Go to content

Bycie z kimś blisko jest bardzo trudne. Ale nie ma w życiu niczego piękniejszego, lepszego i tak ważnego. Kilka słów od (nie)szczęśliwej mężatki

Fot. Unsplash / Brandon Morgan / CC0 Public Domain

„Ja ci taaaaak zazdroszczę stałego związku” mruczy przyjaciółka singielka. „Ja ci tak zazdroszczę wolności” mruczę ja. Rozglądam się po jej sterylnym i poukładanym wnętrzu i zastanawiam się jakbym to miała urządzenie mieszkanie gdybym prowadziła życie kobiety wolnej i nieskrępowanej porankami z mężem, wychodzeniem z psem, ogarnianiem Państwa Młodszych.

Gdybym tak nie sprzątała tych skarpetek (Boże, naprawdę je sprzątam) i gdybym nie musiała codziennie jęczeć: „Przytul mnie”. Tak cicho, szczęśliwe mężatki nie mówią nikomu, ile muszą przejść, żeby być szczęśliwe. To tabu. Nie mówią o zmęczeniu, czasem kiepskim seksie, czasem braku seksu. O odpływach i przypływach namiętności.

Nie mówią jak dzieci bardzo związek rozwalają. Bo obiegowa opinia jest, że cementują. Akurat cementują – one cementują rodzinę i sprawiają, że rodzina jest szczęśliwa. A szczęśliwa rodzina niekoniecznie oznacza wspaniałe życie partnerskie i przysięgam na wszystko, że wie to prawie każda mężatka.

Nie mówią, milczą, ogarniają świat, zostawiają przestrzeń na narzekanie przyjaciółkom singielkom, przyjaciółkom przeżywającym wielkie miłości, zakochania i rozstania. A przecież codzienność jest trudna, bywa, że jest największym wyzwaniem, czasem okazuje się domkiem z kart, czasem twardym lądowaniem, czasem pomyłką. A czasem jest wielkim szczęściem – ale za które płacisz cenę.

Dużo mężatek szoruje swoje piękne kuchenki, mieszkania gdzie pachnie rodziną i spokojem, układają rzeczy w szafach i robią dużo naleśników i kanapek na śniadanie. Nikt nie wie, że szorują też swoje wymagania, układają oczekiwania, upychają marzenia w imię większego kompromisu. Szczęśliwej rodziny. Bo taka jest rzeczywistość. Albo masz domek pod miastem, mieszkanie wymarzone, ogródek, bratki i bazylię albo masz wolność – miłość długa, by mogła być szczęśliwa musi okupiona być małą rezygnacją. Choćby rezygnacją z romansów, emocji, podążaniem za każdym swoim pragnieniem. Bo ja marzę o podróży do Tajlandii i życia tam pół roku, a on akurat marzy o czymś innym i gdzie jest napisane kto ma rację i które marzenia lepsze? Które należy spełnić? Za czyim głosem iść?

Moja przyjaciółka singielka tupie nogą i krzyczy: „Chcęęęę kochać, zasługuję. Chcę być kochana, należy mi się”.

I oczywiście ma rację. Ale ona lubi swoje sterylne wnętrze, lubi swój wieczorny święty spokój, wino samotne lubi i stawia tylko na seks namiętny. A przecież w bardzo stałym związku (po mniej więcej paru latach) to bardziej bywa niż jest ciągle.

„Boże, jakie ty masz cudowne życie. Twój mąż jest dla ciebie takim wsparciem, nie wiem jak ci się udało go znaleźć” kontynuuje ona. Uff. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Bo życie jest wyborem?  I nie wszyscy są gotowi ponieść koszta jakie wiążą się z byciem z kimś bardzo długo. I kobiety, i mężczyźni. Bo jest kurewsko trudne i może się udać, ale nie musi.

Przepraszam jeśli jeszcze raz przeczytam w magazynie kobiecym (i każdym innym) o tym jak należy dbać o związek– odwiozą mnie do Tworek.  Jeszcze raz przeczytam porady cioci Kloci dostanę szału. Zacznę wyć, walić.

Proszę, przestańcie pisać

– rozmawiajcie

– wyjeżdżajcie gdzieś razem

– wychodźcie na kolację.

