Go to content

Czy to już romans?

Fot. Picjumbo / Victor Hanacek / CC0 Public Domain

Wyjazd był stresujący i dla mnie i dla niego. Rozmowa zbytnio się nie kleiła. Cały czas zastanawialiśmy się czy dobrze robimy. Oboje tłumaczyliśmy sobie, że to niezobowiązujący wyjazd, że przecież nic się nie dzieje. Para znajomych idzie do kina.

Oszukiwaliśmy się oboje. Przecież wiadomo, że z byle kim do kina się nie chodzi, tym bardziej, że oboje mamy z kim. Właściwie to On miał z kim. Ja od lat nie byłam w kinie. Mój mąż uważał, że to strata czasu, a poza tym nie mamy z kim dzieci zostawić itp. Więc dla mnie osobiście to było „wydarzenie roku”.

Cały czas jednak zastanawiałam się nad tym „ co ja tutaj robię?”. Była to dla mnie nowa sytuacja, bądź co bądź mężatka chodzi do kina z mężem lub w ogóle ( tak było przynajmniej u mnie).

W aucie siedziałam jak na szpilkach, w kinie nie oglądałam filmu, bo w głowie był tylko głos „ co ty wyprawiasz? To się może źle skończyć ? itp…”

Obiad był tak samo stresujący jak to kino, właściwie nic nie zjadłam, zerkałam tylko na zegarek i chciałam szybko wracać do domu, do męża, dzieci, do mojego znanego, nudnego życia.

Gdy wracaliśmy  stwierdziliśmy oboje, że chyba nas trochę poniosło i że taki wyjazd to był pierwszy i ostatni.  Oczywiście tak nie było.

Z samochodu wyleciałam jak burza, nie zatrzymywał mnie. Później tylko powiedział, że nigdy nie wiedział u mnie takiego przerażenia w oczach jak wtedy.

To był piątek, a więc weekend był przede mną. Niby nic takiego się nie stało, jedyną granicą jaką przekroczyliśmy było wspólne wyjście do kina, bo obiady to już były u nas w normie, więc teoretycznie nie było powodów do niepokoju.

A jednak wyrzuty sumienia były, i to straszne, przynajmniej u mnie.

Przez weekend wysprzątałam cały dom, a nie robiłam tego często, gdyż z reguły nie miałam na to siły po całym tygodniu pracy. Wolałam weekendy spędzić z dziećmi, przecież tak mało mnie miały w tygodniu albo odrabiałam zaległości z pracy. Mąż patrzył na mnie z lekkim zdziwieniem, a gdy zobaczył mnie jak ze szczoteczką do zębów myłam fugi (bo do tego doszło), stwierdził, że coś ze mną jest nie tak.

Nie zwracałam jednak na to uwagi, chciałam być tak zmęczona fizycznie, żeby moja głowa nie mogła analizować całej sytuacji. A Analiza to moje drugie imię. Musiałam więc działać, żeby nie myśleć.

Wmawiałam sobie, że ten wyjazd to nic takiego, że było fajnie, taka odskocznia od tej szarej rzeczywistości, ale jednorazowa, bez powtórek. Póki co nikogo nie skrzywdziliśmy. Spróbowaliśmy, ale oboje się do tego nie nadajemy, nie umiemy się ukrywać i tak funkcjonować. Przecież sam wyjazd był dla nas ryzykowny, ktoś mógł nas zobaczyć.

Tłumaczenia w mojej głowie nie miały granic. Pocieszające było to, że jak oboje stwierdziliśmy,  był to jednorazowy wybryk.

Ale to był dopiero początek.

Nawet nie wiem kiedy zaczęły się następne wyjazdy, kolejne obiady, w kinie byliśmy jeszcze ze dwa razy. Tematy przestawały być służbowe, właściwie to już w ogóle nie rozmawialiśmy o pracy.

Nagle tematem staliśmy się my sami, że taka trudna sytuacja, a mimo to nie jesteśmy w stanie bez siebie funkcjonować. Widywaliśmy się codziennie chociaż na chwilę, godzinami rozmawialiśmy przez telefon.

Ja byłam w szoku, nie spodziewałam się takiej intensywności, nigdy tak nie miałam. Nie wierzyłam, że ktoś może tak na mnie patrzeć, że chłonie każde moje słowo, że chce być ze mną w każdej minucie, słyszeć mój głos, patrzeć jak się śmieję.

