Go to content

Romans emocjonalny boli tak samo, jak zwykła zdrada. Przekonałam się, że to ona jest miłością jego życia

Fot. iStock/elenaleonova

Najgorszy jest ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że ktoś, z kim byłaś tak bardzo blisko, że znałaś jego marzenia, czasem nawet myśli – wystarczyło ci jedno spojrzenie, by go zrozumieć – ten ktoś już nie ma serca dla ciebie. I że te marzenia, myśli, od kilku miesięcy są inne, bo też krążą wokół jednej osoby, którą ty już nie jesteś.  Zdrada fizyczna z pewnością boli, wyobraźnia podpowiada ci obrazy, scenariusze – jesteś tego pewna. Ale romans emocjonalny – tego nie sposób opisać. To odebranie ci bliskości nie do zastąpienia. To wstawanie rano z poczuciem, że przez kilka miesięcy budziłaś się obok kogoś, dla kogo jesteś już tylko przeszkodą, problemem, życiową komplikacją. Kto nie widzi już w tobie bratniej duszy, przyjaciółki, całego świata.

Nigdy nie podejrzewałam go o zdradę. Byliśmy ze sobą zawsze bardzo szczerzy, zawsze na siebie uważni. Stąd zmianę w zachowaniu mojego męża zauważyłam bardzo szybko. Zaczęło się od tego, że wracał z pracy (wcale nie coraz później) i zamiast, jak zawsze usiąść ze mną w naszej kuchni i porozmawiać czy zajrzeć do pokoju bliźniaków, kładł się w sypialni na łóżku z telefonem i klikał. Byłam pewna, że gra, czyta swoje ulubione artykuły, odpoczywa. Że jest zmęczony, potrzebuje trochę przestrzeni. Wieczorami leżał z laptopem, oglądał jakieś filmy instruktażowe ze swojej branży, przeglądał Facebooka. Nie pytał już, jak minął mój dzień, jak w przedszkolu, czemu jedno z dzieci ma na kolanie plasterek.

Kiedy zaczął się oddalać, coraz bardziej, ode mnie i od naszych synów, podejrzewałam depresję, ciężką chorobę, raka, wypalenie zawodowe, wszystko tylko nie to. Próbowałam rozmów – w spokoju i po dobroci i w nerwach, w desperacji i z płaczem, a on konsekwentnie odmawiał, tłumacząc się zmęczeniem. Powoli stawał się oschły, ironiczny, przykry – ja ciągle wierzyłam w jakiś głęboki, psychiczny kryzys, o którym w końcu mi powie. Kiedy tylko uda mi się do niego dotrzeć. A on, z czułego partnera, najlepszego przyjaciela zmieniał się w kogoś wrogiego, gburowatego, wiecznie nachmurzonego. Wspólna kolacja, film, wieczór – wszystko to przestało go interesować. Traktował dom jak hotel.

„Boli mnie głowa” – słyszałam, kiedy próbowałam przytulić się do niego w łóżku. „Idźcie sami – mówił, kiedy w weekend planowałam rodzinny spacer. Dzieci jeszcze jakoś tolerował, ale mnie… Ja go drażniłam. Czułam to. Nie podejrzewałam jednak, że jego serce zajął ktoś inny.

Z resztą romans? Jaki romans, kiedy on właściwie cały czas jest w domu? Żyłam iluzją, przyjmując najtrudniejszą konsekwencję jego nastroju – samotność. I trwało to dopóty, dopóki pewnej nocy nie obudziło mnie światło jego telefonu. Myśląc, że śpię pisał wiadomości korzystając z komunikatora tekstowego. Wtedy zrozumiałam. Wiadomości o 2giej w nocy? Do kolegów z pracy? Nie. Do koleżanki.

Przekonałam się o tym, nad ranem. Tej nocy już nie zasnęłam. Dwie godziny później, zabrałam mojemu śpiącemu mężowi telefon i zamknęłam się w łazience. Lista połączeń – wyczyszczona, SMSów brak. Ale tych niebieskich wiadomości nie wykasował. Przesuwałam je palcem, jedna po drugiej. Ułożyły mi się w historię, której wolałabym – w tamtym momencie – nigdy nie poznać.

