Go to content

Nie chce nikogo zostawiać. Nie chce, żeby jej dzieci cierpiały, a znajomi wytykali palcem. Chce tylko odzyskać siebie

Fot. Unsplash / CC0 Public Domain

Zastanawiałaś się kiedyś, ile byś zrobiła, gdybyś była sama? A może nigdy się nie zastanawiałaś? Może jesteś jak Anka, która czasami dopada frustracja, bo wie, że nie jest w tym miejscu, w którym chciałaby być. Bo dzieci, bo Bartek, bo kredyt na mieszkanie, teściowa.

A ona najchętniej rzuciłaby to wszystko w cholerę i w końcu zrobiła coś dla siebie. Tylko Anka nie może. Bo jest odpowiedzialna za dzieci, za męża. Nie może spełniać swoich zachcianek. Bo nie wypada, bo co by ludzie powiedzieli.

Chociaż to może jeszcze nie było najgorsze. Ale jak ona powiedziałaby Bartkowi, że chce iść na studia. No jak? On pracuje, zarabia, zmęczony, a ona sobie w weekend studia wymyśla. A kto się dziećmi zajmie, kiedy ona wyjdzie z nimi na spacer, co z ich ulubionymi wycieczkami rowerowymi. I choć Anka marzy o tych studiach, bo dzięki nim mogłaby pomyśleć o zmianie pracy, ba nawet o własnej działalności, to jednak, gdy zaczyna kalkulować, koszty, jakie poniosłaby rodzina, są zbyt duże.

Poza tym od kilku lat czuje, że stoi w miejscu, że nic się nie zmienia, że ona między garami, dziećmi, pracą. A ona chciałaby wyjechać sama, połazić po górach, wybrać się z przyjaciółką na jakiś trudny trekking. Czasami nawet sobie rozmawiają, gdzie by pojechały. I co z tego? Przecież nie zostawi domu. Co jej mąż powie, że ona sama bez niego i bez dzieci. Poza tym kasa. W sumie mogłaby odłożyć, ale może Bartek będzie chciał zmienić samochód, a może kupić coś do domu. Jej na zmywarce czy nowej lodówce nie zależy. Rzuciłaby wszystko w pioruny i wyjechała, pojechała do miejsc, które czasami jej się śnią, o których czasami czyta z wypiekami na twarzy i po kryjomu sprawdza ceny lotów. Czy kiedyś się odważy? Nawet pomyślała: „Przecież mogę pojechać sama”. Ale na tej myśli się skończyło, zamknąć ją szybko, strach i panika i wyrzuty sumienia, że w ogóle mogła o sobie pomyśleć.

Złość, to jedyne co czuje. Frustrację i złość. Wkurzają ją dzieci, wkurza mąż. Pierdoły doprowadzają do szaleństwa. Później płacze w łazience wyrzucając sobie, jaką złą matką i żoną jest. Płacze, bo już nie ma siły tego dźwigać. Nie ma siły udawać kogoś, kim nie jest. Gdzie jej głowa pełna pomysłów, a ciało wypełnione energią. Patrzy w lustro zmywając ze łzami resztki makijażu. „Jesteś nikim” – mówi do siebie i szczerze nienawidzi. Nienawidzi tej maski, którą za chwilę, za drzwiami znowu założy na twarz. Uśmiechnie się, przeprosi za swój wybuch i spróbuje trzymać się w ryzach normy, którą przecież sama wyznaczyła.

Norma to każdy dzień po brzegi wypełniony praca i zajęciami. Norma, to oglądanie z Bartkiem kolejnego idiotycznego filmu, na który ona nie specjalnie ma ochotę. Norma, to ugotowanie obiadu na kolejny dzień. Przygotowanie ubrań. Obdzwonienie babć, która odbierze Julkę z tańców, bo ona przecież ma zebranie i później wróci.

Ance zbiera się na wymioty. I znowu ląduje w łazience. „Mamo, wszystko dobrze” – pyta syn. Ma ochotę powiedzieć, że nic nie jest dobrze od bardzo dawna. Ale pozostaje jej tylko płacz, bo przecież dzieci niczemu nie są winne. To kto jest winny?

Bartek? Poznali się na studiach. Klasyka. Jej mama mówiła: „Pamiętaj, jak na studiach nie znajdziesz chłopaka, to już nie znajdziesz”. No więc znalazła. I tak, zakochała się. Rozumieli się bez słów, byli jak para kumpli, którzy świetnie się czują w swoim towarzystwie. I to ich związek trzyma do dzisiaj. Lubią się. Ona powtarza to jak mantrę. I słucha tych wszystkich opowieści kobiet, które zdecydowały się odejść, które rzuciły wszystko w diabły i postawiły na siebie. I znowu płacze, nad każdą z tych historii. Bo czuje ten ciężar, które one musiały dźwignąć, bo wie, z czym musiały się mierzyć.

A Anka nie chce nikogo ranić. Nie chce nikogo zostawiać. Nie chce, żeby jej dzieci cierpiały, a znajomi wytykali palcem, że jej to się za przeproszeniem w d*pie poprzewracało. Boli ją brzuch na myśl, że ona tak by mogła. Powiedzieć: „Chcę żyć życiem, o którym marzę”. I nie chodzi tu o wyjechanie na misje do Afryki. Tylko o przytulenie siebie, o pomyślenie o sobie, o wyjście naprzeciw tego, o czym marzy.

Ale Anka wie, że jak się powiedziało A trzeba powiedzieć B. Trzeba być odpowiedzialnym za innych. Za ich szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Kuli się w niej mała dziewczynka, która chciałaby więcej, ale przecież inni też mają potrzeby – karci samą siebie. O na przykład Bartek musi sobie kupić buty, a Majce przydałby się nowy tornister. I do kina z dziećmi trzeba pojechać i pobawić się wieczorem, książkę im przeczytać. A nie myśleć, gdzie by jej było lepiej.

Stoi między łazienką a kuchnią przez chwilę zastanawiając się, w którą stronę pójść.  Bywa, że nienawidzi tego mieszkania, chciałaby ich spakować i wyjechać, gdzieś daleko, gdzie musieliby zacząć od nowa. Od zera. Nie popełniając już tych samych błędów. Chciałaby dostać jeszcze jedną szansę, by tak pokierować swoim życiem, by nie musieć zamykać się łazience. Tylko każdego dnia uśmiechać się szeroko – pomimo, na przekór i wbrew.

„Źle mi” – mówi cicho wieczorem. „Źle mi” – powtarza głośniej, a kiedy spotyka wzrok Bartka znowu płacze. I przeprasza za to, że jest nieszczęśliwa, że nie umie trwać w tym poświęceniu, że dusi się i chce wolności, którą sama sobie odebrała. Nie on, nie dzieci. Utkała siebie z ograniczeń sobie samej narzuconych. Może wymyślonych, takich, których naprawdę nie ma, a które zamykają się w stereotypie małżeństwa i związku w ogóle? Dziś jeszcze tego nie wie. Ale chce się dowiedzieć, chce znaleźć drogę do tego, by znowu być sobą. Potrzebuje powietrza, wolności, przestrzeni – wyrzuca z siebie, bo nagle rozumie, jak się dusiła, jak w zamkniętej łazience we wszystkich szafkach upychała emocje, aż przestały się tam mieścić.

Gdzie jest dzisiaj? Nie wiem. Dokonała wyborów w zgodzie ze sobą. Dzisiaj na pewno jest szczęśliwa. Gdzie i z kim? Może ty wiesz?