Go to content

„Zabawa, seks, dystans”. O tym dlaczego lepiej mieć przelotnych kochanków

Fot. iStock / coehm

Spotkałam ostatnio kolegę (właściwie przyjaciela) z nową dziewczyną. To już trzecia w ciągu roku. Kolega nie jest, słowo, nastolatkiem tylko facetem przed trzydziestką. Trudno mówić nawet, że jest wyrachowany, czy traktuje kobiety przedmiotowo. On się po prostu ZAWSZE zakochuje na śmierć i życie. No, na trzy, cztery miesiące.

Wszystko jak w zegarku „To ta jedyna” oznajmia (pierwszy miesiąc). Nie można się z nim wtedy spotkać, nie odbiera telefonów. Ona jest wyjątkowa, najlepsza, po prostu gra między nimi, jak nigdy między nikim. „Nie przypuszczałem, że można spotkać taaaaką miłość” ( westchnięcie).

„Tamta poprzednia też była jedyna” zauważam czasem trzeźwo. Właściwie to zauważałam. Niepotrzebnie, bo tylko się obrażał i mówił, że go nie rozumiem. Z wariatem nie rozmawiasz o jego szaleństwie, prawda?

W drugim miesiącu znajomości przyjaciel przechodzi fazę stabilnego związku (rodzice, wyjazdy, prawie wspólne mieszkanie).  W trzecim miesiącu (czasem czwartym, no maks piątym) on ją rzuca. Wtedy muszę ja z kolei rzucać wszystkie swoje zobowiązania, bo on chce.

a.) nieustannie pić ze mną kawę

b.) chodzić ze mną do kina

c.) zwierzać mi się

Generalnie jest rozczarowany i wylewa z siebie żółć. Ona mówiła za dużo (za mało), za późno wstawała (za wcześnie), nie gotowała (gotowała za tłusto), nie sprzątała (sprzątała za bardzo), była pracoholiczką (leniem). Każda zaleta panny X po jakimś czasie stawała się jej wadą. Nawet w seksie wynajduje jakieś minusy.

Kiedyś (gdy jeszcze rzucali mnie mężczyźni) nie potrafiłam zrozumieć takiego nagłego odwrotu. Ale jak to? (chlip chlip) przecież on przedwczoraj mówił jeszcze, że mnie kocha, wczoraj ze mną spał i mówił to i tamto. No tak to. Niektórym tak po prostu mija. Gdy poznałam ten mechanizm ze strony mężczyzny zrozumiałam wszystko i przestałam chlipać. My, kobiety też bywamy „ucinające” i w ogóle nie obchodzi nas, że przedwczoraj mówiłyśmy „kocham”, a dziś „nie kocham”. Coś nam się wydawało, przecież. Co on (były) tak histeryzuje?

Nie chcę być cyniczna, ale mam poczucie, że większość kobiet była kiedyś zraniona przez faceta (i pewnie wzajemnie). Potem idzie to mniej więcej tak.

Droga pierwsza: po niestabilnym pani wybiera sobie pana stabilnego i żyją szczęśliwie do końca swoich dni  bardzo optymistyczna wersja).

Droga druga (podobna do pierwszej): po niestabilnym pani wybiera sobie stabilnego, rodzi mu dzieci, ale potem się nim nudzi.

Droga trzecia: wybiera znów niestabilnego, rodzi mu dzieci, a on ją potem zdradza albo zostawia. Czyli powtórka z rozrywki, kochamy to przecież robić, sprowadzać na siebie kłopoty w ramach pasji i cudownego flow.

Droga czwarta: ona idzie po rozum do głowy (wspaniale, gdy to robi grubo przed trzydziestką) rozwija się, uczy i przestaje uważać, że tylko para spodni świadczy o jej wartości. Niby banał, a jakie trudne moi państwo. Pal licho, że trudne na niedzielnych obiadkach u cioci i mamy (to jeszcze da się przeżyć, w końcu nie każdy je obiad z rodzinną codziennie). Najgorsze są koleżanki (no i co????? Posucha?) i przyjaciółki (och jakże bym chciała, żebyś kogoś znalazła).