Miała na imię Kasia, była o pięć lat młodsza ode mnie i całkiem niedawno rozstała się ze swoim narzeczonym. Na początku roku – dokładnie 9 miesięcy temu została nowym członkiem zespołu mojego męża. Trzy miesiące później, wyznali sobie miłość. Od tego momentu wysyłali sobie codziennie kilkaset wiadomości. Zdjęcia, rozmowy o wszystkim. O seksie – tym zakazanym, o polityce, o emocjach, o związkach, o mnie, o ich miłości.

Pisał, że jest jego bratnią duszą, drugą polówką, niespełnioną miłością, kobietą, o której zawsze marzył, ale nigdy wcześniej nie spotkał. Łzy spływały mi po policzkach. Znałam te słowa. Kiedyś kierował je do mnie.

Widziałam też, jak bardzo stara się jej pokazać z jak najlepszej strony. Nie obiecywał, że odejdzie do niej, dlatego, że chce zrobić wszystko „dla dobra dzieci”, które bardzo kocha. O mnie pisał per „ona”. „Ona” niczego nie podejrzewa. „Ona” nie dała by ci spokoju. „Ona” jest nieporozumieniem, ciągle tylko wyrzuty i wymagania.

Siedziałam na podłodze i wyłam zdławionym płaczem, zatykając sobie usta ręcznikiem. Nie zasłużyłam na te słowa, słowa które bolały podwójnie. Dla mnie gbur, dla niej, dla nowej miłości –  poeta, czuły partner, wspaniały ojciec. Ale też kłamał. Kłamał, że zajmuje się dziećmi, że właśnie gotuje dla nich obiad, bo ja znowu gdzieś wyszłam. Że wybiera buciki dla naszych synków, że idzie z nimi do parku.  Zagrał swoją rolę znakomicie. A mnie przedstawił jako złą żonę.

Rano zrobiłam dwie kawy, jak zawsze. Zaniosłam mu do łóżka, obudziłam go. Wzięłam go za rękę i zobaczyłam, jakie to dla niego trudne. On ten dotyk traktował jak zdradę ukochanej. Czyli, tej drugiej.

„Masz romans?” – spytałam, czując, że kolana mi miękną. – „ Nie – odpowiedział, ale widząc w moim ręku swój telefon zaraz dodał – my tylko ze sobą rozmawiamy. Ale to jest miłość mojego życia”. Wstałam, poszłam do kuchni, nie pamiętam jak szybko wyszedł z domu do pracy, ale wydawało mi się to wiecznością. Mój świat się zawalił.

Okazało się, że naprawdę w to wierzył. Wierzył, że rozmowy, te ukradkowe, nocą, że wyznania miłosne, rozmowy o mnie, o dzieciach, kłamstwa – że to nie zdrada. Bo przecież nie poszli ze sobą do łóżka, choć o tym marzyli, pisali, wyobrażali to sobie.

Mój mąż nie chciał odejść. Choć był zakochany, bał się bardzo reakcji całej naszej rodziny. Jak to będzie, kiedy zostawi nas i odejdzie do młodszej kobiety? Co oni nim pomyślą? Choć kochał, był tchórzem. Dlatego to ja zdecydowałam się na ten krok, ja odeszłam, ja wniosłam o rozwód. Dziś żyjemy swoimi życiami – on z nową, prawdziwą miłością – ja z dziećmi i nadzieją, że kiedyś poznam kogoś, dla kogo naprawdę będę całym światem.

Czy wybaczyłam? Wybaczyłam. Naprawdę, potrafię zrozumieć, że serce nie sługa. Potrafię uwierzyć, że kiedy się tak mocno kochasz, rodzina – kobieta, z którą spędziłeś kawałek życia i masz dzieci, przestają być ważne. Ale nadal cierpię i budzę się w nocy, z poczuciem,  Żeby się z tym pogodzić, trzeba chyba na nowo poukładać sobie w głowie pojęcia i wartości. Zrozumieć, że nikt do nas nie „należy”, że nikogo nie „mamy”. Że miłość nie zawsze jest gwarancją.  Że sercu drugiej osoby, nie da się zakazać czuć.