Go to content

„Przepraszam, mam romans. Czy może mi Pani pomóc?”. Z dziennika niewiernej

Fot. iStock / BeyzaSultanDURNA

Zmięta kartka leżała na dnie torby już długo. Na niej zapisany numer Doktor M.,  znanej psychoterapeutki. Numer dostałam od Anki. – Musisz coś z tym zrobić! Tak się nie da. Siedziałyśmy na kawie, patrzyła na mnie potępiająco. Romans to nic dobrego! Jesteś nieuczciwa, a nie masz charakteru kłamcy, w zasadzie to w ogóle nie potrafisz kłamać – dodała uśmiechając się łagodniej. Grzebałam widelcem w ciastku, mała, zawstydzona dziewczynka. To dlatego do niej zadzwoniłam, do tej cholernej doktor M., specjalistki od leczenia dusz. Choć nie wierzę w terapię i uważam, że to strata pieniędzy i czasu.

Winda wydała przerażający dźwięk. „Relikt przeszłości” pomyślałam patrząc na nią. Widna z horrorów i kryminałów, wejdziesz do niej i zaraz ktoś cię udusi, zasztyletuje czy co tam jeszcze. Sunęłam nią w górę i myślałam, że to absurd. Ta cała doktor M. i  jej stara kamienica, i ta wizyta tutaj  w środku tygodnia, w środku dnia. Zakłócenie stałego rytmu pracy. Franek dłużej w przedszkolu, robota niezrobiona. Ech.

Wystrój pokoju doktor M. mnie rozbawił. Żadnej oryginalności, dwa fotele, paczka chusteczek. – Nie będę płakać – rzuciłam.

– A dlaczego ma pani płakać? – uśmiechnęła się.

Bo mam ochotę? – pomyślałam – Chciałabym wreszcie porządnie popłakać. Inaczej uduszę się ze sobą.

– Właściwie to nie wiem – mrugnęłam do niej.

Była drobna, niewysoka i lekko kulała. Spódnica w kratę, włosy spięte w kucyk. Milczała.

– Dlaczego pani milczy? – zapytałam.

– Bo czekam – powiedziała życzliwie.

Parsknęłam śmiechem. Niewiarygodne, teraz będziemy toczyć gierki słowne. To jakaś wariatka. Spojrzałam na nią znów. Była poważna.  Może uważna.

– Mam romans – wykrztusiłam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie, nie wezmę tych cholernych chusteczek.

– To jest, rozumiem dla pani trudne, tak? – spytała

Zdenerwowałam się.

– A nie powinno być?

– Nie wiem, co powinno. Może spróbuje mi pani wytłumaczyć, dlaczego to dla pani trudne.

– Bo mam kochającego męża, syna, wybrałam małżeństwo, a teraz zakochałam się w kimś innym. To cholerny pat. Jestem zła, zła i zła.

– Mieć romans to być złym człowiekiem.

– A nie?

– Obchodzi panią, co ja myślę? Ważne, co pani myśli. Uważa, że nie ma pani wyboru? Rzeczy się zdarzają same i są?

– Uważam, że każdy wybór jest dla mnie zły i dlatego nie robię nic. Jestem nigdzie, męczę się, kłamię, lawiruję, czuję się podłym człowiekiem.

– Czego pani by chciała?

– Chciałabym wiedzieć. Chciałabym podjąć decyzję – spojrzałam na nią wyczekująco.

– Chciałaby pani, żebym pani pomogła?

– Musi pani się o wszystko pytać?

– Denerwuje to panią?

Niewiarygodne, ta wizyta to absurd. Tłumaczę się przed wszystkimi, jeszcze teraz przed tą głupią babą. Chcę wyjść, jechać do Franka, pobawić się dinozaurami, w jego kolorowym świecie zapomnieć o moim brudnym.

– Czuje się winna, nieustannie winna – mówię szczerze

– W jakich sytuacjach?