Droga czwarta może też kończyć się postawą (bardzo zdrową) „zjem ciastko, a jednocześnie będę je mieć”. Zanim zaczniecie mi współczuć, mówić, że miałam nieszczęśliwe dzieciństwo, posłuchajcie. Tak, ktoś mnie zranił (ale bez przesady), dzieciństwo miałam fajne. Właśnie dlatego mam dystans. Nie jestem dziewczyną z „Wichrowych Wzgórz”. Jestem świadomą siebie kobietą. Nie mam stałego partnera, uprawiam seks. Uprawiam go też świadomie (zabezpieczam się, nie sypiam z facetami, którzy kogoś mają). Czasem dłużej, czasem krócej. Nie robię ciśnienia, nie złoszczę się, gdy ktoś mówi: „dziś nie”, albo „w ogóle nie”. Mam milion innych rzeczy do roboty. Szkoda mi czasu. I znam dużo zalet przelotnego seksu.

Nieustanne pobudzenie (nie, nie seksualne)

To naprawdę nie jest tak, że spotykam jakiegoś jego i w sekundę idę z nim do łóżka. Początkowa gra się toczy. Czasem trwa dzień, czasem tydzień, czasem miesiąc. Czuję przypływ adrenaliny, bardziej chce mi się żyć, kupuje nowe ubrania, czytam lepsze książki. Pracuję nad sobą i flirtuję. I mam moc. Żadnego znudzenia.

Nieustanne pobudzenie (seksualne)

Byłam kiedyś w związku 6 lat. Mówcie co chcecie, ale seks po jakimś czasie staje się rutyną, może i miłą, ale rutyną. Gdzie dreszcze? Obłęd? Szaleństwo? Lubię te emocje. Dlaczego mam z nich zrezygnować? Nie chcę po prostu. Nikomu nie robię krzywdy.

Poznawanie siebie

Każdy facet jest lekcją o mnie samej. I o innych. Kiedyś myślałam, że wszyscy tak samo uprawiają seks, lubią to samo, żyć chcą tak samo. A to bzdura. Miałam faceta, który dochodził tylko, gdy robiło mu się ustami i innego, który nie mógł dojść bardzo długo, gdy robiło mu się ustami. Jeden lubi pozycję na jeźdźca, inny najbardziej od tyłu. Nie ma jednego sposobu na faceta, olać wszystkie seksualne poradniki.

I ja też wiele dowiedziałam się o sobie. Nie, to nieprawda, że seks jest przereklamowany. Gdy to mówiłam, miałam kiepskiego kochanka. To nieprawda, że nie jest w związku ważny ( gdy to mówiłam kochałam bardziej jego głowę niż jego finezję w łóżku), to nieprawda, że nie lubię, gdy ktoś mi robi ustami ( po prostu źle to robił). I tak dalej.

Dystans

Nie lubię tych teorii, które mają wrzucić nas, kobiety, od jednego worka. Że my po jednym seksie ( dobra, dwóch, trzech) zaczynamy kochać, przywiązujemy się. Bywa różnie po prostu. Można mieć z kimś super chemię, a jednak nie widzieć go w roli ojca swoich dzieci czy nawet współlokatora. Można się z kimś świetnie bawić ( tak, TAK też) i to tyle.

Wolność

 Jesteś w stabilnym związku, zawsze mi mówisz, że powinnam się z kimś związać, bo łatwiej, bo bezpieczniej, bo rodzina, gromadka dzieci, śmiech przy śniadaniu, kłótnie przy grach planszowych, oceny, działanie, zamieszanie, wakacje. Uff. I uwielbiam to życie stabilne z różnych opowieści ludzi w szczęśliwych i dobrych związkach, ale najbardziej to uwielbiam na nie patrzeć, bo gdy mam mieć do czynienia z tym dłużej to zwyczajnie się męczę.

Sama rozumiesz, lubię spać do której chcę (chociaż w weekend), pracować, gdy potrzebuję (a nie od do, bo potem dzieci), lubię być swoja własna.

Tak, może to się zmieni.

Ale jestem dowodem na to, że to bzdury, że my pędzimy do ołtarza bez względu na wszystko. Mój przyjaciel w jakimś sensie oszukuje sam siebie i te kobiety, które spotyka. Tak, wierzy w to, ale powinien przestać wierzyć, bo przecież za każdym razem jest tak samo. Mógłby się zamknąć na kilka miesięcy i wtedy nie szafować słowem „kocham”, „chcę żyć z tobą”.

Gdybyśmy wszyscy byli ze sobą szczerzy, mniej byłoby złamanych serc i rozczarowań.

Lepiej powiedzieć: „Jest jak jest, a ty rób z tym co chcesz”.