Go to content

Anatomia zdrady. Nie musisz „potrafić” żyć tak, jak przedtem, nie musisz się starać – zawsze masz wybór

Anatomia zdrady.
Fot. iStock/ArtMarie

To nieprawda, że nie ma jej tam, gdzie jest miłość. Choć pewnie właśnie wtedy cierpimy najbardziej i najtrudniej nam ją zrozumieć, przetrwać, wybaczyć. Zdrada może się po prostu „zdarzyć”. Zdarza się. I boli zawsze, niezależnie od tego jak i czy jeszcze kochamy. Jak dobrze znacie się ze zdradą?

Poradzić sobie z bólem

Przyjaciółka, zdradzona przez męża po pięciu latach małżeństwa, które wszyscy znajomi określali jako zgodne i szczęśliwe, powiedziała mi kiedyś, że łatwiej jej było nie wiedzieć, jedynie podejrzewać, łudzić się, żyć iluzją. Dopóki odsuwała w nieskończoność alarmujące sygnały, dopóki tłumaczyła późne powroty, dziwne rachunki znalezione w kieszeni spodni, skrywany pod poduszką telefon, dopóty nie bolało. Przynajmniej nie tak „wprost”. Bo kiedy „nakryła” swojego ukochanego na gorącym uczynku, całującego się namiętnie z koleżanką z pracy w kawiarni, do której chodzili na pierwsze randki, to było jak prawy sierpowy, tylko że zadany w samo serce. I długo nie przestawało boleć. A w tym bólu chaos nie do opanowania i tysiące pytań –  co bardziej bolesne? Czy to, że zabierał tę trzecią w „ich” miejsce? Czy to, że przekreślił siedmioletni w sumie, poważny związek, z planami na przyszłość, z domem, psem i dziecięcym pokojem? Czy poczucie, że wybrał inną, że podeptał uczucia osoby kochającej go szczerze, oddanej mu bezwarunkowo? Kłamstwo, oszustwa? Czy może obrazy podsuwane jej przez wyobraźnię, podpowiadające ile jeszcze ich miejsc, ich rytuałów, sposobów na jakie się dotykali, kochali, sprzeczali i godzili on teraz dzieli z kimś innym? A może sam fakt istnienia tego kogoś innego? Identyfikowanie tego, co boli najbardziej – mówią terapeuci – najlepiej pomaga nam poradzić sobie z naszym bólem. A przecież w przypadku zdrady, odpowiadanie sobie na pytanie, co jest główną przyczyną cierpienia jest bardzo trudne.

Załóżmy, że się udało. Jest, mam to, wiem! Boli mnie najbardziej to, że poświęciłam temu związkowi wszystko, a on po prostu znalazł sobie kochankę, zamiast docenić moje poświęcenie i oddanie. Zamiast skupić się na oddawaniu tego, co dostał. Na wzajemności.

Znalazłam. I co teraz? Czy zapijać ten ból litrami wina, w towarzystwie przyjaciółek nazywających go palantem, szepczących do ucha „rycz, wypłacz się”, albo „ nie rycz, on nie jest wart twoich łez”…?

Czy zaszyć się w samotności, popadać w depresję, uwierzyć w swoją beznadziejność, w to, że wybrał „lepszą” a wszystko to moja wina, bo nie zasługuję na miłość? Czy planować zemstę, bo skoro mnie boli, najwyższa pora, by on poczuł to samo, tysiąc razy mocniej? Tylko jak, skoro już nie kocha? Sposoby się znajdą. Można zabrać dzieci, można nie pozwolić mu być szczęśliwym w nowym związku (jeśli to w ogóle związek), można sprawić, by odwrócili się od niego wszyscy wspólni znajomi.

Można. Dopóki się nie zauważy, że to droga donikąd, potęgująca nasz własny ból i lęk o to, że już nigdy nikomu nie zaufamy. Co więc robić, jak wyjść z tej sytuacji cało, choć z rysą na sercu?

Najprościej rzecz ujmując, ból zdrady trzeba po prostu przetrwać, przetrawić, dać mu czas, tak jak to się robi w żałobie po kimś, kto był całym naszym światem. I próbować zrozumieć, co właściwie się stało. Ból odejdzie, gdy będziesz na to gotowa – to nie jest banał, to prawda znana od lat. Jednak o jednym trzeba pamiętać: cierpienie po zdradzie jest stanem umysłu, a ty masz wybór – potrafisz przyspieszyć bądź opóźnić proces gojenia ran.

Zrozumieć zdradę

Długo zajęło mojej znajomej zanim usiadła ze swoim mężem przy jednym stole, zanim padło pytanie: „dlaczego?” Nim w końcu dopuściła go do głosu, popłynęło morze łez, zarzutów, dużo „przecież ja cię tak kochałam, wszystko dla ciebie poświęciłam”. A jednak nastąpił moment, w którym postanowiła zrozumieć tę zdradę, bo to było jej naprawdę potrzebne. Wcale nie po to, żeby go usprawiedliwić i znów móc myśleć, że to dobry, cudowny, kochany człowiek, a nie wredny bydlak.