Początkowo nie było mowy ani o mojej rodzinie, ani o jego. Była tylko chwila, w której byliśmy my.

Nie byliśmy typowymi kochankami, nie chodziliśmy po hotelach, nie było konkretnych terminów spotkań, wszystko spontanicznie. Z reguły rano po wyjściu z domu ustalaliśmy co robimy, gdzie jedziemy.

W tym okresie zwiedziłam tyle ciekawych miejsc. Zawsze lubiłam wycieczki, ale u mnie w domu niestety byłam osamotniona w takim spędzaniu czasu. Dla mojego męża zawsze znalazł się jakiś powód, żeby zostać w domu, bo albo sprzątanie, albo dzieci za małe, albo to strata pieniędzy itp.

Więc te wyjazdy z Nim miały dla mnie ogromne znaczenie.

Czułam się wspaniale, nadawaliśmy na tych samych falach, interesowały nas podobne rzeczy, mieliśmy podobny stosunek do życia, do świata, do polityki czy religii.

Czułam, że znalazłam bratnią duszę, otworzyłam się na niego. Chciałam z nim być, czekałam na każdy kolejny dzień, na jego telefon, na spotkanie z nim.

Nie myślałam wtedy o jego rodzinie, o jego żonie i dziecku. Byłam w swojej bajce i byłam szczęśliwa.

Romans z reguły kojarzył się z seksem, ale u nas było inaczej. Ja panicznie bałam się zbliżenia, przez długi czas utrzymywałam dystans, obawiałam się nawet dotknąć jego ręki,  bałam się, że jak dotknę to już nie będę w stanie puścić.

Dotknęliśmy się po miesiącu, to napięcie między nami było tak olbrzymie, że dłużej już nie mogłam wytrzymać. I miałam rację z tym dotykiem. Jak pewnego razu  złapaliśmy się za ręce podczas kolejnego spaceru, to oboje nie mogliśmy oderwać od siebie naszych rąk. Z trudem wróciłam do domu. Nie mogłam przestać o tym myśleć. A przecież to tylko trzymanie się za ręce, ale dla mnie to było nieopisane doznanie.

Nie jestem w stanie nawet tego opisać, nigdy tak się nie czułam. Wiedziałam tylko jedno, że nasze ręce do siebie pasują idealnie, czułam, że jestem w domu. O innym zbliżeniu nawet nie myślałam, choć wiedziałam, że nastąpi.

Ale my byliśmy bardzo ostrożni, nie wiem czy to przeze mnie, nie byłam gotowa skakać na głęboką wodę. Bałam się, że jak już skoczę, to nie wrócę do mojego poukładanego, spokojnego życia, nie było co prawda fajerwerków, nawet nie byłam szczęśliwa z moim mężem, ale było to znane, przewidywalne. A taki skok zmieniłby u mnie wszystko.

A tu zupełnie coś nowego, z kimś innym, i w tym wszystkim ja. Taka poukładana, rozsądna logiczna,  zawsze działająca według określonego planu. Jak nie było planu B, to nie funkcjonowałam. A tu nie byłam nawet w stanie myśleć o planie B, nie dopuszczałam do siebie, że to się może skończyć i to był mój błąd.

I zamiast się wycofać, to leciałam jak ta ćma do światła. Wiedziałam, że to się źle skończy dla mnie, dla niego, dla nas. Ale mimo to brnęłam w to na oślep.

Żyłam tylko spotkaniami z nim, nic się innego nie liczyło. Oczywiście pracowałam, ale tylko w przerwach między naszymi spotkaniami. Dziwne, że niczego nie zawaliłam, a mam bardzo odpowiedzialną pracę. Rodzina też zbytnio niczego nie zauważyła, aż dziw, że mój mąż, który bardzo interesował się moim życiem zawodowym, się nie połapał w tym wszystkim.

Nie zastanawiałam się nad tym co będzie później, w ogóle nie myślałam, że to może się skończyć. Pierwszy raz żyłam tu i teraz, nie liczyła się ani przeszłość ani przyszłość.

Była ta piękna teraźniejszość z nim, nic więcej się nie liczyło. Jak mówił to nasza bańka mydlana, w której jesteśmy tylko my.

Aż pewnego dnia bańka pękła ….

C.D.N