Go to content

Odbijanie cudzych mężów zawsze kończy się źle. Czyli opowieść o tym, jak karma do mnie wróciła

Fot. iStock/martin-dm

Doskonale pamiętam dzień, w którym powiedział jej, że odchodzi. Pozew był już złożony, a miejsce na jego ubrania w mojej szafie zrobione. Siedziałam na kanapie w salonie i czekałam aż przyjdzie. Nigdy nie byłam tak podekscytowana. Od teraz wszystko miało się zmienić. Koniec życia w ukryciu, koniec tajemnic i niepewnych planów na przyszłość. Nie zastanawiałam się, jak ona przyjmie tę wiadomość. Nie miałam skrupułów, bo już się nauczyłam, że życie jest jedno i trzeba walczyć o swoje szczęście. 

Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym odbić innej kobiecie męża. Latami szukałam swojej drugiej połówki i liczyłam, że w końcu trafię na księcia z bajki. Jeden, drugi, piąty związek bez perspektyw… Zbliżałam się do 30-tki i powoli docierało do mnie, że zaraz przekroczę magiczny próg. Potem będzie mi jeszcze trudniej znaleźć sensownego faceta, z którym ułożę sobie życie. Większość moich koleżanek była już po ślubie. Miały lub zaraz miały mieć dzieci. Każda szczęśliwa, zakochana, spełniona. Bywałam w ich domach, widziałam ich partnerów i relacje między nimi. Szybko zrozumiałam, że fajni faceci są po prostu zajęci. Szybko wpadają w szpony kobiet. I wtedy pomyślałam sobie, że może warto poszukać miłości wśród takich mężczyzn? Przecież, jeśli kocha, to i tak nie odejdzie od żony. Ba! Nawet nie rzuci na mnie okiem.

Marka poznałam jakiś miesiąc później. Był przedstawicielem firmy, która współpracowała z moją. Zawsze miło zagadał, był szarmancki, przystojny i taki… ułożony. Podobał mi się, ale początkowo (ze względu na tę obrączkę) traktowałam go z dystansem. Pomyślałam sobie: „Dlaczego mielibyśmy nie poznać się bliżej?”. Najpierw były kawki, gdy przyjeżdżał do firmy. Z czasem siedział coraz dłużej. Rozmawialiśmy, poznawaliśmy się. Zaczęłam inaczej się ubierać do pracy, podkreślałam swoje kształty. Co tu dużo mówić – zaczęłam go uwodzić. Na początku liczyłam na seks. Pierwszy raz  odbył się dość szybko. Odwiózł mnie po pracy do domu, choć było mu nie po drodze. Wszedł na górę. Zaczęliśmy się całować za drzwiami.

Był zmieszany, mało mówił i szybko wyszedł. Ale był to naprawdę dobry, gorący seks, więc byłam pewna, że wróci. Nie pojawił się u mnie w pracy, ale przyjechał dwa dni później, wieczorem. Chciał porozmawiać. Mówił, że to był błąd, że ma żonę, dwoje dzieci, że przeprasza… Rozmowa zakończyła się w łóżku.

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Zakochaliśmy się w sobie po kilku miesiącach. Wtedy, gdy znaliśmy już swoje przyzwyczajenia, marzenia, plany, obawy. Zawsze mi się wydawało, że żonaci faceci dużo mówią kochankom o swojej rodzinie. U nas tego nie było. Ja nie pytałam, co mówił żonie, gdy znikał z domu na noc lub kilka dni. On sam z siebie też nie zaczynał tematu. Oboje wiedzieliśmy natomiast, że pewnych rzeczy nie wypada nam robić – na przykład wychodzić razem w miejsca publiczne. Nie dzwoniłam do niego, gdy był w domu, nie pisałam gorących SMS-ów. Nie byłam typową, szurniętą kochanką. Ale coraz gorzej znosiłam nasze rozstania.

Powoli docierało do mnie, że to nie jest sposób na życie. Że chciałabym stworzyć z nim rodzinę, urodzić dziecko. Zaczęłam o tym głośno mówić niecały rok od naszego pierwszego seksu. Zachowywał się standardowo. Mówił, że bardzo by chciał żyć ze mną, ale boi się, że żona odbierze mu dzieci lub że nie poradzi sobie bez niego finansowo. Że kredyty itd… Wtedy postanowiłam zaryzykować. Odstawiłam tabletki antykoncepcyjne i nic mu o tym nie powiedziałam.

Zaszłam w ciążę bardzo szybko. Byłam młodą, zdrową kobietą, więc łatwo poszło. Do tej pory myśli, że po prostu mieliśmy pecha i znaleźliśmy się w tym niewielkim odsetku par, które spłodziły dziecko mimo zabezpieczenia. Osiągnęłam swój cel, bo moja ciąża skłoniła go do odejścia od żony. Cieszył się na myśl o dziecku ze mną, widziałam to. Odżył. Chciał zacząć wszystko od nowa, więc zaczęliśmy.

Ich rozwód był pełen napięć. Nie wtrącałam się, nie było mi to do niczego potrzebne. Miałam tę kobietę w nosie. Czasem przejmowałam się jego dziećmi, bo nie chciały mieć z ojcem kontaktu. Batalia sądowa trwała bardzo długo i ostatecznie wszystko skończyło się, gdy Maja miała już rok. Nigdy, w żadnej sytuacji nie winił mnie za rozpad małżeństwa. Nigdy nie powiedział, że żałuje. Byliśmy szczęśliwi, planowaliśmy ślub, ale dopiero wtedy, gdy córka będzie starsza, bo zamarzyło mi się, żeby niosła obrączki.

Czy byłam krytykowana? Oczywiście. Nawet moi rodzice nie mogli pogodzić się z tym, że związałam się z żonatym facetem. Koleżanki z pracy straszyły, że karma wróci. Nawet nie chcę myśleć, jak mówiła o mnie była żona Marka. Ale tłumaczyłam sobie, że nie ja pierwsza i nie ostatnia. Że tak się po prostu zdarza.

Nie sądziłam wtedy, że moje słowa będą prorocze.

Nie byłam ostatnią kobietą w życiu Marka. O jego romansie dowiedziałam tuż po trzecich urodzinach naszej córki. Miał nową pracę, był handlowcem i dużo jeździł po Polsce. Nie dziwiło mnie więc, że często nie było go w domu. Ona nie miała takiej klasy jak ja. Nie chciała żyć w cieniu. Któregoś dnia po prostu napisała do mnie na Facebooku, kim jest i co nocami robi z moim mężem w łóżku.

Od tamtej pory minęło już pięć lat. Pewnie dlatego piszę o tym z takim spokojem. Dziś, gdy emocje już dawno opadły, potrafię zrozumieć, co tak naprawdę się stało i dlaczego nasze losy tak się potoczyły.

Oczywiście, że byłam wściekła, zazdrosna i załamana. Przecież on zdecydował się porzucić dla mnie rodzinę, to chyba wystarczający znak, że kochał mnie szczerze?

Nie. To był znak, że ten człowiek nie ma żadnych zasad. Nie wie, czym są wartości moralne. Wtedy wydawało mi się, że to miłość.

Dziś wiem, że nie da się zbudować szczęścia na cudzym nieszczęściu. I wiem też, że jeśli facet raz dał się „odbić”, to drugi raz też wchodzi w grę. Być może wtedy byłam lepsza od jego żony, ale szybko znalazła się inna, która była lepsza ode mnie.

Karma wraca. Do mnie wróciła pięć lat temu. Teraz nadeszła pora, żeby karma wróciła do niego. Zasłużył na to po tym, co mi zrobił.