Go to content

„Wynajmę pokój, załóż szpilki, zdejmij majtki”. Szybki romans na tinderze, czyli trzydziestolatka szuka faceta

Fot. iStock / gremlin

Kocham sieć. Taaa. Jak to właściwie możliwe? W realu otaczają mnie zmęczeni, zapracowani egocentrycy. W sieci: ideał ideałem pogania, Adonisy ze snu. Jeżdżą na snowboardzie, kochają kitesurfing, wspinają się, nurkują, fotografują, uwielbiają Wietnam, Sri Lankę, Kambodżę, życie jest dla nich wyzwaniem. Życie musi być wyzwaniem. Oczywiście.

 No dobraaa, nie oszukujmy się, też jestem piękna w sieci. W sieci nie ma mojego pryszcza, okresu, zmarszczki pod okiem. Moich dołów w łóżku nie ma i tego, że nie chciało mi się na boks pójść też nie ma.

Dziewczyną pana Tindera, a raczej przepraszam Panów Tinderów zostałam w sobotni wieczór. To był wieczór z gatunków wieczorów, których się nie lubi, kiedy wydaje się człowiekowi, że już nigdy nikogo sobie nie znajdzie, nie ułoży sobie życia.  Koniec. Rzadkie to jednak u mnie uczucie, bo – choć mam 30 lat – czuję się bardziej świetnie niż źle, wierzę w miłość i to, że mam na nią sporo czasu.

Zanim ktoś będzie chciał mi dopiec i powiedzieć, że nie mam czasu to od razu prostuję – czas to rzecz względna, a pozbawianie innych nadziei i otwieranie im oczu bez ich zgody to niekoniecznie jest dowód wielkiej klasy:) Także dziękuję.

Wróćmy do owej soboty.

Ja jęczę: –Nigdy nie ułożę sobie życia

Przyjaciółka: – Jak to nie, uwierz w siebie, spotkasz super faceta.

Siostra przyjaciółki: – Zaraz, zaraz. U mnie w pracy jest dziewczyna. Mówiła podobnie. I nagle przychodzi i oznajmia, że wprowadza się do faceta. „Jak to? Zdziwiłyśmy się” A ona, że tak, bo poznała faceta na tinderze.

Przyjaciółka: – Dawaj tu swój telefon, ściągamy ci tindera na komórkę.

Już kiedyś widziałam maniaczki tindera. Byłyśmy z koleżankami w Budapeszcie, nie wiedziałyśmy gdzie warto iść się wieczorem bawić. Koleżanki odpaliły smarfony. I w kilka minut poznały iluś chłopaków z Budapesztu, którzy radzili gdzie należy się bawić. Ba, z kilkoma nawet spędziłyśmy ten wieczór. Jeden nawet zapraszał moją koleżankę do siebie. Wtedy właśnie pomyślałam, że pana Tindera to można pokochać miłością wielką. Nie masz pomysłu na wieczór, o już masz pomysł na wieczór, nie masz chłopaka, o już masz chłopaka. Choćby na pięć minut. Ale pięć minut to dziś dużo, prawda?

Wróćmy do soboty. Na ekranie pojawiają się zdjęcia mężczyzn. Wcześniej w ustawieniach zaznaczam wiek i promień odległości, w którym mój wybranek ma się znajdować. Szybko pojawiają się zdjęcia. Przesuwam palcem w lewo- co oznacza, że go nie chcę.  W prawo, że chcę.  Mogę wysłać też „super like”. Czekam aż druga osoba wybierze po drugiej stronie również mnie – podobno nazywa się to „matchowanie”.

I jest! Numer Jeden:  – Hej jak się masz? Czego tutaj szukasz? Wolisz kawkę czy seks?

Odpowiadam: – To pierwsze, a Ty?

On: –  Jestem tutaj tylko dla tego drugiego.

Ups. Przełykam ślinę, ale przyjaciółka uświadamia mnie, że to podobno normalne. Ponad połowa facetów chce tylko Tego. Poza tym nie znoszę, gdy ktoś mówi „kawka”. Dobrze się stało.

Szukamy dalej

Odzywa się facet, z wyglądu Keanu Reeves. On wybiera mnie również. Po sekundzie pisze: daj numer telefonu, nie ma czasu na pisanie.

Szybki

Myślę: O matko, ideał!!! Żadnego nudzenia, Szybki dzwoni po minucie: „Kochana, zarezerwuj sobie czas dla mnie w przyszłą sobotę, będę w w Warszawie. Załóż szpilki, weź wcześniej kosmetyczkę, bo lubię zadbane kobiety, pójdziemy do apartamentu w Platinum, a rano na śniadanie. – Podobasz mi się –  mówi do mnie. – A mam wysokie wymagania!

Zamieram, czy to się dzieje naprawdę? Rozmowa toczy się,  on mówi tonem tak nie znoszącym sprzeciwu, że nie mam okazji nic powiedzieć. Dopiero potem piszę mu: Nie interesuje mnie to. Odpowiedź przychodzi po sekundzie: „Akceptuję”. Wow, jestem pod wrażeniem.

