Go to content

Moje ciało się na ciebie zamknęło. Wybaczyłam ci, w łóżku ciągle nie potrafię zapomnieć

Fot. iStock/kieferpix

Wchodzę do sypialni i po cichu kładę się obok ciebie. Wiem, że długo na mnie czekałeś, zanim zasnąłeś. Włączyłeś moją ukochaną Joni Mitchell. Na moim nocnym stoliku postawiłeś kieliszek czerwonego wina. Myślałeś pewnie, że tak mi będzie łatwiej. Ale ja nie potrafię go dziś wypić i dać ci siebie, nie potrafię też wziąć twojego dotyku. Przepraszam. Nadal nie czuję, że to nasze miejsce, nasze łóżko, nasz moment. Odkąd wiem, że twoje ręce błądziły po ciele innej, że z inną splatałeś swój oddech, uciekam przed tobą każdego wieczora. Ta zdrada już w tobie umarła, we mnie jest wciąż żywa.

Tak, wiem, minęły już całe dwa lata. Zmieniłeś się. Przeszliśmy terapię u tej bardzo mądrej pani psycholog. Długo ją wybierałeś. Musiała być najlepsza, dla mnie, dla nas. Dziewięćdziesiąt pięć procent skuteczności. To chyba bardzo dużo, prawda? Same najlepsze opinie, podziękowania. Tyle uratowanych małżeństw. Płakałam i płakałam, a ty powtarzałeś: musimy spróbować.

Nie dałeś mi wyboru. Osaczyłeś mnie, walczyłeś. Chcesz tego rozwodu, naprawdę chcesz? Pomyśl, co będzie z dzieckiem. Pomyśl, zniszczymy sobie życie. Małej zniszczymy życie. A rodzice? Każdy popełnia błędy, miłość je wybacza, prawda? Anka i Wojtek, pamiętasz jaki mieli kryzys? Im się udało, nam się uda. Przecież kiedyś było dobrze. Przecież ja cię kocham. 

Zostałam. Też cię kochałam. Poszliśmy na tę świetną terapię. Tam się dowiedziałam, że wcale nic nie muszę, ale mogę, jeśli chcę. Mogę sobie z tym poradzić, mogę znów zechcieć mieć ciebie w sobie. Więc czekam i czekam. I ciągle nie chcę.

Ale ty dalej wiedziałeś lepiej. Każdego dnia powtarzałeś: musisz mi na nowo zaufać.

Tyle się o sobie dowiedzieliśmy, tacy staliśmy się mądrzy i uważni na siebie. Tak się staraliśmy. Przepracowałam te wszystkie uczucia, te emocje szalone. I złość i zazdrość i ból. Pamiętam ten dzień, kiedy spojrzałam na ciebie i poczułam, że mogę dać nam szansę. Położyłam ci rękę na głowie, jakby w geście rozgrzeszenia. Zdziwiłam się, że to już, że to takie łatwe. Proszę, jacy mądrzy jesteśmy, jacy silni. Jaka ja jestem silna. Wspaniała.

Pocałowaliśmy się prawie tak, jak kiedyś. Poczułam cię, usłyszałam twój oddech. Pamiętam, jak mocno biło mi serce. Przesuwałeś dłoń po mojej piersi, delikatnie, nieśmiało, prawie udało mi się przestać myśleć. O NIEJ. Przez jedną, krótką chwilę, byliśmy tylko my. Przez chwilę.

Bo potem wziąłeś mnie na ręce i kochaliśmy się, szybko, mocno. Nie mogliśmy się już zatrzymać. Nie wiedziałeś, że przed oczami miałam tylko jeden obraz: ciebie i ją, nagich, szczęśliwych, skupionych tak mocno na swoich ciałach. Nieświadomych mojego istnienia.

Nigdy nie widziałam was razem, ale wyobrażałam to sobie setki razy. W głowie oglądałam tę scenę, ten film, który mógłby być pięknym erotykiem, gdyby nie dotyczył ciebie.  O tej zdradzie, jednorazowej, „nieznaczącej”, powiedziałeś mi sam. Służbowy wyjazd, koleżanka z pracy, akurat odchodziła w inne miejsce. Kilka butelek wina. Rozładowany telefon, na którego ekranie miałeś zdjęcie: moje i naszej córki. „Stało się” – powiedziałeś, jakby to tylko rozbiła się moja ulubiona filiżanka, a nie rozpadła na kawałki cała moja pewność siebie, moja kobiecość, moje życie.

Od tamtej pory, od tego pierwszego seksu po twojej zdradzie, kochaliśmy się jeszcze kilkanaście razy. Za każdym razem, to było trochę jak gwałt. Chciałam, naprawdę chciałam dać ci siebie, zapomnieć o was. Ale moje ciało się na ciebie zamknęło, moja głowa stale odtwarzała ten sam obraz.

Całowałeś mnie potem zawsze, po głowie, włosach. „Kochanie – mówiłeś – jesteś wspaniała.” A mi z oczu lały się łzy. Bo czułam, że nie dałam rady. Że to nie jest moje, że ty nie jesteś już mój. Czułam się winna, że nie potrafię tego z siebie wymazać. Że chcę w seksie wyłączności, której już nie zaznam.

Zwierzyłam się przyjaciółce. – Daj spokój – powtarzała – masz obsesję, jeśli wybaczyłaś, musisz to teraz zamknąć. Nie możesz uciekać w nieskończoność.

A jednak, uciekam. I co ci jest, co ci jest – pytasz, a ja wymyślam kolejną wymówkę. Jestem mistrzynią wymówek.

Ale ty przecież wiesz, choć nie padają TE słowa. Mówisz, że poczekasz, mówisz, że odpokutujesz, bo to taka twoja kara. Mówisz, że będziesz cierpliwy, bo zrozumiałeś, że nie chcesz mnie stracić.

Przepraszam. Wybaczyłam ci, ale tam, w łóżku, ciągle nie potrafię zapomnieć. Mogę zjeść z tobą kolację, mogę śmiać się beztrosko w kinie, mogę być najlepszą z żon, gdy idziemy do twoich znajomych, ale nie potrafię otworzyć przed tobą mojego ciała.

Dziewięćdziesiąt pięć procent to bardzo dużo. Szkoda, że mi się nie udało.