– przywitaj go tylko w bieliźnie

– zrób boską kolację

To są pierdoły straszliwe, bo jeden facet na widok laski w bieliźnie się podnieci, a inny pomyśli: „Dżizas, co jej dziś odbiło”. Bo jeden facet pragnie rozmowy, a drugi powie: „Czemu ona tak bredzi?”. Co jest siłą kobietą w długoletnim związku? Dlaczego niektóre trwają, a inne rozpadają się? Nie napiszę poradnika, bo w nie nie wierzę. Ale chyba jest pięć punktów, które choć ciut ułatwiają długoletnie kochanie.

Zrozumienie

Że miłość to nie jest matematyka. To nie jest garść porad, które się upcha na 7 tysiącach znaków (tyle ma mniej więcej przeciętny tekst w każdym kolorowym magazynie) albo upcha w krótkiej rozmowie z przyjaciółką („nie dzwoń” „zrób to i tamto”). To jest, niestety, podążanie za drugą stroną. Rozumienie, że ona inaczej myśli, mówi, wyraża. Że to w ogóle kosmos jak ona jest inna– i nie da się tego włożyć do żadnej szuflady, bo każda szuflada jest końcem związku.

Mój mąż inaczej okazuje miłość niż ja. Ale nie tylko ja. Choćby inaczej niż mój były chłopak. W inny sposób przeżywa problemy, inaczej komunikuje.

Przebaczanie

Wszystkiego. Od braku telefonu, nie zmienionej pieluchy dziecku, od zaniedbań, braku kawy do poważniejszych spraw. Bo nie wsparł, bo nie był, bo poszedł, gdy nie powinien. Bo zdradził. Tak, myślę, że zdradę da się wybaczyć. Warunkiem jest zrozumienie jaką my ponosimy za nią odpowiedzialność, prawdziwa skrucha drugiej strony i poczucie, że mamy za sobą milion doświadczeń, które są silniejsze niż zauroczenie czy seks z inną. Bo każde małżeństwo wpada na mielizny i ludzie różnie sobie z tym radzą. Więc jeśli kochamy my, i kocha on– warto wybaczyć.

Zgoda na szarość

W dzisiejszych czasach to bardzo trudne. Świat nam przecież tyle oferuje, więc dlaczego nie miałby tego oferować partner. Jak nam nie oferuje – zmieńmy go. Małżeństwo współczesne ma milion razy gorzej, bo ludzie budują swoją stałość walcząc z pracą, z kredytami, z nudą, znużeniem widząc, że można żyć mocniej. Stałość to poranki podobne od kilkunastu lat, to wady partnera wciąż te same, choć on mówi, że się zmieni, wy też obiecujecie, że się zmienicie – ale stoicie wciąż w podobnym punkcie, a nawet jak się jakoś zmieniacie i tak nie przeskoczycie siebie. Zgoda na to jest zgodą na szarość właśnie – ludzie są jacy są. Po prostu.

Jaka jest za to nagroda?

Na przykład takie święta. On przychodzi z pracy i mówi, że czeka was najpiękniejszy czas, bo tylko razem. Bo kupicie choinkę, pokłócicie się o nią może, i o bombki, i rodzaj pierników. Albo do której mamy jedziecie. Ale w końcu odłączycie się od świata i przeżyjecie bliskość podobną do tej, gdy się poznaliście.

Bo on rzuci na stół bilety do Lizbony (tak, robiłaś afery, że nigdzie nie wyjeżdżacie), bo wynajmie hotel i powie, że tylko z tobą.

Bo on.

Bo ty.

Gdybyś umierała chciałabyś, żeby on był (no dobra, tanie, ale wszyscy umieramy i im więcej osób choruje przy nas tym bardziej wiemy, że nas też to może spotkać).

I powiesz mu o najbardziej intymnych i wstydliwych rzeczach. Tylko jemu.

Bo on cię zna– nawet tą twoją złą część.

Bo ty go znasz– nawet tą złą jego część.

I wciąż się kochacie.

I naprawdę rozumiecie zdanie: bycie z kimś naprawdę blisko jest bardzo trudne. Ale nie ma w życiu niczego piękniejszego, lepszego i tak ważnego.