Go to content

Tętniak mózgu, czyli żyję na tykającej bombie. ‘Choroba otworzyła mi oczy, pozwoliła mi się przewartościować. Cieszmy się z małych rzeczy, bo wielkie mogą nie nadejść’

Tętniak mózgu, czyli żyję na tykającej bombie
Fot. iStock / sankai

Jest rok 2014. Paulina spełnia swoje największe marzenie. Wraz z narzeczonym rozpoczynają budowę domu. Wieś, fajna okolica. Wszystko układa się wówczas doskonale. Jedna rzecz zaczyna jednak niepokoić dziewczynę. Od pewnego czasu bardzo często boli ją głowa. W jej rodzinie było wiele przypadków nowotworowych, więc po namowie bliskich Paulina udaje się do neurologa. Od lekarza dostaje skierowanie na badanie rezonansem magnetycznym. Słyszy, że to tak czysto profilaktycznie, bo może mieć początki migreny. Badanie ma umówione na połowę lipca przyszłego roku.

– Czekałam spokojnie – mówi Paulina. Przecież nic się nie działo. W całości pochłaniała mnie praca i budowa domu. Nasza miłość mimo małych zgrzytów rozkwitała. Miałam kochającą rodzinę, przyjaciół, narzeczonego, wiedziałam, że wkrótce razem zamieszkamy. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Głowa wciąż mnie czasem pobolewała, ratowałam się jednak ogólnodostępnymi proszkami. Ten rok bardzo szybko mi minął. O tym, że coś może być nie tak zupełnie nie myślałam.

W umówionym terminie Paulina jedzie na zalecone badanie. Trochę się stresuje, głównie dlatego, że ma klaustrofobię, a wie, że wsuną ją w dużą, ciasną tubę. Tuż po badaniu z poczuciem ulgi jedzie na obiad z narzeczonym. Niedługo później z przyjaciółmi spędzają tydzień w Jarosławcu nad morzem. Po wyniki ma się stawić tuż po powrocie.

– Pojechałam sama. Nie miałam żadnych obaw. Przecież to badanie miało być czysto profilaktyczne, bo jak to mówią, lepiej zapobiegać niż leczyć. W rejestracji podałam swoje nazwisko i czekałam na kopertę z wynikiem. Pielęgniarka gdzieś zadzwoniła, a później poprosiła, żebym chwilę poczekała. Miała dziwną minę, zaczynałam się denerwować. Wynik odczytałam będąc jeszcze na szpitalnym korytarzu. Oblał mnie zimny pot, zrobiło się słabo. Diagnoza zwaliła mnie z nóg. Tętniak w prawej środkowej półkuli mózgu. Pomyślałam, że to musi być jakaś pomyłka. Przecież to było zupełnie niemożliwe.

Przez głowę Pauliny przebiega najczarniejszy scenariusz. Przypomina sobie kolegę, który zmarł mając zaledwie osiemnaście lat. On też miał tętniaka, pękł mu, kiedy spał. Wie, że tętniak to niejako wyrok. Że to cichy zabójca. Do auta dociera na miękkich nogach, zaczyna rozpaczliwie płakać. Myśli, że życie jej się właśnie rozpada. Nie wie, jak ma wrócić do domu. Jak powiedzieć o tym rodzicom, narzeczonemu, przyjaciołom.

– Do domu miałam trzydzieści kilometrów, nie mogłam trafić, błądziłam, nie wiedziałam którędy jechać. Po drodze zadzwoniłam do narzeczonego, zaczęłam krzyczeć, że mam tętniaka mózgu, żeby włączył Google, żeby zaczął sprawdzać. Chciałam jakiegoś pocieszenia, jakiejś uzdrawiającej diagnozy, jakiegoś potwierdzenia, że to nic takiego ten cały tętniak mózgu, że może czasem po prostu mają go całkowicie zdrowe osoby.

– Mama płakała. Tata powiedział, że znajdzie mi najlepszego lekarza, bez względu na to, ile to będzie kosztowało. A później zabrał mnie na lody. Czułam się jak mała dziewczynka – Paulina jest wyraźnie wzruszona.

