Go to content

„Bywają momenty zdominowane przez niepewność i tęsknotę”. Związek na odległość – trudna sztuka kochania

Fot. iStock / Martin Dimitrov

Monika i Roman poznali się na szkoleniu, na które wysłał ich pracodawca. Oboje od wielu lat są zawodowo związani z biurem podroży dużej znanej w Polsce sieci. O tamtym spotkaniu Monika mówi, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, uczucie, które spadło na nich niczym grom z jasnego nieba.

– No bo jak wytłumaczyć fakt, że siedzisz na szkoleniowej sali opatulona szalikiem, na dworze hula wiatr, leje deszcz, zmokłaś jak jasna cholera, grzejesz dłonie na kubku z herbatą i marzysz o tym, żeby ten dzień mimo, iż dopiero się zaczął za moment dobiegł końca. Wtem widzisz jak on wchodzi na salę, równie zmoknięty co ty, do tego spóźniony, siada obok ciebie, przepraszająco się uśmiecha, a ty czujesz, że krew z ciebie odpływa. Przegadujecie całą oficjalną część, później wszystkie przerwy, jecie razem obiad, a na wieczornym przyjęciu na pół kroku się nie rozstajecie. Jak to wytłumaczyć? Chemia? Hormony. Być może. Dla mnie to miłość w najwyższym wymiarze.

Ona pochodzi z Gdańska, on z Rzeszowa. Kiedy opadły pierwsze emocje oboje zaczęli się zastanawiać, czy życie w związku na odległość będzie w ogóle możliwe. Czy dadzą radę podołać osobno szarej codzienności, w momencie kiedy oboje czują, że woleliby się nie rozstawać ani na minutę.

– Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Weszliśmy w to w ciemno, siła przyciągania była między nami ogromna, nie było więc czasu na chłodne kalkulacje. Moje życie zaczęło się kręcić wokół schematu od-do, czyli od spotkania do spotkania. Teoretycznie moglibyśmy się widywać w każdy weekend, gdyby nie fakt, że każde z nas w weekendy również pracuje, a nasze grafiki bardzo często się rozjeżdżają.

Monika żeby zobaczyć się z Romanem często spędza w podróży prawie dwanaście godzin. Wsiada w autobus tuż przed północą, żeby w południe zostać odebrana na dworcu przez ukochanego.

– Moi znajomi często pukali się w czoło pytając mnie, co mi po takim związku, który nie ma żadnej bazy. Dla nich tą bazą było na przykład wspólne zamieszkanie. Bardzo się wtedy denerwowałam, bo po pierwsze nic im do tego, a ich fałszywą troskę miałam w nosie, a po drugie, trafiali w mój czuły punkt, w to co mnie najbardziej bolało. Jasne, że wolałabym robić nam rano wspólne śniadanie, a dzień kończyć kąpielą w ogromnej wannie pełnej piany. Jasne, że chciałam mieć go na tu i teraz i wszystkie rzeczy robić z nim razem. Druga strona medalu była jednak taka, że ja od dawien dawna lubiłam czasem pobyć sama. Taka już moja natura.

Monika mówi, że za mit uważa stereotyp, że żeby poznać kogoś od podszewki to niezbędne jest wspólne zamieszkiwanie.

– Ja znam ludzi, którzy ze sobą mieszkali przed ślubem, zjedli przysłowiową beczkę soli a finalnie się okazywało, że w ogóle się nie znali. Ludzie lubią oceniać i często słyszałam, że to w co się pakuję jest totalnie bez sensu. Ja zawsze wtedy drążyłam podstawę wydanego osądu. Bo czy moje uczucie miało być mniej warte tylko dlatego, że nie spaliśmy razem na co dzień? Bliskość to dla mnie coś więcej niż wspólna kołdra, takie jest moje zdanie.

Dziewczyna nie ukrywa jednak, że taka rozłąka sprawia, że momentami czuje się trochę samotna. Jakby jedną nogą była w związku a drugą trochę sama.

