Go to content

Dobra, przyznaję – ja też nie byłam idealną żoną. Odeszłam, dzisiaj rozumiem i biorę odpowiedzialność za swoje błędy

Fot. iStock/grinvalds

Czytam blog Sziti Męża i mam ochotę przyklasnąć wszystkiemu, co pisze. Tak, faceci potrafią być gównianymi mężami. Potrafią być nie do wytrzymania w tym swoim zapatrzeniu w siebie, z przerośniętym ego, traktując swoje żony jako rzecz nabytą, jakby obrączka dawała im gwarancję przynależności aż do śmierci. Stwierdzają, że jesteśmy emocjonalnie i hormonalnie rozedrgane, więc nie ma sensu słuchać naszych (dla nich) absurdalnych próśb, a tym bardziej przejmować się fochami. Wszystko się zgadza. Ale – chwilunia. Czy przypadkiem nie działa to w dwie strony? Czy i my nie bywamy gównianymi żonami?  Wiem, nie brzmi to może zbyt miło zachęcająco do dalszego czytania, ale cóż? Czy tak nie jest?

Możesz protestować, argumentować, mówić co ci ślina na język przyniesie nie zgadzając się z moją opinią. Możesz. Ale możesz też przeczytać, co mam do powiedzenia i skonfrontować się z tym. Zobaczcie – wszystkie szukamy silnych mężczyzn. Zgadza się? Marzymy, że pokochamy tego, który przyjedzie na białym koniu w lśniącej zbroi, zabije smoka i uwolni nas z wieży. Szukamy faceta, który będzie podobny do naszego ojca – silny, szanowany, opiekuńczy, kochający innych ludzi. Chcemy, by był w nas na zabój zakochany, żeby okazał się fantastycznym ojcem, świetnie gotował i wiedział, że porządek sam się w domu nie zrobi.

Tyle tylko, że później uczymy się jak stać się niezależnymi, silnymi kobietami znającymi swoją wartość. Tak, musimy być świadome, co my wnosimy do związku, z czym zasiadamy do wspólnego stołu.

Kochałam mojego męża. Byłam dla niego wsparciem. Kiedy on chciał robić karierę, ja siedziałam z dziećmi w domu. Gotowała, sprzątałam, robiłam wszystko, czego oczekiwałaby ode mnie moja babcia. Według niej miejsce kobiety zawsze było w domu przy dzieciach i garach. Byłam żoną idealną. Kiedy mój mąż wracał z pracy, czekał już na niego gotowy obiad, zimne piwo w lodówce… A kiedy on stracił pracę, wówczas ja zaczęłam pracować i piąć się po drabinie awansów, to ja wtedy płaciłam rachunki.

Tak, na zewnątrz byłam perfekcyjną żoną. I szczerze mówiąc – w pewnym sensie tak było naprawdę. Tyle tylko, że to nie byłam ja. Straciłam siebie, kiedy wyszłam za mąż, zaczęłam być kimś zupełnie innym niż dotychczas. Nie byłam już tą samą dziewczyną, w której on się zakochał. Rzadko spotykałam się z przyjaciółmi, wychodziłam na imprezy. Przestałam nawet chodzić do kina, czy wychodzić na spacer po parku. Liczyłam, że skoro ja jestem w domu, on też ze mną będzie. W dodatku kiedy pojawiły się dzieci, stało się to moim wewnętrznym oczekiwaniem. Skoro ja siedzę w domu, to on też powinien. Ale on wychodził, pracował, co budziło moją coraz większą frustrację i było przyczynkiem wielu kłótni i walki. Tak, miałam bardzo wysokie oczekiwania wobec mojego męża, ale nigdy nie określiłam swoich wymagań. Nigdy mu o tym nie powiedziałam. Myślałam, że dla niego to powinno być zupełnie naturalne.

My – kobiety, czujemy się fantastycznie w żonglowaniu naszymi światami. Stajemy się wybitnymi znawcami piłki nożnej, pouczamy trenerów,  którzy mają zajęcia z naszymi dziećmi, płacimy rachunki, umawiamy wizyty lekarskiej, gotujemy, pracujemy… Jesteśmy niczym superwoman. Tyle tylko, że stajemy się do niczego, jako żony.

Doskonale wiemy, co kręci naszych mężów, co sprawia, że odzyskują radość życia, ale nie chcemy w tym uczestniczyć. Jeśli on lubi sport, chodzi na mecze, gra w koszykówkę z kolegami, dlaczego tak trudno zaplanować nam czas, żeby mieć możliwość od czasu do czasu pójść z nim, pokibicować? Dlaczego tak rzadko wychodzimy naprzeciw temu, co on lubi? Najczęściej widzimy jednak czubek własnego nosa.

