Go to content

Nikt z nas nie jest idealny. Może czasami warto przyznać się przed sobą, że ja też ponoszę odpowiedzialność za kryzys w związku?

Fot. iStock/ m-gucci

A gdyby tak zdobyć się na odrobinę uczciwości wobec siebie samej? Gdyby nie dzielić winy w związku po połowie, gdzie i tak większa jej część leży po jego stronie? Kiedy mówimy: „tak, oboje ponosimy odpowiedzialność” to niech to nie będą tylko słowa, ale świadomość tego, co możemy zmienić, by było lepiej, by wyjść z kryzysu, by znaleźć się na nowo.

To trudne, bo najczęściej chcemy być tą dobrą stroną. Zwłaszcza my kobiety – ogarniające codzienność w większym stopniu niż faceci. Bo praca, dzieci, obiad, pranie i sprzątanie. A on? On przychodzi na gotowe. Ile razy mówiłyście: „Zostawię go raz z tym wszystkim, niech zobaczy, jak to jest”. Czujemy się niedoceniane, brak nam zrozumienia dla wysiłku jaki wkładamy każdego dnia, by wszystko toczyło się normalnym i kontrolowanym rytmem. Mamy żal. Tak – to uczucie żalu chyba towarzyszy nam najczęściej. Bo jemu jest prościej, bo dlaczego to my musimy zawsze więcej z siebie dawać. I choć na co dzień o tym nie myślimy, to przychodzi dzień, kiedy najchętniej rzuciłybyśmy wszystkim w pioruny, trzasnęły drzwiami i wyszły, bo nie mamy siły dźwigać tego wszystkiego, co mamy na barkach.

I ja to rozumiem. Rozumiem żal, smutek i bezsilność. Rozumiem rozczarowanie, kiedy nie słyszymy: „jesteś wielka, jak ty to wszystko robisz”.

Ale czy nie za dużo dźwigamy? Czy nie za dużo bierzemy sobie na głowę? Czy nie za bardzo zaplątujemy się w narzucanych sobie obowiązkach?

A gdyby tak przez kilka dni odpuścić. Pobyć żoną, która nie jęczy, nie narzeka, nie strzela fochów, której nie wiadomo, o co chodzi. Nie da się tak? A może jednak? Bo przyglądając się różnym związkom, także swoim relacjom, z pełną odpowiedzialnością myślę, że niszczymy się często same. Spalamy się w związkach, a później wchodzimy w kryzysy, z których trudno nam wyjść, a zdecydowanie łatwiej odejść…

Oczekujemy

Nieustannie czegoś od naszych partnerów czy mężów oczekujemy. Że się domyśli, że się zmieni, że tym razem będzie pamiętał o umyciu kuchenki, o kupnie wina na wieczór, że zapamięta datę pierwszej randki, pierwszego seksu, urodzin teściowej. Tak, znam te wszystkie odpowiedzi: „Ale ile można czekać, ile razy powtarzać, przypominać”. Ale czy my umiemy nie oczekiwać? Cieszyć się z tego, co tu i teraz? Nie planować, nie zakładać, że on coś zrobi, czy nie zrobi – jutro, pojutrze, czy za tydzień?

Czy możemy przestać oczekiwać od siebie? Świat się nie zawali, jeśli z czymś nie zdążymy, czegoś nie będzie się nam chciało zrobić. Naprawdę.

Wymagamy

Żeby on zawsze był jakiś. Żeby za nami nadążał, inspirował nas, żeby nas kochał i tę miłość na każdym kroku nam uświadamiał. Stawiamy sobie same wysoko poprzeczkę, dlaczego robimy to jemu? Tak, jak my nic nie musimy, tak i on nie musi. Naprawdę. Zróbcie rachunek sumienia i odpowiedzcie sobie na pytanie: dlaczego wymagamy? Bo jesteśmy zmęczone? Bo chcemy, by on doceniał nasz wysiłek? Jeśli my robimy coś po to, żeby czuć się ważną i niezastąpioną – to tego chcemy. Chcemy być ważne, chcemy, żeby nic nie działo się bez nas. Może to nas frustruje, może dlatego jesteśmy wiecznie niezadowolone z tego, że on nam nie dorównuje, że nie jest tak samo zmęczony?

Nie odpuszczamy

Nie potrafimy powiedzieć: „Nie chcę mi się gotować obiadu”, a on potrafi. On powie: „Zamówmy pizzę, wyjdźmy gdzieś”. Strzał prosto w serce naszego poczucia odpowiedzialności. Tak, bo to my jesteśmy te odpowiedzialne, on wiecznie by się bawił. Dlaczego my nie odpuszczamy, dlaczego nie mówimy: „Nie chce mi się”, „Nie dzisiaj”, „Zróbmy to jutro”. Dlaczego nie umiemy lekko potraktować niektórych narzucanych samym sobie obowiązków. Przecież nikt nie wymaga od nas tyle, ile my same. To my piętrzymy sobie zadań. Sam sobie fundujemy stres w domu, w którym powinniśmy być szczęśliwe i odprężone.

Zabieramy przestrzeń

„Jeśli ja tego nie dopilnuję, to on tego nie ogarnie”, „Nie mogę na niego liczyć, muszę sama”. Jak często tak mówimy? Zgadzam się – są rzeczy, które my zrobimy lepiej, ale musimy mieć świadomość swoich słabych i mocnych stron. A gdyby te mocniejsze zauważyć u niego? Gdyby oddać mu pole codzienności, w którym on czuje się dobrze? Gdyby ustalić wspólnie zakres tego, kto za co jest odpowiedzialny? Lista wywieszona na lodówce: odebrać dzieci o tej godzinie – i nie dzwonić, nie przypominać. Zaufać. Zacząć polegać na człowieku, z którym żyjemy, bo on też jest dorosły, też ponosi konsekwencje, przed którymi najczęściej go chronimy wyręczając, tuszując błędy. Jak żyć szczęśliwie z kimś, kto nie chce nawet spróbować polegać na tej drugiej osobie?

Brak w nas radości

Jak często pozwalacie sobie rozsiąść się w fotelu mówiąc: „Kochanie, zrobisz mi herbaty”? Jak często uśmiechacie się do zrobionej przez niego kanapki, zamiast wypominać, że zabrakło sałaty, za dużo masła, za mało sera? Tak, zapominam, że tylko my jesteśmy perfekcyjne i żaden facet nie ma szans nas w tej perfekcyjności doścignąć.

Ja bywam tym zmęczona. Tym stałym napięciem, które sama sobie potrafię fundować, tym stresem, czy aby na pewno o wszystkim pamiętałam, wszystkiego dopilnowałam. A wy? Nie macie czasami serdecznie dość. Nie chcecie przestać być idealnymi? Tak po prostu wejść w kolejny dzień bez konieczności wypełnienia każdego punktu w waszym planie? Położyć się na kanapie i powiedzieć: „Kochanie, zamów pizzę, dzisiaj nie chce mi się gotować”. I zasnąć. I obudzić się w tym samym, a jednak trochę innym świecie, gdzie ktoś podsunie nam herbatę, kawałek pizzy i przytuli, i powie, że kocha?  Tak po prostu, a nie za coś.