Go to content

Z pamiętnika odchudzającej się dziennikarki… cz.2. Światełko w tunelu

Fot. iStock

No i proszę. Kto nie dawał mi szans, tego muszę poinformować, że:

Motywacji: 200%

Kilogramów: 6 mniej

Powodów do radości: wystarczająco

Samopoczucie: kto by pomyślał…

Dwa miesiące diety pudełkowej za mną. Jestem zdziwiona swoją żelazną konsekwencją (generalnie byłam po prostu totalnie zdesperowana, a nie od dzisiaj wiadomo,  że jak człowiek zdesperowany, to zrobi wszystko) i odpowiedzialną gotowością do walki z kilogramami. Na początek w odstawkę poszły wszelkie cukry proste, wrócił smak gorzkiej herbaty, przegryzki, przekąski na ząbek, na dwa ząbki – słowem wszelkiego rodzaju zagłuszacze ssania w żołądku.

Fot. Archium prywatne

Fot. Archium prywatne

Po pierwszym tygodniu regularnej diety, 5 posiłków w pudełeczkach, których widok pod drzwiami każdego ranka mnie rozbrajał, mój mózg dobierał się do mnie z wołaniem o pomoc, jakby walił w zamknięte drzwi: – Halo, o tej porze opitoliłaś już paczkę orzeszków, halo, przydałaby się jakaś pusta kaloria, zielone won, co się dzieje???

Tak, dokładnie tak się czułam. Ale piłam na potęgę i pozwalałam sobie jedynie na dodatkowy owoc lub kubek herbaty, bo zawziętość moja była bezlitosna. Nie ukrywam, że kiedy tylko nachodziły mnie chwile słabości, od razu przypominałam sobie, ile trzeba zapłacić za te katorgi – motywacja wracała błyskawicznie 🙂

Fot. Archium prywatne

Fot. Archium prywatne

W drugim tygodniu było zdecydowanie lepiej. Organizm przyzwyczaił się do nowego rytmu i był wdzięczny za każdą strawę, a wybrana przeze mnie opcja 1500 kalorii poza wszystkim wydawała się dosyć konkretna pojemnościowo. Matko, jak sobie pomyślę ile musiałam żreć do tej pory bezwiednie, to aż mi wstyd.

Fot. Archium prywatne

Fot. Archium prywatne

Menu pudełkowe było tak różnorodne w potrawach i tak finezyjne, iż przyznaję, każde poranne otwieranie pudła www.lightbox.pl, było straszną frajdą i przyjemnością. Ale wytrzymałam. Brawo JA. Po pierwszym miesiącu nie zanotowałam spektakularnego spadku wagi ale czułam się zdecydowanie lżej, moja buzia nie była opuchnięta, co zdarzało się wcześniej i, co chyba w tym najważniejsze, byłam zwyczajnie z siebie zadowolona. Zdałam sobie sprawę, ze dieta pudełkowa, to nie rodzaj diety, to przede wszystkim zmiana przyzwyczajeń, złych nawyków, żadnych kompromisów. To też niezła próba charakteru. Tu wygoda i niewyobrażalna oszczędność czasu kupiły mnie bez reszty.

Fot. Archium prywatne

Fot. Archium prywatne

Zmotywowana sukcesem postanowiłam w kolejnym miesiącu pójść krok dalej – zmniejszyłam jej kaloryczność do 1200. Ale i postanowiłam, żeby moim zmaganiom dietetycznym towarzyszyło więcej ruchu. Niedobrze. Popełniłam błąd ale Wy moje drogie bądźcie mądrzejsze i mierzcie siły na zamiary. Musiałam odpuścić, bo byłam za słaba ale wystarczyły długie, codzienne, w tempie spacery. Po skończeniu dwumiesięcznej diety, korzystam z notatek (polecam je robić w trakcie diety), dobry nawyk picia wody pozostał i, co nie bez znaczenia, otworzyłam się na zielone.

Fot. Archium prywatne

Fot. Archium prywatne

DO WSZYSTKICH ZALET DIETY PUDEŁKOWEJ DOPISUJĘ ZATEM:

– czas, czas, czas – cudowną oszczędność czasu;

– bogactwo potraw i nieprawdopodobną różnorodność produktów;

– edukację kulinarną – zapisywałam każdy przepis, który otworzył moje horyzonty na więcej;

– miarowy, bezpieczny spadek kilogramów.

A co dalej? Dalej będzie konsekwentnie. Jedzenie przygotuję już sobie sama, ale włączyłam wieczorne bieganie. I rozglądam się za solidnymi, niedrogimi zabiegami na brzuch. Teraz trzeba mądrze rozwałkować zbędną skórę. Nie nadaję się na operacje, zabiegi inwazyjne, bo zwyczajnie boję się bólu. Będę szukać złotego środka, o czym nie omieszkam Was poinformować.

Wasza A. 🙂

Fot. Materiały prasowe

Fot. Materiały prasowe


Artykuł powstałe we współpracy z LightBox