Go to content

Nic dwa razy się nie zdarza… podobno. Piekło nie zna gorszej furii niż kobieta zdradzona

Nic dwa razy się nie zdarza... podobno. Piekło nie zna gorszej furii niż kobieta zdradzona
Fot. Unsplash / CC0 Public Domain

Początek przebiegał dokładnie tak, jak w tej historii z całkiem niedrogiej gazetki, którą K. kupiła w pośpiechu i dla „zabiciu czasu”, tuż przed podróżą pociągiem relacji Warszawa – Kraków Główny. Zabawne, nawet imiona głównej pary bohaterów były takie jak ich dwojga. Ale ten zbieg okoliczności przyszedł jej do głowy dopiero kilka miesięcy po tym, jak wszystko się zaczęło. A zaczęło się banalnie. Tuż po  50- tych urodzinach mąż K. zaczął bardziej starannie niż zwykle dobierać koszule do spodni, przed wyjściem do pracy. Potem doszła do tego siłownia, trzy razy w tygodniu i bieganie, co wieczór. A na końcu całkiem nowy zapach perfum na tych jego starannie dobranych koszulach. Zapach kobiecych perfum, żeby było jasne. Nie zaniepokoiło to jednak K., która dobrze wiedziała, że praca jej męża polega również na spotykaniu się bardzo eleganckimi i pięknie pachnącymi (niekiedy zbyt intensywnie) kobietami. Zaniepokoiło ją za to, i to od razu całkiem poważnie, kilka dziwnych SMS-ów, które, traf chciał, przyszły dokładnie w tym momencie, w którym wyjmowała mężowski telefon z kieszeni jego eleganckich spodni, żeby podłączyć do niego ładowarkę.

SMS PIERWSZY (ostatni w kolejności)

P.S. Kocham Cię do szaleństwa. Cmok Cmok Cmok. Twoja Kocicka bez pazulków. Miał.

SMS DRUGI

Kup oliwki, zrobimy naszą sałatkę. Twoja Asiulka.Cmok.

SMS TRZECI (pierwszy w kolejności)

Tęsknię za Tobom, kiedy przyjedziesz?

Ostatni SMS zilustrowany był zdjęciem bardzo młodej, kobiecej twarzy, w której mocno przerysowane (kredką) usta układały się do owego „cmok”. Co ciekawe, K., ówczesną redaktor naczelną ambitnego magazynu dla pań, w pierwszym odruchu bardziej zaniepokoił poziom językowy niż treść owych nieszczęsnych wiadomości. Dopiero po kilku chwilach dotarł do niej fakt, że jej mąż ma wspólną sałatkę z jakąś Asiulką i że ta biedaczka wyznaje mu miłość.

– Wiesz­ – powiedziała spokojnie do męża, który odpoczywał na tarasie ich wspaniałego domu popijając popołudniową, sobotnią kawę z mlekiem – właśnie przyszły do ciebie SMS-y. Kociczka prosi żebyś jej przyniósł oliwki. Podobno wiesz o jaką sałatkę chodzi. My mamy w domu oliwki. Możesz wziąć.

Walizkę mąż K. spakował tak szybko, jakby już dawno zaplanował co do niej włoży. Zamykając za sobą wielkie, dwuskrzydłowe drzwi powiedział tylko: Mam nadzieję, że nie będziesz robiła scen. Facet o mojej pozycji potrzebuje kogoś, kto bardziej pasuje do jego trybu pracy, kogoś, kto ma ciało, wygląda, dba o siebie. Wiesz przecież, że zawsze byłaś przeintetelektualizowana. 15 lat temu to było jeszcze modne. Ja muszę być na bieżąco z życiem. Rozumiesz chyba.

Męża K. widywano od tej pory całkiem oficjalnie „na mieście” (niektórzy znajomi przypomnieli sobie, że właściwie to widzieli go już wcześniej, na przykład w klubie tenisowym „Stokrotka” z „taką wczesną dwudziestką”.) w towarzystwie całkowicie nieprzeintelektualizowanej Asiulki. „Kociczka” napisała jeszcze kilka SMS-ów. Tym razem do K. Było coś o wysłanym pozwie rozwodowym, podziale majątku i ogromnym, cudownym uczuciu, które połączyło ich, kiedy spotkali się na stacji benzynowej, a jej zablokowała się karta i nie mogła zapłacić za paliwo).

Wspólni znajomi K. i jej męża zgodnie orzekli: głowa siwieje, tylnia część ciała szaleje. Mąż K.  chełpił się swoją młodą zdobyczą i prawie zapomniał o starej żonie.

A ona? Czekała spokojnie. Była oazą spokoju po prostu. Przyjaciółka powtarzała: „Ja bym tak nie mogła! Weź się na niego wścieknij jakoś, zezłość, rzuć czymś o ścianę, zadzwoń do niego i zwymyślaj, potłucz te jego zdjęcia w takich ładnych ramkach. On nie zasługuje nawet na te ramki! A małą znajdź i wytargaj za te farbowane kudły.”

Nic z tych rzeczy nie nastąpiło. Pozew rozwodowy nigdy nie doszedł na adres zamieszkania K., a może wcale nigdy go nie wysłano? Za to powrót niewiernego męża nastąpił w pierwszą rocznicę owych oliwkowych SMS-ów i  był szalenie spektakularny: z rzucaniem się na piękny trawnik przed domem (tak, żeby sąsiedzi widzieli), kwiatami i drogą (baaaaardzo drogą) biżuterią na przeprosiny, które zostały… przyjęte. „ Bo ona była taka głupia –  wyznał podobno w błagalnej mowie – a ty jesteś taka mądra.” Przez kilka tygodni żyli razem jak wcześniej.

Aż do tego dnia, kiedy siedząc przy biurku w pracy dostał od żony mail. W nim zdjęcie przedstawiające K. w skąpym stroju kąpielowym (nawiasem mówiąc, wcześniej nie zauważył, że jak na te 40-tkę z plusem to ciało ma naprawdę niezłe) obejmującą czule umięśnionego dwudziestolatka. W pierwszym odruchu nie zrozumiał. Pomyślał, że to chyba jakiś jej były uczeń, z czasów kiedy pracowała w podstawówce. Tylko, na miłość boską, dlaczego jest nagi do pasa?! A poza tym, czy ona, K., nie miała być na szkoleniu ze swoją redakcją? Przecież sam odwoził ją na pociąg, dwa dni wcześniej. Potem przyszedł SMS.

Kochany mężu!

Miałeś rację. Nie pasujesz do mojego stylu życia. Jak to dobrze, że można mieć obok siebie kogoś kto ma i niezłe ciało i wspaniały intelekt. Dziękuję ci bardzo, że mi to uświadomiłeś. Nie rób scen.

Dziś mąż K. mieszka sam w tym ich wspaniałym domu. Po cichu ma nadzieję, że odzyska żonę, a raczej jej przychylne uczucia.  Póki co żyje grzecznie i skromnie ze skruchą znosząc ten wielce niewygodny fakt, że jego „przeintelektualizowana” K. wyprowadziła się do młodszego kochanka, który okazał się bardzo wziętym i świetnie opłacanym blogerem. Mąż K. na rozwód się nie zgodzi, zbyt wiele by go to kosztowało. Chyba nawet więcej niż zraniona duma i te niby-skrywane śmieszki kolegów z branży.