Nie usprawiedliwiajmy zdrady, nie mówmy był/była taka biedny/a, samotny/a. Decydując się na życie w związku, zawsze mamy wybór: pozostać lojalnym, wiernym ukochanej osobie, czy zostawić sobie „wyjście awaryjne”, ciągle szukać czegoś więcej. Życie jest sztuką podejmowania tych właściwych wyborów. Tylko, że my, nie zawsze to potrafimy.

Dlaczego? Bo ulegamy naszej fizyczności, bo dajemy się złapać w sidła swojego ego, mile połechtanego czułymi słowami i zainteresowaniem kogoś innego niż ciągle ten sam, zapracowany mąż, czy wiecznie zmęczona żona. Bo sami jesteśmy zmęczeni walką o związek i w chwili słabości szukamy pocieszenia i ukojenia w czyichś ramionach. Bo kochamy ryzyko.

Bo jesteśmy tylko ludźmi i bywamy słabi, marni, żałośni, źli, nierozsądni, nieuważni, podli, egoistyczni. I czasem nie zasługujemy na to, by nam zaufano.  Zbyt często dajemy się uwodzić. I zbyt łatwo. Czujemy się rozczarowani swoim życiem, miłością, a raczej tym, że utrzymanie związku to ciągła praca. Szukamy więc dalej, czegoś „łatwiejszego”. Choćby nawet tylko na chwilę. Wyciągamy po to rękę, i nagle okazuje się, że cały ten romans  i tak staje się małżeństwem w kapciach, rutyną, przed którą chcieliśmy uciec. Zmienia się tylko twarz, głos, osoba. Są tacy, którzy romansem leczą swój smutek i ból istnienia, jak antydepresantem. Są tacy, którzy uciekają w romans przed kryzysem w swoim związku.

Mąż mojej znajomej dla swojej zdrady miał kilka tłumaczeń, a każde z nich zaczynało się od słów: „bo ty nie”… A ona tak.

„Bo ty nie lubisz piłki nożnej, a ona poszła ze mną na mecz”.  „Bo Ty nie chciałabyś pojechać do tego ośrodka sportowego, a ona ze mną tam ćwiczyła”… „Bo ty nie lubisz psów, a ona ma labradora”. „Bo ty nigdy nie chciałaś spróbować sushi”. A ona umiała je przyrządzić.

Ani słowa o tym, że z „nową” seks smakuje lepiej, że wybuchła namiętność, fascynacja, że się zakochał. Jedynie lista życzeń, niespełnionych oczekiwań, braków. Czy naprawdę nie wiedział tego wszystkiego o swojej żonie, kiedy brał z nią ślub? Wiedział przecież, tylko teraz oto nadarzyła się okazja – spotkał kogoś, z kim najwidoczniej, więcej go łączyło. Jednak nie. Romans nie przetrwał, małżeństwo tak, choć nic na to nie wskazywało.  Bo jednak była w nim miłość i chęć zrozumienia tego, co się naprawdę stało.

Wybaczyć, czy nie? Zostać czy odejść?

Pewnie nie ma jednej odpowiedzi na te pytania, bo wybaczanie to sprawa bardzo indywidualna. Wiele zaszło, wszystko się zmieniło, jak więc teraz położyć się razem w jednym łóżku, jak znowu wziąć się za rękę? Ba, jak uśmiechnąć się do kogoś, kto zadał ci tyle cierpienia? Jak znowu ufać, jak planować dalszą przyszłość? Jak zapomnieć? Jak znowu kochać się z kimś, kto dotykał i całował ciało innej kobiety?

Nie zapominać. Jeśli zdecydujesz się wybaczyć, nie możesz zapomnieć, możesz tylko wyciągnąć z tego, jednego z najtrudniejszych w miłości doświadczeń, jak najwięcej dla siebie. Czego? Wiedzy – o sobie, o partnerze. O waszym uczuciu. O jego słabościach. Pytanie – czy jeszcze tego chcesz?

A skoro już wybaczysz, zrozumiesz – zostaniesz? Bardzo dużo zależy od tego, jak zachowa się niewierny partner. Jeśli romans dał początek nowej miłości, związek definitywnie się zakończy. Jeśli był jednorazową „przygodą”, ciągle jest jeszcze otwartą księgą. Tak długo, jak nie chcecie jej zamknąć.

Jak żyć po zdradzie? Rozstać się, czy trwać dalej, wiedząc, że już nigdy nic nie będzie tak jak wcześniej? Nikt nie udzieli ci jednoznacznej porady. Jeśli nie potrafisz żyć dalej w tej relacji, nie miej poczucia porażki. Nie musisz potrafić.