Go to content

Chcę przez chwilę wierzyć, że po prostu wyszedłeś do pracy. Że mamy prawdziwy związek

Fot. iStock / BraunS

Spotkamy się, jak zwykle, na lotnisku, w piątkowy wieczór. Tym razem to ty przyjedziesz do mnie. Zresztą, tak jest bezpieczniej. Jej powiedziałeś, że jedziesz na konferencję. Pokazałeś nawet jakiś folder w Internecie. Umiesz już całkiem sprawnie kłamać, wiesz? Czasem się zastanawiam, czy mnie też okłamujesz z taką łatwością. Nie. Ja to przecież co innego, mnie kochasz. Dla mnie zmienisz swoje życie. Słyszę to już od trzech lat.

Na początku nie będziemy o tym rozmawiać. Ucieszymy się sobą, zjemy dobrą kolację. Od pewnego czasu nie wychodzimy w piątek, żeby zjeść na mieście. Urządzam ją nam u mnie. Ze świecami, muzyką. Próbuję chyba stworzyć nam namiastkę domu. Przekonać siebie samą, że oto wracasz do tego domu z jakiejś długiej, zagranicznej delegacji. Więc w piątek odpuszczam. Jestem szczęśliwa, uwodzę cię tą radością,

W sobotę rano jemy razem śniadanie. Przez chwilę jest jeszcze jak w prawdziwym związku. Mieszamy razem jajecznicę i planujemy, jak spędzimy dzień. W lecie jeździmy na wycieczki do lasu, czasem wyskoczymy gdzieś dalej na cały dzień. W zimie idziemy do kina albo czytamy książki. Zimy są najgorsze. W zimy są święta, które spędzasz z nią. I momenty długiej ciszy między nami, nawet kiedy jesteś tu. Bo kiedy przeczytamy już nasze rozdziały i przychodzi moment rozmowy o nas, ty ciągle nie wiesz. W sobotę wieczór też już jest zima.

Już nawet nie obiecujesz, nie mówisz, że ją zostawisz. Przylgnęło do ciebie to podwójne życie.

W niedzielę rano budzę się czując pod powiekami łzy. W gardle mam gulę. Za kilka godzin zaczniesz pakować swoją walizkę.

To ja pytam „co dalej”, chociaż doskonale wiem, co usłyszę. Nie to, co chciałabym usłyszeć. To nigdy nie nastąpi, znam cię.

Zawsze mówisz, że muszę zrozumieć twoją sytuację, że nie da się tak wszystkiego od razu „przeciąć”, ale że przecież mnie kochasz, nie wolno mi w to wątpić.

O niej rozmawiamy na końcu, jakby była najmniejszym „problemem”. A przecież jest zupełnie na odwrót. Jesteś z nią w związku, mieszkacie razem, jesteście rodziną. Ona ci wierzy, ufa. Buduje w myślach dalszą przyszłość. A na kartce rysuje wasz nowy dom, ten dwupiętrowy.

Kiedy zaśmiewamy się w kinie z jakiejś głupiej komedii, ona na ciebie czeka, przekonana, że ciężko pracujesz. Kiedy się kochamy, kładzie do snu wasze dziecko. Kiedy mówisz, że chcesz spędzić ze mną życie, ona planuje twoje przyjęcie urodzinowe.

Czasem chcę do niej napisać długi list. Postawić cię w sytuacji wyboru. Zmusić do decyzji. Potem myślę, że nie mam prawa, że jestem tą „drugą”, że ona nie jest niczemu winna. Że powinnam zniknąć. Nie mam w sobie tyle siły. Jestem nikim.

Czasem mi jej żal. Żal mi tego, że ona marnuje swój czas na oszusta. Wyobrażam sobie siebie na jej miejscu i jestem przerażona. Boje się karmy, boję się zemsty losu. Wstydzę się tego, co jej zrobiłam. Nie potrafię jednak wyrzucić cię z mojego życia.

Ale najczęściej żal mi siebie. Żal mi dwóch filiżanek w zlewie, które spostrzegam, kiedy w niedzielny wieczór wracam z lotniska. Twój samolot już dawno unosi się w powietrzu, a ja długo jeszcze siedzę na parapecie w kuchni i patrzę na te filiżanki. Nie umyję ich do rana. Chcę jeszcze przez chwilę wierzyć, że po prostu wyszedłeś do pracy.