– Plusem całości niewątpliwie jest to, że można stale randkować. Że nie ma stagnacji, że ciągle coś się dzieje. Różne miejsca, emocje, wypady, smaki, krajobrazy. Niestabilny czas spotkań, pomieszany tryb życia, ekscytujące napięcie wynikające z czekania.

Od bliskiej osoby Monika kiedyś usłyszała, że dla jej relacji potrzeba dużo mądrości. Że miłość to coś więcej niż wspólne prowadzenie domu, że musi być bardzo uodporniona na mogący pojawić się z czasem żal, czy obustronne pretensje.

– Oboje z Romanem jesteśmy indywidualistami, oboje cenimy sobie przestrzeń życiową. Każde z nas w swoim miejscu pracy obejmuje stanowisko, które go w pełni satysfakcjonuje. Każde z nas ma swoje wzięte na kredyt mieszkanie, rodzinę na wyciągnięcie ręki, paczkę przyjaciół, a tu nagle się w sobie zakochujemy i dobrze by było pójść w tym wszystkim na jakiś kompromis. Tylko to nie jest takie hop-siup, tu pewne kwestie muszą zostać wypracowane. Żadne z nas nie jest gotowe na zrezygnowanie ze swojej autonomii, spakowanie się w jedną walizkę i w imię kilku uniesień na totalną życiową zmianę.

Monika zapytana co jest najbardziej charakterystyczną cechą jej związku i czego ją to życie na odległość najbardziej nauczyło bez zastawienia mówi, że samodzielność.

– Kiedyś miałam chłopaka tutaj na miejscu, w Gdańsku. To była dziwna relacja, on mi ‘tatusiował’, ja nic nie musiałam. Potem zostałam sama i nie mogłam sobie poradzić sama ze sobą, z prozaicznym prowadzeniem domu, z byciem samą. On był zawsze, więc kiedy zniknął zaczęło mi go brakować na każdym kroku. Dla mnie to był na tamten moment koniec świata, byłam bezradna jak dziecko we mgle. Teraz wiem, że potrafię i że zawsze będę w stanie poradzić sobie sama. Mogę śmiało decydować o tym co będzie jutro na obiad, czy za miesiąc pomaluje ściany, czy w najbliższą sobotę pójdę z koleżankami na imprezę czy do kina. Wiem, że muszę pilnować chociażby terminowego płacenia rachunków, być w domu bo akurat mam kontrolę liczników gazu. No i bezwzględnie nauczyłam się świetnego gospodarowania czasem.

W naszej rozmowie pada hasło ’zdrada’. Pytam Moniki czy takie poczucie swobody nie jest swoistym kuszeniem losu, przyzwoleniem na skok w bok, przy setkach pokus które na każdym kroku przynosi nam życie.

– Jasne, że mam czasem takie obawy. Bywają momenty zdominowane przez niepewność, tęsknotę i poczucie osamotnienia. Zarówno wokół mnie jak i wokół Romka często pojawiają się różne, atrakcyjne osoby. Oboje zdajemy sobie z tego sprawę. Roman często powtarza, że obawia się, że ktoś wypełni taką lukę, którą on nazywa potrzebą bezpieczeństwa. Że są sytuacje, kiedy ktoś poda mi kubek z herbatą, kiedy będę chora, naprawi korki, wesprze w jakichś gorszych chwilach. Że dostanę tu bliżej to, co odległość nam zabiera.

Monika mówi, że dla nich próbą czasu był pierwszy rok. Oboje uznali, że jeśli przetrwają tyle czasu w takim układzie to już nic nie będzie dla nich strasznego w takim życiu podzielonym kilometrami.

– Zazdrość jest, no pewnie.  Ale podobno zakazany owoc kusi najbardziej, a my dajemy sobie dużą przestrzeń. Taki związek jak nasz musi być oparty na ogromnym zaufaniu. Rozłąka często zwiększa namiętność. Bywa, że dwa bite dni z łóżka nie wychodzimy. Cieszymy się sobą na zapas, bo często nazajutrz trzeba już wracać do swoich światów.

