Go to content

Igła w kręgosłup od konowała – dobrze „postraszyć” kobietę przed porodem. Czyli znieczulenie porodu podawane przez położną

Fot. iStock

Ale zawrzało, zagotowało się w środowisku, na ulicach i w internetowych serwisach. Gorący nius, policzek wymierzony w twarz rodzicom i kobietom rodzącym. Bo Ministerstwo produkuje bubla. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że po raz kolejny zamiast stawiać na rzetelną informację, postanowiono nieco przygrzać temat. A kto nie wie – drży. Bo przecież poważne portale napisały. Parentingowe, znają się przecież. Jakże wielką ignorancją trzeba się wykazać, żeby posiadając wykształcenie medyczne napisać: „Teraz igłę w kręgosłup wbiją położne.”?

Przykro mi – nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie (bo nie mieści mi się to w głowie). Szczególnie, że znalezienie rzetelnego źródła informacji po wpisaniu w Google odpowiedniej frazy szczytem detektywistycznych zdolności nie jest (moja przeglądarka „mówi” mi, że zrobiła to w 0,36 sekundy – ja musiałam nieco przewinąć stronę, co zajęło mi zdecydowanie więcej czasu). Ale do rzeczy.

Jeden ze znanych portali zadaje przyszłym matkom dramatyczne pytanie wprost. Czy pozwoliłybyście, żeby do porodu znieczulała was położna, a nie anestezjolog? Dalej jest o tym, że ministerstwo nie widzi problemu. Czytam artykuł. Zdawkowe informacje, według których położna bez kwalifikacji (według autorki) – co jest bardzo mocno zaakcentowane, będzie podawała „lek w kręgosłup”. Czytam, jestem zażenowana ujęciem tematu. Widzę źródło – jednak link odsyła do niedostępnej dla przeciętnych śmiertelników strony (portal medyczny dla pracowników służby zdrowia) – nie wiem po co, bo ten sam portal umieścił również rzetelną informację dostępną dla wszystkich. Machnęłam ręką, trudno. Gdy już prawie pogodziłam się ze sposobem edukowania czytelników, widzę na swoim Facebooku post z innego portalu parentingowego. Autorka – ratownik medyczny. Ale mam oczy wielkie jak pięciozłotówki. Ten portal idzie nawet o krok dalej, bo według autorki położne już awansowały z podawania w kręgosłup do wbijania igieł. Istna rewolucja. I dalej straszenie. Że niby do znieczulenia mamy  już dostęp tylko, że nie ma lekarza, który by je podał. O losie! Koleżanki i koledzy – dziennikarze i medycy – czy wszyscy już oszaleli?! Czytelnicy, rodzice, kobiety, kowale, drukarze, mleczarze, kasjerki i nauczycielki – nie słuchajcie tego (i wszyscy inni też)!

Później jest już tylko gorzej:

Czytam, że większość kobiet obawia się, że położne nie posiadają  umiejętności, ani wiedzy, by móc wykonywać tak zaawansowany zabieg.

Biegajmy w kółko głośno krzycząc! Jak piszą autorki obydwóch artykułów – taka położna nie musi mieć nawet magistra. STOP.

A teraz jeśli naprawdę interesuje was temat – trochę rzetelnych informacji.

Projekt rozporządzenia w sprawie standardu postępowania medycznego w łagodzeniu bólu porodowego

Co tak naprawdę jest w zapisach i budzi kontrowersje – jak się okazuje przede wszystkim środowiska medycznego (dość wybiórczo). To banalne. Żadnego wbijania igieł przez konowałów nie będzie.

„Wśród zapisów rozporządzenia dwa budzą szczególne wątpliwości lekarzy: pierwszy – że przez najbliższe siedem lat położna wspierająca anestezjologa przy znieczuleniu będzie musiała wykazać nie wiedzę (np. kurs na położną anestezjologiczną czy wyższe studia kończące się dyplomem magistra położnictwa), ale pięcioletnie doświadczenie pracy na bloku operacyjnym. Po drugie – że choć projekt wyraźnie mówi o prowadzeniu porodu i znieczulenia przez lekarzy, to w obowiązkach położnej anestezjologicznej jest też podawanie leków do przestrzeni zewnątrzoponowej.”*

Osobiście uważam (a tak się złożyło, że wykształcenie wyższe medyczne mam), że położna (czyli osoba z wyższym wykształceniem medycznym – lic. lub mgr) posiadająca prawo wykonania zawodu – mająca doświadczenie zawodowe na bloku operacyjny (a więc współpracującą z anestezjologami i mająca doświadczenie w ocenie stanu znieczulanego pacjenta) – jest osobą bardziej wykwalifikowaną, niż położna z mgr, która pracuje 2 dni na oddziale położnictwa, ba! prędzej zaufałabym jej, niż lekarzowi stażyście, który swoją praktykę dopiero rozpoczyna. Tu liczą się i wiedza i doświadczenie (plus umiejętność skorzystania z nich). Jednak znów nie o to chodzi.

