Go to content

„Dla dobra dziecka” – czyli rozwód po polsku

Fot. iStock/epicurean

Fot. iStock/epicurean

Wszystkie złe rzeczy są na „r”. Rozwód, rozstanie, romans, ryzyko, rozmowa. Tak, zła jest i rozmowa, bo kiedy ON przychodzi do domu i mówi: – „Musimy porozmawiać”, brzmi jak wyrok. Dalej jest tylko gorzej, a każda „rozmowa” przybliża Cię już tylko do jednego – ktoś pakuje walizki i się wyprowadza.

W moim przypadku pakowanie ograniczyłam do wielkiej zielonej torby i w ciągu kilku godzin opuściłam nasze mieszkanie razem z małym dzieckiem. Związek był toksyczny. W toksycznym związku jest jak z najpiękniejszymi perfumami. Najpierw obłędnie się w nich czujesz, a potem wypalają ci skórę, bo okazuje się, że jesteś na nie uczulona… W takiej sytuacji rozwód powinno się dostawać na podstawie lekarskiego orzeczenia, stwierdzającego właśnie ową alergię – szybko i sprawnie. Niestety nie było tak łatwo. Naprawdę szczerze byłam zdziwiona. Ja w ogóle ciągle czymś byłam wiecznie zdziwiona podczas rozwodu. Też tak miałyście? Tym, że można ukraść samochód swojej żony, odebrać dziecko z przedszkola bez uprzedzenia i kazać czekać na wytyczne, molestować SMS-ami, mailami, grozić, prześladować. Wszystko za karę.

Najgorsze były awantury w przedszkolu i ten ciągły strach, czy uda mi się spokojnie odebrać dziecko. Nie umiałam sobie z tym poradzić, nie było żadnych szkoleń, poradników z cyklu „Jak się rozwieźć i nie zwariować”, nic. Ale zaciskałam zęby i bawiłam się z maluchem w „Życie jest piękne”. Pamiętacie pewnie ten film Benigniego, w którym główny bohater zamknięty w obozie koncentracyjnym udaje przed swoim dzieckiem, że to taka zabawa-gra dla dorosłych. Bawiłam się i ja, bo przecież dobro dziecka było najważniejsze. Tłumaczyłam, że kiedy tatuś wywozi go bez mamusi, to chce, żeby mamusia ich znalazła. Czasem szukała szybciej, czasem dłużej, ale zawsze przychodziła z nagrodą. To był ohydny czas. Siedziałam w nocy przy łóżku 4 letniego maluszka i trzymałam za rękę. Bardzo się bał. Nigdy nie wiedział, co go następnego dnia spotka.

Słucham? Twierdzi pani, że mogłam jeszcze trochę wytrzymać z tatusiem dla dobra dziecka, tak? Bo co? Bo większe dzieci mniej boli?

Każdy z nas świetnie wie, że na rozwód nie ma odpowiedniego wieku naszych dzieci. Mój rozwód, „dla dobra dziecka” zaczął się od sądowej decyzji w sprawie opieki nad nim. Nie udało mi się porozumieć z ojcem, więc „dla dobra naszego dziecka” zrobił to za nas sąd. Obcy ludzie zadecydowali za mnie, co jest i będzie dla niego najlepsze.

Wiem, że mój przypadek jest ciężki i dzięki temu powstał tekst tendencyjny – o pozbawionych genu empatii tatusiach. Nic z tego! Znam i mamusie pozbawione inteligencji emocjonalnej, które wywijają dzieckiem jak mieczem w sądzie. Jak na polu bitwy. Na zawołanie preparują dowody na „ojcowską nieodpowiedzialność”. Wszystko „dla dobra dziecka”, nie inaczej. Bo kiedy tatuś przestaje kochać mamusię i odchodzi do innej, to znaczy, że dziecka też nie kocha. To znaczy, że jest gnojem i chamem, a każdy gnój i cham to narkoman . To znaczy, że trzeba odebrać mu wszystko.

Rozwód zmienia ludzi na zawsze. Paradoksalnie, to podczas rozwodu dowiadujemy się o sobie najwięcej. Najtrudniej jednak właściwie zinterpretować pojęcie – „dobra dziecka”, bo w emocjach, które nam towarzyszą podczas tych piekielnych dni, bardzo ciężko wejść w skórę dziecka i zrozumieć, że ono jest kompletnie poza naszą rzeczywistością, a najszczęśliwsze jest, kiedy wszyscy są w piaskownicy razem. Poza tym, to myślenie jest niewygodne.

Komu uda się wielka sztuka empatii, ten wygra. Wygra szczęście i spokój swojego dziecka. Nic nie jest więcej warte.

Ja to już wiem, a to też dużo.