Paulina rozpoczyna walkę o zdrowie. Wizyty u lekarzy stają się jej codziennością. Jedni chcą przeprowadzać z dnia na dzień trepanację czaszki bez dodatkowych badań, inni karzą czekać, kolejni rozkładają ręce mówiąc, że czas pokaże. Jeden z nich zaprasza Paulinę pod swoje skrzydła do Krakowa. To jemu właśnie dziewczyna zaufała. Ma się u niego stawić w listopadzie.

– Przy rodzicach i siostrze nie płakałam w ogóle. Nie pokazywałam im tego, jak bardzo się boję. To był najgorszy czas w moim życiu i w życiu moich bliskich. Nic mnie nie cieszyło. Na budowę nie jeździłam, nie chciałam widzieć jak buduje się dom w którym mogę nie zamieszkać. Bolało mnie to. Cały czas czepiałam się narzeczonego, kłóciłam się z nim, chciałam go do siebie zrazić. Chciałam żeby ode mnie odszedł. Ale on był uparty. Mówił że mnie kocha, że przejdziemy przez to razem.

W kolejnym umówionym terminie Paulina stawia się w szpitalu. Na sali ląduje z osobami po trepanacjach czaszek. Patrzy na poszyte głowy kobiet, totalny brak włosów, jest przerażona. Nie wytrzymuje tego widoku, wychodzi na pusty korytarz i zaczyna płakać. Mija ją pełniąca nocny dyżur salowa, ale udaje, że jej nie widzi. Pozwala jej zostać samej ze sobą, przeżyć to po swojemu.

– Musiałam zebrać siły. Nie mogłam przecież umierać. Musiałam przetrwać tę pierwszą noc, poczekać na kolejny dzień, na badanie, które miało zadecydować, czy trafię na stół operacyjny, czy wrócę do domu. Nie mogłam zasnąć, czuwałam jak zając. Bliskim wysłałam SMS-y. Kocham cię mamo, kocham cię tato, kocham cię Bartek. Chciałam, żeby wiedzieli. Tak na zapas, gdyby nie było mi dane tego im już tego powiedzieć.

Nad ranem Paulina zostaje przewieziona do innego szpitala. Przed badaniem mdleje cztery razy. Pielęgniarki boją się podać jej kontrast, jest bardzo słaba. Udaje się, badanie się rozpoczyna. Paulina zaczyna się modlić, odmawia ‘pod twoją obronę’. Po badaniu po raz kolejny mdleje, to już szósty raz odkąd tam pojechała. Wyniki mają być nazajutrz.

– Mama i Bartek byli ze mną przez cały pobyt w szpitalu. Tata czekał na telefon. Gdybym miała mieć trepanację, niezwłocznie przyjechał by do Krakowa. Nigdy nie zapomnę słów mojego prowadzącego lekarza. ‘Dziewczyno jedziesz do domu, widzimy się za dwa lata.

Paulina mówi, że dobrze, że wtedy leżała, bo nogi zrobiły jej się jak z waty. Przypomniał jej się lekarz z rodzinnego miasta, który chciał ją kroić bez zastanowienia. Bała się nawet myśleć, że taka operacja mogłaby z niej zrobić kalekę. Albo nawet ją zabić.

– Po powrocie tata powiedział że to jego najszczęśliwszy dzień w życiu. Tak bardzo się cieszył, że zmiana owszem jest, ale że nie będę operowana. Za rok jadę na badanie kontrolne. Tętniak może się potwierdzić bądź też nie. Wiesz, to jest taka franca która może się obudzić w każdej chwili. Nadal bardzo się boję. Mam problemy z zajściem w ciąże, może to tak podświadomie? Może moja głowa daje mi tę blokadę. Może gdzieś podświadomie boję się, że nie będzie mi dane ich wychować. Mój tata umarł, od jego śmierci minęło nieco ponad pół roku. Czasami myślę, że zabrał ze mnie chorobę a sam zachorował, choć wiem, że to może wydawać się głupie czy absurdalne.

Na koniec życzę Paulinie kołyski i rosnącego brzuszka, wiem, że to by było kolejne spełnienie jej marzeń.

– Życz mi zdrowia – mówi Paulina. Jak los da, to dziecko mogę zaadoptować, a zdrowia nie. Wiesz, ja tak trochę żyję na tykającej bombie. Choroba otworzyła mi oczy, pozwoliła się przewartościować. Cieszmy się z małych rzeczy- tyle ci powiem. Cieszmy się, bo wielkie mogą nie nadejść.