Nim poznałaś swojego męża, miałaś jakieś swoje hobby, zainteresowania, prawda? Miałaś jakieś życie poza nim, poza waszym związkiem? Daję sobie rękę odciąć, że to właśnie przyciągnęło twojego męża, ta tajemnica, co robisz, czym się interesujesz, to dzięki temu on się tobą zafascynował, a później i zakochał. I on jest taki sam. Też miał swoje sprawy, swoje rzeczy, nim ciebie poznał, nim zaczął się z tobą spotykać.  Teraz oczekujesz, że on odpuści? Że zrezygnuje z tego, co lubi robić od lat? Przestanie jeździć na ryby, wychodzić z kumplami na turniej darta? Że będzie tylko siedział z tobą i dziećmi w domu? Jaka wtedy będzie jakość waszego życia? Jak sądzisz? Czas spędzany na domowych obowiązkach, które dla ciebie są rutyną i założę się, że nie wykonujesz ich w jakiś zabawny czy wyjątkowy sposób, ma być twoim sposobem na wasze wspólne życie? A może się zaplątałaś w tej rutynie, zapomniałaś, że on chce się starać na SWÓJ sposób, by wasze wspólne życie było lepsze? Słuchasz go, dajesz mu dojść do głosu?

Jasne, że nie wszystkie małżeństwa żyją w taki właśnie sposób. Gdyby tak było, to tylko siąść i płakać. Podobnie, jak nie wszystkie żony, są tymi do kitu, tak i mężowie. Zdarzają się chlubne wyjątki.

Jednak najczęściej bywa tak, że oczekujemy wiele od naszych mężów, tyle tylko, że im o tym nie mówimy. Smutny standard. My znajdujemy czas na to, co lubimy – masaż, fryzjer, kosmetyczka. A przecież mogłybyśmy być bardziej introwertyczne – lubić pisać, czytać czy malować. Jednak nie – mamy swoje rzeczy, dzięki którym ładujemy akumulatory, poprawiamy sobie nastrój. Możemy o nich nawet nie mówić naszym mężom, po prostu je robimy, znajdujemy na nie czas. A czy w ten sam sposób traktujemy wszystko to, co lubi robić nasz mąż? Na co on znajduje czas i wyrywa się z domu? Szczerze wątpię. My mamy prawo do naszych przyjemności, cóż – on najczęściej naszego zrozumienia nie znajduje.

Komunikacja, kompromis i równość – te trzy rzeczy powinniśmy mieć na względzie w każdym związku. Wszystko, co uwierało mnie w moim małżeństwie, powiedziałabym mojemu mężowi, ale nie chciałam go martwić swoją osobą.  Przez ostatnie trzy lata swojego małżeństwa utknęłam w koleinie rutyny i codzienności. Nic nie mówiłam. Zapadałam się w sobie. Straciłam radość życia. I w końcu odeszłam. Załamał się, kiedy to zrobiłam… W naszym małżeństwie on popełnił wiele błędów, za które nie wziął odpowiedzialności. Ale ja mogę wziąć odpowiedzialność za swoje błędy.

Dzisiaj mogę przyznać, że nie szanowałam swojego męża, że brałam więcej do siebie,  a jemu dawałam mało zrozumienia. Nie mówiłam, na czym mi zależy, nie komunikowałam czego potrzebuję, co mnie boli, co chciałabym zmienić. Za nic miałam jego pasje, zajęcia, które uważałam za stratę czasu, sama dbając o to, by zawsze mieć czas spotkać się z przyjaciółkami, wyjście do fryzjera czy na paznokcie.

Teraz codziennie pracuję nad sobą dbając o relację z ludźmi, których kocham. I nawet, jeśli mam ochotę schować głowę w piasek, to dbam o to, żeby widzieć w tej relacji każdą ze stron, nie tylko swoje racje, swoje potrzeby i swoje problemy. To niesamowite, jak poprawił się mój kontakt z najbliższymi. Daję. Nie oczekuję niczego w zamian. Planuję swoje życie, żyję swoim życiem poszukując własnego ja i sposobu na własne szczęście. Widzę, jak zmiany, które zachodzą we mnie, wpływają na wszystko, co mnie otacza. Wyciągnęłam wnioski ze swojego rozwodu. Zrozumiałam, gdzie to ja popełniałam błędy. Teraz, kiedy doświadczam tego, jak powinien wyglądać zdrowy i dobry związek, staram się widzieć więcej. Nie znam wszystkich odpowiedzi i już nie dramatyzuję, że ich nie znam.

Możesz wziąć coś z mojej historii, przyjrzeć się sobie w twoim związku, zobaczyć, czy nie utknęłaś podobnie jak ja kiedyś w tej koleinie. Dzisiaj jeszcze możesz coś zrobić.