Go to content

Dlaczego od niego nie odeszłam, choć się nade mną znęcał? Powiem ci – ofiary przemocy trwają w takich związkach z kilku powodów

Fot. iStock/cindygoff

Kiedy ktoś się mnie pyta, dlaczego wytrzymałam z nim 20 lat, to nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Bałam się

Strach to uczucie, które towarzyszyło mi nieustannie. Poznaliśmy się, jak miałam 17 lat, on starszy o cztery. Ja z porządnej normalnej rodziny, u niego wszyscy pili. Ale chciał wyjść na ludzi. Chciał być kimś więcej niż tylko tym, co to butelki się trzyma. Mówił, że to ja i moja rodzina wyprowadziliśmy go na ludzi, że to dzięki mnie może stać się kimś.

Nie przypuszczałam, że tego co wrośnięte od dzieciństwa nie da się wykorzenić. Myślałam, że jak zostanie policjantem, to poczuje się ważny, doceni siebie. Przecież wszystkiego dorabialiśmy się sami: lodówki, samochodu, domu.

Na świat przyszła nasza najstarsza córka. Ja się kształciłam, uczyłam, chciałam dbając o swoje wykształcenie zadbać o nas, o naszą rodzinę. Jego matka do dzisiaj mówi, że to wszystko przeze mnie, bo za dużo od niego oczekiwałam, bo on nigdy nie mógł mi dorównać. Może dlatego zamykał mnie na długie godziny w piwnicy, nie pozwalał wychodzić z domu, „Zamknij mordę” krzyczał, kiedy prosiłam, żeby się uspokoił. „Jak nie przestaniesz, to cię zabiję. Zabiję i ciało ukryję tak, że nikt cię nie znajdzie”. Powtarzał, że wie, co mówi, w końcu jest policjantem i niejedno widział. Kiedy mówiłam, że odejdę groził, że zawsze mnie znajdzie, że i tak nie mam życia w tym mieście, bo on wszystkich zna, kto mu podskoczy. Kiedy wzywałam policję ze strachu, gdy on pijany tracił nad sobą kontrolę, przyjeżdżali rutynowo, nic nie robili, bo przecież swojego nie pogrążą. Raz tylko młody policjant powiedział: „Niech pani od niego odejdzie, on pije, ma problem z alkoholem, wszyscy to widzą”.

Byłam nikim

Jak mogłam odejść, skoro przez tyle lat słyszałam, że nic nie jestem warta, że bez niego nie istnieję i na pewno nie dam sobie rady. Byłam szmatą, ku*wą, dziwką. Byłam brzydka, nieatrakcyjna. Słyszałam, że jest ze mną z litości, bo nikt by ze mną nie chciał być, nie spojrzałby nawet w moją stronę. Wtedy nie jesteś w stanie wyobrazić sobie siebie silnej, siebie niezależnej. Choć masz wszystko – pracę, wykształcenie, znajomych, rodzinę, to wpajane przez niego przekonanie blokuj cię, nie pozwala uwierzyć, że bez niego twoje życie będzie lepsze, szczęśliwsze. Bałam się myśląc, jak sobie poradzę, jak sprostam wszystkim codziennym obowiązkom. A przecież i tak wszystko było na mojej głowie, i tak ja wszystkiego pilnowałam, dbałam o dzieci, o dom, o to, żeby rachunki były popłacone. A on? To on był nikim, ale przez 20 lat nie potrafiłam tego zauważyć. Obwiniałam siebie, że staram się za mało, że za mało z siebie daję, że powinnam być lepszą żoną, matką, lepiej dbać o dom. Przez cały czas byłam niewystarczająco dobra – dla niego, ale też dla siebie.

Kochałam go

Pewnie parskasz pod nosem. Pewnie na twoim miejscu też bym pomyślała: „głupia”. Ale on był pierwszą miłością mojego życia. Jasne, można to nazwać miłością szczeniacką, a przecież z wielu takich miłości tworzą się długie i dobre małżeństwa. I moje też takie było. Chcieliśmy być razem, czuliśmy, że jesteśmy sobie pisani, że z nikim innym na świecie nie chcemy się wiązać. Wtedy tak czuliśmy. Urodziła się nam jednak córka, zaraz po niej syn. Kilka lat później kolejna córka. Gehenna była przeplatana dobrymi chwilami. Te chwile kazały mi wierzyć, że może i on kocha mnie? Głupio myślałam, dzisiaj to wiem, ale wtedy? Wtedy myślałam, że nie mogę przekreślić tych wszystkich lat naszego życia, że co z dziećmi, które nie będą mieć ojca.

