakło. Moja znajoma została sama z dwójką dzieci. Nie pracowała, bo on za granicą zarabiał na całą rodzinę. Po 10. latach jak się odnaleźć w zawodowej rzeczywistości? Było jej bardzo trudno. Nie chcę do tego dopuścić.

Związek na odległość zabrał mi marzenia o drugim dziecku. Wiem, że nie dałabym sobie rady. Bo to, co najtrudniejsze, to ogarnianie codziennej rzeczywistości. Moja praca, Janka przedszkole, zajęcia, wspólne wyjście na basen, zakupy, sprzątanie. Bywa, że przerasta mnie nawet powieszenie prania, że wracam do domu i ryczę, bo sąsiad właśnie wyrzucał śmieci, a ja po raz kolejny muszę to zrobić sama.

Ktoś znowu by powiedział: „Ale to twój wybór, twoja decyzja”. Chrzanię to, jaka moja decyzja, jaki wybór?!? Przecież, gdyby Maciej miał taką możliwość, pracowałby w Polsce, zresztą cały czas śledzi nasz rynek, czeka na pojawiające się oferty pracy, których jak na lekarstwo.

Nie wiem, jak będzie. Nie myślę o tym. Jest, jak jest i z tym muszę się codziennie mierzyć, zaakceptować taką rzeczywistość. W ciągu dnia nie mam czasu się nad sobą użalać, myśleć czy mi dziś dobrze, czy źle. Ale przychodzą takie wieczory, kiedy tak bardzo tęsknię. Kiedy tak bardzo bym chciała, żeby był obok, usiadł ze mną na kanapie, przytulił. I po prostu był. To chyba zawsze będzie boleć.