Szukam dalej.

Opuszczony

Jest i Opuszczony. Żona się wyprowadziła, teraz ogranicza mu kontakty z córką. „Kobiety są podłe” wyznaje. Piszemy trzy dni, w końcu on proponuje spotkanie. Przychodzi punktualnie. Widzę go, bo zaparkowałam blisko. Rozgląda się, w końcu siada przy oknie. „Czy to naprawdę ten gość ze zdjęcia?”. Nie, to nie jest ten gość. Tamten był uśmiechnięty, męski, w moim typie. Ten ma metr w kapeluszu. Ale ludzi nie ocenia się po wyglądzie. Ryzykuję więc i wychodzę z auta. Zajmujemy stolik.

Opuszczony do kelnerki: Nie wiem, czy będziemy coś jeść, najpierw przepłuczemy sobie usta.

Zamawiam lemoniadę, piję w tempie ekspresowym. Przepłuczemy sobie usta? Pal licho, że oszukał ze zdjęciem. Ale rozmowa się nie klei. Uciekam…opuszczony zamienia się w stalkera. Pisze, dzwoni, jego wiadomości ciągną się i ciągną. Milion zdań, najprawdopodobniej bełkotu po pijaku. Mówię wprost: „Nie jestem zainteresowana|. On się tym nie zraża, staje się coraz bardziej nachalny. Ale dlaczego, dlaczego ty mi to robisz. Boże, ja naprawdę nie śnię. Kocham Pana Tindera. W końcu muszę Opuszczonego zablokować, bo wiadomości od niego przychodzą w środku nocy, o świcie, zanim zadzwoni budzik i w środku ważnego zebrania.

Nie poddaję się jednak.

Iluzja

W końcu pojawia się Iluzja, podobno w trakcie rozwodu. Od razu między nami iskrzy. Dowcip, czar, rozmowy, ależ my się rozumiemy. Pisze, dzwoni jak oszalały. Już widzę nas na kanapie i w tym Wietnamie, w którym bywa. Już go poznaję w myślach z przyjaciółką. Przecież skoro dostaję SMS-y co dziesięć minut i bez przerwy to mogę sobie coś uroić. Właśnie– roić. Wylatuję z przyjaciółką do Londynu, wysyłam zdjęcia. Ale Iluzja nie odpowiada. Po dwóch tygodniach korespondencji milczenie.  Piszę do niego: „dlaczego się nie odzywasz, czy brak wiadomości oznacza, że to koniec? Odpowiedź jest krótka: „Tak, pozdrawiam”. I tyle. Hmm, przepraszam. Czy to nie on dwa dni temu napisał mi, że przyleci po mnie na lotnisko, jak wrócę z Londynu?

No tak, może się czepiam. Nie mogłam tego jakoś przeboleć. Znalazłam go potem na Facebooku. Ładna ta jego żona, z którą wcale się nie rozwiódł. I córeczka, która miała mieć lat 9. No, miała trzy. Ale może te kilka lat to żadna różnica?

BDSM

Był jeszcze pan BDSM, pt. „kocham przemoc”. Tak nazwałyśmy go z przyjaciółką.Pisał do mnie, a potem do niej. „Chcę cię przywiązać, słyszeć jak jęczysz, chcę cię bić, chcę, żebyś czuła ból”. Auć. Ale że tak do wszystkich to pisze?

Po miesiącu jednak wylogowałam się z tego uroczego siedliska próżności.  Och ta adrenalina, te emocje na początku. Haj, haj i jeszcze raz haj. Z tego się można tylko śmiać, i to jest serio zabawne. Państwo rozpędzeni w życiu. Na zdjęciu piękni, kolorowi, dobro i radość życia w czystej postaci. W środku burdel.

Kto w ogóle jest na tinderze? A poczekaj, znany prezes agencji reklamowej, ważna szycha ze świata adwokatów, pan prezes jednego z banku, kilku pisarzy. Wiesz, że większość ma żony. No naprawdę, sporo z nich ma żony. Jeden taki nawet mówił ostatnio w wywiadzie, że jest bardzo szczęśliwy. Tak, a miesiąc wcześniej pisał mojej koleżance, że chce ją brać wszędzie i czuje się taki samotny.

Bawmy się, bawmy:). To może ja wyłączę tego tindera i jednak umówię się z bratem koleżanki. Co prawda nie lata na kitesurfingu i nie wygląda jak Adonis, ale rozwiódł się z żoną naprawdę. N–a–p–r–a–w –d–ę. Jakie to ładne słowo.

Że smutno brzmię? No chyba oszalałaś. Bywają piękne zakończenia. Moja przyjaciółka ściągnęła sobie tindera w maju. Poznała faceta, rozmawiali dwa dni, po tygodniu razem mieszkali. W marcu rodzi im się dziecko. Są szczęśliwi. Miłość z panem Tinderem to jest loteria. Wygrywasz, przegrywasz, wygrywasz, przegrywasz. Czasem zwyciężasz 🙂