Przynosił mi kwiaty, kupował prezenty, przepraszał po każdej awanturze. Kiedy dusił mnie poduszką mówił: „I co, taka teraz mądra jesteś, odejść chcesz, to idź… do diabła”. A na drugi dzień nosił mnie na rękach. Kochałam iluzję na jego temat, którą sama sobie w głowie stworzyłam. Kochałam tego faceta, z którym trzymałam się za rękę chodząc po parku, z którym całowałam się tak, żeby rodzice nie widzieli, któremu w kościele mówiłam tak i oboje mieliśmy łzy w oczach ze wzruszenia. A później jego oczy coraz częściej wypełniała złość, nienawiść, agresja. Nigdy nie uderzył mnie tak, żeby zostawić ślady. Wiedział, jak mnie zniszczyć. Przystawiał broń do głowy, wykręcał ręce, zamykał, jak nie w piwnicy, to w domu. Znęcał się nade mną psychicznie…

Miałam nadzieję, że się zmieni

I może dlatego, że nie bił na oślep, że nie chodziłam z siniakami, z połamanymi rękami, miałam nadzieję, że się zmieni, że zrobi to dla nas, że zapisze się na odwyk, przestanie pić, a my staniemy się dla niego ważniejsi niż butelka wódki. Ale on nie miał zamiaru pójść na odwyk, w końcu policjant, jak się przyzna, to wyleci z pracy. Kiedy rodziło się nasze trzecie dziecko, miałam nadzieję, że otrzeźwieje, że zobaczy, co dla niego stanowi największą wartość. Ja chciałam, żeby to była rodzina, on jednak wybierał inaczej.

Odeszłam, gdy przyłożył mi nóż do gardła, gdy nasza najmłodsza córka miała 10 lat. Spakowałam swoje rzeczy, i wyszłam. Z jedną walizką. Nie chciałam rozwodu z orzeczeniem o winie, chciałam tylko jak najszybciej zapomnieć o tym koszmarze, uwolnić się od niego. 20 lat wytrzymałam i nie byłam w stanie ani chwili dłużej. To był impuls, stan gotowości, bez żadnej w tym momencie refleksji, oprócz jednej: uciec od tego życia, od tego człowieka jak najdalej. Zabrał mi wszystko. Dzisiaj po ośmiu latach układam swoje życie na nowo.

Wstydziłam się

Wszyscy mówili, że jesteśmy taką ładną rodziną. Wzorowa na zewnątrz, zawsze uśmiechnięci, on mi kwiaty kupował w mieście, zawsze u tej samej kwiaciarki, żeby mówiły w sklepie, jaki to mąż dobry. Prezentami mnie obsypywał. Gdy próbowałam coś powiedzieć słyszałam, żebym nie przesadzała, a im bardziej on mnie upokarzał, tym bardziej było mi wstyd przyznać się, że pozwalam się tak traktować. Było mi wstyd, że jestem nikim, że nic nie znaczę, że kto mnie wysłucha, skoro nikogo nie obchodzę. Ja – wykształcona, na kierowniczym stanowisku, silna w pracy, zaangażowana, jak mogłam powiedzieć, że to wszystko to iluzja, że w domu przeżywam piekło, że choć zrobiłam kolejne studia, kolejną podyplomówkę, to nie radzę sobie z koszmarem, który rozgrywa się w moim domu?

Wstyd zamyka buzię ofiarom przemocy. Wstyd, że wybrały takiego faceta na męża. Wstyd, że pozwalają sobie tak pomiatać. Wstyd, bo miejsce żony jest przy mężu, a ona tak bardzo nie chce przy nim być.

Dzisiaj wiem, że to nie ja powinnam się wstydzić, to nie ja powinnam się chować, milczeć przez lata. Jestem ofiarą przemocy domowej, uciekłam, przeżyłam. Ty też możesz.


wysłuchała Ewa Raczyńska