Zapisy definiują, że rolą położnej ma być podawanie leków (tak, jest do tego wyszkolona) według zlecenia lekarskiego (i pod  kontrolą anestezjologa).

„Co prawda w standardzie postępowania jest zapisane, że lekarz przebywa z rodzącą przez pół godziny po podaniu leku, i jest to krytyczny okres, kiedy można stwierdzić np. alergię na farmaceutyk – opowiada Medycynie Praktycznej anestezjolog znający sprawę. – Działania niepożądane mogą wystąpić jednak także później, po podaniu dodatkowych dawek farmaceutyku, i mogą to być zdarzenia tak poważne, jak depresja oddechowa. Czynność obarczoną takim ryzykiem powinien wykonywać lekarz. Nie wystarczy, że położna będzie się kierowała schematem podania leku określonym przez lekarza – dodaje anestezjolog.”*

Jak skomplikowany jest to zabieg? Hmmm. W dużym uproszczeniu – lekarz anestezjolog zakłada pacjentce wkłucie, wprowadza cewnik zakończony specjalnym portem,  czyli „pudełeczkiem”, do którego wkłuwa się igłę ze strzykawką, żeby podawać kolejne dawki leku. To taki bardziej zaawansowany wenflon. Rola położnej – po podaniu pierwszej dawki znieczulenia przez lekarza i upewnieniu się, że stan pacjentki nie budzi zastrzeżeń, zgodnie z zalecaniami – miałaby podawać do tego „wenflonu” kolejne dawki leku. Oraz oczywiście monitorować stan pacjentki i dziecka, co robi również teraz, bo anestezjolog po podaniu znieczuleni nie chowa się pod łóżko porodowe, ani do szafy. Nie trzyma również pacjentki za rękę. Zagląda do niej „co jakiś czas”. Pacjentka na sali porodowej jest przede wszystkim pod opieką położnej i lekarza położnika. W razie komplikacji lekarz anestezjolog zostaje wezwany.

Rewolucja prawda, groza. Wykwalifikowany personel będzie wykonywał pracę, którą albo już wykonuje, albo jest do niej przygotowany. „Strzeżcie się, drogie przyszłe mamy…”.

„Na jedną rodzącą miałaby przypadać jedna położna anestezjologiczna, współpracująca z lekarzem podającym leki i odpowiadającym za analgezję. Tym lekarzem byłby anestezjolog – z tym, że w oparciu o własną wiedzę mógłby prowadzić znieczulenie do więcej niż jednego porodu. Warunek – po podaniu leku przez pierwsze 30 minut musiałby obserwować rodzącą kobietę. Położna anestezjologiczna miałaby przez cały czas monitorować funkcje życiowe matki i dziecka, a także badać, jaki wpływ na te funkcje mają podane leki, a także czy ból jest łagodzony skutecznie. To rozwiązanie stosowane już w Europie.”*

O co więc tyle krzyku? Jak nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Zapewne niektórym anestezjologom odebranie tego zadania – a tym samym pracy i płatności za nią – nie będzie w smak, jeszcze bardziej nie podoba się Ministerstwu, że miałby na pracę dodatkowych anestezjologów wydać niemałą sumkę z budżetu. Położne raczej też nie będą skakały z radości. Dodatkowy obowiązek, to nie tak wiele – mają do tego pełne kompetencje – natomiast spada na nie nowa odpowiedzialność. A wiadomo, że gdy coś się stanie, oberwie ten słabszy. Już teraz na samą myśl o nowym rozwiązaniu wszyscy na nich wieszają psy.

Rozwiązanie? Banalne. Wystarczy, aby bloku porodowym dyżurował chociażby jeden anestezjolog, który nie będzie angażowany w pracę na bloku operacyjnym. Będzie w stanie zakładać znieczulenie pacjentkom rodzącym, doglądać sali pooperacyjnej i jeszcze być na wezwanie, gdyby coś się jednak wydarzyło. Wtedy wszystkie rodzące będą odpowiednio zaopiekowane. Położna zdejmie z anestezjologa konieczność podawania kolejnych dawek. Jeśli Ministerstwo zamiast zapychać dziury posłucha, to rozwiązanie może być dla wszystkich korzystną zmianą. Można?

I błagam. Zanim napiszecie, skomentujecie – poszukajcie rzetelnych źródeł. Nie straszmy kobiet na zapas!


 

Źródło: Medycyna Praktyczna*