Go to content

Gdzie dwie się biją tam trzeci korzysta. Wygrany jest skurczybyk, co by się nie stało

Fot. iStock / gremlin

Zatroskały mnie te żony i kochanki. Ta wymiana listów intensywna, mała wojna literacka, jakże zgrabnym językiem poprowadzona. Dwie kobiety w walce o faceta. Jedna jawna, poślubiona i codzienna. Matka, żona, kobieta śniadaniowa. Druga utajniona. Zakazana, kobieta wolnej chwili i z reguły nagłej kolacji (bo dzisiaj akurat panicz ma wolne i naszła go dzika ochota na niecodzienny szał). Walczą. Na subtelne słowa, eleganckie, acz złośliwe wtyczki i na ciosy nożem zadane, które rany głębokie czynią.

A po paniczu wszystko spływa. Jak brudna woda po kąpieli. Stoi sobie taki, z uśmiechem na łajdackiej twarzy, obok niego ego, nadmuchane jak sam budda, obie kreatury w nastroju wyśmienitym, klepią się po brzuchach zadowolone po same pachy. Bo im się zachciało, bo im się bezmyślnie pomyślało, bo im się wyobraziło, że żona oklepana taka to kochankę pora wziąć! Jak se przy tym toto umyśliło tak zrobiło. Bez rzeczywistego pomyślunku rzecz jasna, bez jednej refleksji i w przeświadczeniu, że jak się jest „panicz” to konsekwencji nie trzeba będzie ponosi. Na wypadek wpadki, wystarczy mina zbiedzonego psa i bajka adekwatna do sytuacji i będzie po sprawie raz dwa.

No i najczęściej jest. Po sprawie raz dwa. Jakby to bowiem idiotycznie nie brzmiało, w menage a trois facet jest zawsze pod ochroną. Dwie kobiety go chronią, waleczne, dzielne, zdeterminowane. Pewniejsze niż super polisa na życie. Więc siedzi sobie facet w tym kobiecym cieście jak rodzynek jakiś, a ego mu na oczach z rozkoszy umiera. Przyczynek wszelkiego zła, wyniesiony na piedestał. I nawet o wynik tej wojny martwić się nie musi, bo co się nie stanie, to jest wygrany. Jak go żona wygra, to sprawy szybko wrócą do rodzinnego status quo, może nawet pójdą w stronę nieco lepszą, bo się kobieta bardziej starać będzie,

Kto wie? Może i stare dobre czasy powrócą na chwilę zanim znowu miernocie przyjdzie do głowy, że królem jest. Jak natomiast kochanka wywalczy sobie panicza, to się taki dopiero będzie mógł popisać, wymagając od niej bóg wie czego w zamian za żony poświęcenie. Wygrany jest skurczybyk, co by się nie stało.

Tymczasem… Kiedy przegrywa żona, wali się jej świat. Kiedy przegrywa kochanka, jej świat też sypie się w kawałki. Diabeł jak zwykle leży w szczegółach. Żona ma moralne umocowanie, pozornie wspiera ją porządek społeczny. Jest tą pokrzywdzoną, której męża zabrała latawica bezwstydna. Uwiodła… się mówi. Opętała go jak jakaś diablica. Seksem, bo przecież nie czym innym. Kochanka z kolei na społeczne wsparcie liczyć raczej nie może. Pozornie. Jej społeczność to kobiety kochanice. Tworzą własny porządek, własny zestaw reguł na przetrwanie. Żyją z dala od światła, otulone wieczną tajemnicą.

I tylko winowajca pręży się jak paw. Jego świat jak stoi, tak stał, wbrew wszelkim pozorom, wcale niewzruszony. Reguł społecznych do niego się nie stosuje, bo przecież reguły w patriarchalnym świecie tworzy on sam. Także, a może zwłaszcza te pozorne. W rezultacie żona, jak trzeba, napisze mu usprawiedliwienie i zgodnie na piwo pójdą do starych znajomych. Nikt nawet nie skomentuje mężowego faux pas. Kochanka, rzecz jasna, też ma możliwości. Z żony wariatkę tak niebezpieczną zrobi, że całe szczęście, iż facet dał dyla, bo jeszcze by mu żona poważną krzywdę zrobiła. No i znowu wygrany jest nasz panicz. W czepku się łajdak urodził, czy o co do diabła chodzi?

Coś mam wrażenie, że świata nie zmienimy. No chyba, że zmienimy świat (ale to zapewne jest temat na całkiem odrębny wpis). Póki co są żony i są kochanki, a ja mam przyjaciółki i takie, i takie. Ich prawdy są absolutne. Wszystko czego chcą, to uwagi i miłości. I może jeszcze potwierdzenia, że są jedyne. Bo taki model społeczny mamy. Jedyność jest aspiracją, sprawą pożądaną, o którą się walczy, jak zachodzi potrzeba. W patriarchalnym świecie walki dwóch kobiet oczekuje się niczym letniej burzy, która nadciąga po parnych dniach. Musi się ona zdarzyć, by system po raz kolejny mógł zostać usankcjonowany.

A skoro tak, to kusi mnie jedna myśl…no bo gdyby tak panicza wystawić zgodnie za drzwi? Pomyślmy, obraz taki: Panicz i ego zgrabnym kopem ze szpilki obu zaangażowanych pań lądują na bruku, a za nimi ocean skarpet niewypranych. Żona zamyka drzwi. Kochanka zamyka drzwi. Mina panicza…. bezcenna! Żegnamy panicza, rozdział się zamyka, a  świat jak gdyby nigdy nic, toczy się dalej.

Świat tak czy owak toczyć się dalej będzie. Z żoną szczęśliwą czy nieszczęśliwą, z kochanką w skowronkach, czy w pogardzie innych kobiet. Świat również się potoczy i wtedy, gdy to kobiety przejmą pałeczkę i abrakadabra z panicza wygranego zrobią gościa niechcianego. Potoczy się i już, bo światu doprawdy wszystko jedno jaki ludzie dramat właśnie przeżywają.

Tymczasem, gdyby kobiety były sobie bardziej bliskie, gdyby zamiast walczyć i sztukę współzawodnictwa szlifować, zaczęły być dla siebie bardziej jak siostry, gdyby życie żyły dla siebie, a nie dla mężczyzny, wtedy nie byłoby tej złości między nimi. Tego jadu, który każe im się obrzucać epitetami i pozbawia je całej konstruktywnej mocy. Nie wiem doprawdy jaki miałoby to wpływ na sytuacje, w których panicz postanawia udać się na boczek, ale może właśnie wtedy, w świecie kobiecego porozumienia, chłop po prostu nie szedłby tak łatwo w bok. A jakby szedł, to z pełną świadomością, że konsekwencje będą prawdziwe.