Dziewczyna podkreśla, że współczesne czasy sprzyjają związkom na odległość. Mówi, że są przecież komunikatory internetowe, czaty, telefony.

– Oboje lubimy robić sobie niespodzianki, lubimy się zaskakiwać. Nie mówię tu już nawet o formach kontaktu, które wymieniłam, ale bywa, że wysyłamy do siebie list, albo paczkę kurierem. Kilka razy zdarzyło się, że Romek przysłał mi kwiaty do pracy, zawsze z uroczym liścikiem. To niby niewielki gest, a jednak daje poczucie, że jestem dla niego ważna, to nas na pewno scala.

Monika zapytana o seks mówi, że wchodzimy na trudny temat.

– Nigdy nie pozwoliłam – wybacz określenie – żeby dupa mną rządziła. Nie owijając w bawełnę, jasne lubię seks, seks jest ważny, ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Tęsknię wielokrotnie za Romanem, za jego dotykiem, wzrokiem, zapachem, za namiętnością która tylko w wyznaczonych określonych terminach może być nam dana. Dajmy na to spotykamy się, a ja akurat mam chandrę, na seks mogę nie mieć ochoty. To tak samo działa w drugą stronę. A tu okazuje się, że wypadałoby się pokochać, bo przecież przez najbliższych kilkanaście dni nie będziemy się widzieli. Jeśli miałabym powiedzieć, czy doskwiera mi czasem brak seksu, to tak. Moja wyobraźnia seksualna jest wysoce rozwinięta, ale seksu przez internet czy telefon nigdy nie uprawiałam. Myślę, że oboje czulibyśmy się tym skrępowani.

Kłótnie w ich relacji należą do rzadkości – opowiada dziewczyna. Mówi, że bywa, iż wraca po ciężkim dniu pracy do domu, w którym jest sama, w telewizji komedia romantyczna, pod klatką całują się zakochani, a ona ledwo wtaszczyła się na górę z ciężkimi zakupami. Wtedy zdarza się, że narasta w niej frustracja, którą wyładowuje w wieczornej rozmowie na Romanie.

– Wstyd mi wtedy za samą siebie, na szczęście takie zachowania są jednostkowe i rzadko się zdarzają. Najbardziej w takich momentach brakuje mi przytulenia, bo muszę zadowolić się tylko jego tonem głosu płynącym ze słuchawki telefonu. Kiedy się widzimy szkoda nam czasu na sprzeczki. To jest czas na wagę złota, wykorzystujemy go często podwójnie. Ja słyszę często w pracy, jak moje koleżanki narzekają na ten utarty już schemat rozrzuconych skarpetek, tego, że partner zapomniał kupić chleba, czy o tym, że jakaś zupełnie przyziemna sprawa ich totalnie poróżniła. Dla mnie są to obce uczucia, i w tej naszej relacji – jak dotąd nieznane.

Kiedyś będzie inaczej – podkreśla Monika. Mówi, że na taki rodzaj rozłąki godzą się na tą chwilę oboje świadomie. W przyszłości chcą razem stworzyć rodzinę.

– Niby mieszkamy w jednym kraju, ale taka zmiana zamieszkania to całkiem spore zamieszanie. Jedno z nas musiałoby wynająć swoje mieszkanie, obciążone jak się oboje śmiejemy kredytem na tysiąc lat. Zrezygnować z pracy i poszukać nowej, bo jesteśmy związani z jedną firmą, co jest wygodne kiedy dzielą nas miejsca zamieszkania. Nie chcielibyśmy pracować razem więc poszukiwania nowej, równolegle dobrej pracy w nowym miejscu to kolejny punkt do odhaczenia. Nauczyliśmy się trudnej sztuki tęsknienia. To nasz świadomy wybór, tylko po części do takiego stanu rzeczy zmusiło nas życie.

Na koniec rozmowy życzę im szczęścia i siły do przetrwania.

– Dzięki – uśmiecha się Monika. Na pewno się przyda.