Go to content

Jutro powiem wszystkim… wiem – zawsze tak mówię. Nie odchodzę, paraliżuje mnie wstyd

Fot. iStock/piskunov

Jutro. Zrobię to jutro. Wiem, wiem – zawsze tak mówię, rzucam te słowa na wiatr, by na krótką chwilę poczuć się silna, mądra, lepsza. Wyobrażam sobie, że jestem jedną z tych kobiet, których historie czytam czasem w nocy, po kryjomu, na ekranie telefonu. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że też mogę być jak one – Ocaloną. Ale i tak, gdzieś w głębi, czuję, że znów nie dam rady. Nie odchodzę, paraliżuje mnie wstyd. Nawet nie strach, strach nie jest najgorszy. Najgorszy jest wstyd.

Wstyd, że ON nie jest tak idealny, jak maluję go wam słowami każdego dnia. Wstyd, że straciłam godność, że nie potrafię obronić własnego dziecka przed złem. Wstyd, że to już trwa 7 lat. Wstyd, że GO kocham. Wstyd, że kłamię, by chronić mężczyznę, który niszczy mnie i moją córkę. Bo w kłamstwie, to ja jestem mistrzynią.

Pamiętasz, mamo, jak nie zjawiliśmy się na Wigilię? Zadzwoniłam zakatarzona, tłumacząc, że złapaliśmy grypę. Nie, nie, nic nam nie trzeba, nie przyjeżdżaj, jeszcze się zarazisz. Paweł o nas zadba, nie martw się, już się krząta, leki też mam. Skype? Jakieś zakłócenia na linii, nie mogę się połączyć. Trudno, w tym roku bez opłatka, ale najważniejsze jest zdrowie, prawda? Chyba się już położę, wiesz?…

To nie był katar, mamo. Ja płakałam. Leżałam na podłodze w kuchni, przytulając Maję do piersi i marząc o tym, żeby ktoś nas z tego piekła zabrał. Nie byliśmy chorzy, nie spędziliśmy razem świąt przez NIEGO. Paweł przyszedł z pracy, a ja popełniłam błąd. „Pospiesz się” – poprosiłam i znów zobaczyłam TO w jego oczach. Ten dziwny, obcy błysk, złość. „Nigdzie nie pójdę, wy też nie”. Błagałam, choć wiedziałam, że decyzja już zapadła. Kolejny błąd. Popchnął mnie na ścianę, krzyczał, że to ja doprowadzam go do takiego stanu, że nie może na mnie patrzeć, że mną rzyga. Maja stała tuż obok, przerażona. Powiedział jej, że już nie jest jej ojcem, że jest taka sama, jak ja. To nie był pierwszy raz, mamo.

Zrobiłyśmy sobie Wigilię, we dwie. Z kanapkami z żółtym serem i prezentami, które zapakowałam już wcześniej. Z nadzieją, że „tata się zmieni”. Musi go tylko ktoś wyleczyć.

Chyba podejrzewałaś, mamo, że coś nie jest tak. Spytałaś, czy Paweł nie jest zbyt nerwowy, w domu. Czy jest dobry, dla nas. Śmiałam się wtedy tak lekko, bo to potrafię to doskonale: odgrywać rolę szczęśliwej żony. Odpowiedziałam coś tym uspokajającym, prześmiewczym tonem. Przecież nasze życie jest bajką, tak nam razem wspaniale.

A moje siniaki na rękach, pamiętasz? Powiedziałam, z tym samym, beztroskim śmiechem, że zahaczyłam o półki, bo odświeżaliśmy trochę salon. Taka niezdara ze mnie, zagadałam się i spadłam. Ale Paweł się mną tak cudownie zajął. Jest przecież czuły, opiekuńczy. Tak bardzo się przejął, że coś mi się stało.

To nieprawda, mamo. To on ciągnął mnie za ręce przez mieszkanie, a potem rzucił na podłogę. Ściskał tak mocno, tak bardzo bolało. Przez tydzień nosiłam wtedy bluzki z długim rękawem, choć było gorąco. To nic, mam w tym wprawę.

Spojrzałaś na mnie wczoraj uważniej, kiedy powiedziałam, że oczy mam spuchnięte, bo wdało się jakieś zakażenie. Poczułam, że może jednak mi się uda.

Myślałam, że tak dobrze zbudowałam ten świat, mamo. Szczelnie go domknęłam, by nikt nie zajrzał do środka. Nikt, nawet tak bliski, jak ty. Dostosowałam się do niego, uważnie dobierałam słowa, by nie wyprowadzić go z równowagi. Ja nigdy nie podnoszę głosu. Ja mówię cicho, choć w środku krzyczę. Stworzyłam obraz idealnego związku, cudownego męża, wspaniałego taty. Ale nic tu się nie zgadza, nic nie jest naprawdę.

Tyle obcych, potwornych słów zastąpiły mi słowa miłości. „Idiotka, kretynka, darmozjad…”. A ja nie mówię nic.

Zapytasz mnie dlaczego nie odeszłam wcześniej i każda odpowiedź wyda ci się absurdalna. Będziesz miała rację, mamo. Bo jak zrozumieć takie tłumaczenie: „Nie odeszłam, bo nie umiałam”? Bo kochałam?… Przychodził potem ze łzami w oczach. Mówił, że kocha, że musimy być razem, bo bez nas, on nie ma dla kogo żyć. I że ja go uratuję. Przez moment znowu mu wierzyłam.

Zaplanowałam to starannie. W myślach – tysiące razy. Zadzwonię, jak gdyby nigdy nic, zapytam, czy jesteś w domu. Przyjdę, zrobisz mi herbaty z cytryną, obejmiesz mnie tak, jak dawniej, kiedy prowadził mnie do ciebie smutek. Tato, ty nie powiesz nic. Zamkniesz się w swoim pokoju, zaboli cię serce. Zapalisz papierosa. Zobaczę łzy w twoich oczach. Mamo, ty też będziesz płakać.

Jutro wam powiem. Tym razem, na pewno. Wiem, zawsze tak mówię. Ale tym razem, będzie inaczej. Kiedy otworzysz mi drzwi, mamo, rozpłaczę się, rozpadnę tymi łzami na kawałki. Nie oceniaj mnie, proszę.

Mamo, przepraszam, zawiodłam cię.