Go to content

Gdyby nie ciągłe wyrzuty i poczucie, że partner do nas „należy”, mielibyśmy takie wspaniałe związki…

Fot. iStock/PeopleImages

O tym, że nikogo zmusić do uczuć nie można, wiemy bardzo dobrze, najczęściej przekonując się o tym sami, na własnej skórze. Kto nie poznał smaku nieodwzajemnionej miłości? Choć trudno nam się z nią pogodzić, rozumiemy, że serce nie sługa. Dlaczego jednak nie zawsze potrafimy zrozumieć, że nie powinniśmy winić bliskich nam osób za wiele innych emocji i uczuć?

Wyrzuty to broń, którą posługujemy się chyba codziennie, nie zawsze zdając sobie z tego nawet sprawę. Używamy wyrzutów do manipulowania poczuciem winy partnera, do wpływania na zachowanie naszych dzieci i przyjaciół, do przyspieszania decyzji „po naszej myśli”.

Najczęściej po prostu obie strony zgadzają się na ten mechanizm.

Oto ona i on, razem od kilku ładnych lat. Znają się tak dobrze, że doskonale wiedzą, czego u siebie nie lubią, co ich u siebie wzajemnie drażni. Więc on nie przepada za siatkówką, nudzi go ten sport śmiertelnie. Uważa, że to strata czasu, nie interesują go reguły tej gry. Ale rozumie pasję swojej partnerki i szanuje ja. Ona, kolejny raz, kupuje dwa bilety na mecz ulubione klubu i nie uznaje odmowy. A raczej, daje mu do zrozumienia, że jeśli ją kocha, to powinien pójść. Bo będzie jej przykro. Jaki jest efekt? Najpierw on czuje się winny, bo nie lubi siatkówki, potem dlatego, że marzy o tym, żeby tam nie pójść, ale nie chce sprawić jej przykrości. A ona? Na widok jego reakcji (nie była entuzjastyczna) denerwuje się, że on nie chce spędzić z nią czasu, więc widocznie już mu tak na niej nie zależy. Strzeli focha, zrobi minę zranionej sarny i dopnie swego. Szantaż emocjonalny zadziałał. Ale czy wspólne wyjście wzmocni ich relację? Chyba nie, skoro on idzie tam, bo nie chce jej zawieść, ale gdzieś w środku ma poczucie, że postępuje wbrew sobie. Ona w głębi duszy wie, że zmusiła go do czegoś, czego on nie lubi, tylko po to, żeby przetestować na ile jest w stanie się dla niej poświęcić. Tak naprawdę nikt tu nie zyskał.

Ona i on, razem od lat kilkunastu. Zapracowana żona i mama, zapracowany mąż, trochę mniej zapracowany tata. Nadchodzi sobota, pierwszy wolny dzień dla obojga. On chce wieczorem wyjść ze znajomymi, ona chciałaby wreszcie odpocząć w domu, spędzić trochę czasu z nim i dziećmi. Jest naprawdę bardzo zmęczona. Rozmowa zaczyna się od obwiniania: „Przez ciebie, stracimy znajomych.” (on), „Nie liczysz się z moimi uczuciami, nie obchodzi cię, że jestem zmęczona i będę się tam źle czuła.” (ona), „Nigdy nie pomyślisz o tym, żebym to ja mogła gdzieś wyjść sama i wreszcie odpocząć.” (ona), „Cały tydzień ciężko pracuje, żeby wszystko w domu było, chcę mieć też czas dla siebie.” (on)

W końcu, płacząc, ona ulega. Zostawia dzieci pod opieką babci i wychodzi z mężem na spotkanie ze znajomymi. Ale atmosfera nie jest dobra, napięcie między nimi widzą wszyscy wokół. Choć ogólny bilans miał być dodatni, konflikt powróci przy następnej takiej sytuacji.

Dlaczego on nie może wyjść bez niej, jeśli rzeczywiście potrzebuje „odskoczni” i nie potrafi zrezygnować ze spotkania? Bo ona nie chce, by poszedł sam i „dobrze się bawił”. Dlaczego on rzeczywiście nie zaproponuje, by to ona odpoczęła i wyszła gdzieś z koleżankami? Bo ona i tak sama nie wyjdzie, przecież go samego z dziećmi w domu nie zostawi…

Gdybyśmy tylko nauczyli się rozmawiać bez wyrzutów, o wiele szybciej i łatwiej dochodzilibyśmy do porozumienia, a postępując w zgodzie ze sobą i nie traktując swoich partnerów jak własności, bylibyśmy wszyscy o wiele bardziej szczęśliwi. Pokazywanie sobie „kto jest silniejszy”, kto bardziej ważny, a kto się ciągle poświęca (z miną cierpiętnika) niewiele ma wspólnego z dobrą, partnerską relacją.