– W każdej sytuacji. Teraz, bo zadręczam panią głupotami, a słyszałam, że miała pani poważną operację. Przecież to głupie, ja jestem niemoralna, pani ma poważne problemy ze zdrowiem, ludzie chyba mają poważniejsze problemy.

– Pani romans to błahostka? Przecież to dowód, że coś się wali. Najważniejsze rzeczy. Szuka pani pomocy, bo czuje się pani zagubiona, dlaczego uważa pani, że to nie jest nic ważnego. Często pani myśli, że pani sprawy nie są ważne?

Często. Boję się prosić o to, czego potrzebuje. Tak, jak miesiącami bałam się poprosić Marcina, żeby zauważył, że mamy kryzys. Nie przytulasz mnie już, wiesz? A ty zawsze musisz mieć problem? Setki podobnych dialogów. Bagatelizowanie, bagatelizowanie. Czy to facet może się odsunąć po urodzeniu dziecka? Dziękuję, zrobiłaś swoje, możesz odejść. No, nie aż tak bardzo daleko, bo przecież mamy rodzinę, no wiesz, najważniejsza jednostka społeczna.

„Jesteś wobec niego niesprawiedliwa” – słyszę strofujący głos mamy. „To ideał. Za moich czasów….”. Coraz szybciej kroję marchewkę. Walę nożem o deskę, nie chcę tego słuchać. Tak, przyzwyczaiłam się, nie mogę czuć, rodzina to świętość”

Od doktor M. wracam piechotą. Brnę w zaspach śniegu, duże płaty spadają mi za kołnierz. Nie czuję zimna. Czuję, że ona będzie dla mnie ratunkiem, pomoże mi przedostać się przez własne zapętlenie. Gdzieś na końcu tej drogi będę wiedziała co robić. I podejmę decyzję, coś czego się tak boję.

To ja, kobieta podzielona. Lubię tak o sobie myśleć: podzielona.

Żona i matka. Piekę ciasta, tłukę kotlety, sprzątam, wychodzę z psem. Nie zostawiam porozrzucanych ubrań, książek, moja wanna lśni.  Mąż pracuje od rana do wieczora, ja też pracuje. W biegu zapomniałam nasz ostatni, dobry seks, nie mam już siły prosić o rozmowę. Zresztą one nie wnoszą niczego. Godziny o tym samym, a potem znajdujemy się w punkcie wyjścia. On obiecuje zmianę, ja cierpliwość. Nie mam już sił.

Kochanka. A może tak naprawdę kobieta tamtego. Impuls, siła, której jeszcze nie mogę opanować. Uczucie. Przecież długo z tym walczyłam. Ale czy kobieta samotna nie jest łatwa do uwiedzenia? Pierwszy seks, u niego w domu. Wcale nie tak świetny, ale jednak prawdziwy. Zapowiedź dłuższej historii. Myślałam, że romanse wyglądają inaczej. Ona po seksie ucieka, przestraszona, pełna wyrzutów sumienia. Wtedy jeszcze nie miałam wyrzutów. Wracałam do domu pierwszy raz, po latach, szczęśliwa. Nie, nie jako matka, bo tak bywam szczęśliwa wciąż. Ale jako kobieta. Śmiałam się do ludzi w markecie, pomogłam starszej pani przejść przez ulicę, nie patrzyłam z zazdrością na pary. Był tylko zachwyt. Nie czułam, że zdradziłam. Bo czy można zdradzić przyjaciela i brata?

Wyrzuty przyszły później. Jeszcze silniejsze. Wiedziałam, że iluzje były mi potrzebne, żeby nie skonfrontować się z rzeczywistością. Prowadzę podwójne życie. W każdym zostawiam część siebie. A to podobno faceci są potworami.

– Chcę z tobą być – powtarza on.

– Ale ja mam dziecko – odpowiadam.  – Mój syn kocha ojca, nie mogę mu rozbijać domu.

– Już to robisz.

Nie lubię tego jego tonu. I tej prawdy. Smutne, nie tak wyobrażała sobie siebie dorosłą. I nie tak wyobrażałam sobie rodzinę.

C.D.N