Go to content

Katarzyna Bosacka: „Nasze dzieci więcej uczą się na temat żywienia pantofelka czy eugleny zielonej, a mniej na temat odżywiania człowieka”

Katarzyna Bosacka / fot. materiały prasowe

Każdego dnia spożywamy mnóstwo produktów, które bardzo niekorzystnie wpływają na nasz organizm. Chociaż coraz więcej mówi się o zdrowym odżywaniu i świadomym kupowaniu, większość z nas wciąż ma z tym problemy. Doskonale wie o tym Katarzyna Bosacka, która w swoim nowym programie „Co nas truje” spotyka się ze zwykłymi ludźmi i zagląda do ich lodówek.

Ewelina Celejewska: Oglądałam kilka odcinków Pani nowego programu „Co nas truje” i jestem przerażona. Momentami utożsamiałam się z niektórymi bohaterami.

Katarzyna Bosacka: Występują w nim autentyczni ludzie, którzy sami się zgłosili. W programie biorą udział dobrowolnie. Dzięki temu, że bohaterowie są prawdziwi, łatwiej jest utożsamiać się z ich problemami. Bohaterka odcinka o fast foodach, 21-letnia dziewczyna, która ważył 143 kg już w wywiadzie przed nagraniem powiedziała, że je wyłącznie pizzę mrożoną i zapiekanki z dyskontów. To smutne, bo prawdopodobnie w jej rodzinnym domu nigdy nie było na stole zdrowego jedzenia.

Czyli kolejny raz się potwierdza, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”.

Oczywiście. My, rodzice popełniamy wiele błędów. Po pierwsze, nie wiemy, że do około 10. roku jesteśmy prawdziwymi bogami dla naszych dzieci, które naśladują wszystko to, co my, dorośli robimy. Jeśli my jemy byle co, byle jak i byle gdzie, a do tego pijemy te wszystkie kolorowe, gazowane napoje, to nie ma się co dziwić, że dziecko idzie w nasze ślady. Kolejnym błędem jest to, że wyganiamy dzieci z kuchni – bo się pobrudzą lub narobią bałaganu, a poza tym sami zrobimy wszystko szybciej. To właśnie podczas gotowania dzieci najwięcej się uczą na temat odżywiania i przygotowywania posiłków. Nie musimy zaraz porywać się na domowej roboty pasztet, ale zacznijmy od zwykłego makaronu z sosem pomidorowym. Niech dziecko poczuje, jaki smak ma czosnek i sprawdzi, jak od cebuli łzawią oczy. To wszystko są bardzo ważne doświadczenia.

A szkoła?

Również powinna edukować, ale nie zrobi za nas całej roboty. Dużo dobrego wnosi zakaz sprzedawania tych różnych słodyczy, ale proszę zwrócić uwagę na to, że podczas zajęć lekcyjnych nasze dzieci więcej uczą się na temat żywienia pantofelka czy eugleny zielonej, a mniej na temat odżywiania człowieka. Oczywiście, przekazywana jest im wiedza na temat tego, ile należy zjeść błonnika, węglowodanów czy białka, ale nie potrafią wykorzystać tej wiedzy w praktyce.

Na przykład?

Dzisiaj pożywienie „zdobywamy” nie w lesie, na polu czy łące, ale w sklepie i nasze dzieci powinny uczyć się tego, jak być rozsądnym konsumentem. Mowa o czytaniu etykiet i analizowaniu składu produktów.

Wielu dorosłych tego nie robi i potem w ich koszykach lądują niezdrowe produkty. Gdyby miała Pani wskazać, czego spożywamy najwięcej, choć nie powinniśmy?

Takich produktów jest cała masa. Ale są dwie rzeczy, z którymi mamy największy problem. Pierwsza z nich to sól. Polacy zamiast 1 płaskiej łyżeczki dziennie (dawka zalecana przez WHO) jedzą znacznie więcej – nawet 2-3 razy tyle. Nadmiar soli w diecie jest główną przyczyną występowania nadciśnienia. Mój zaprzyjaźniony kardiolog ma pacjenta po 40-tce, który uprawia sport, jest dosyć szczupły, ale zmaga się z wysokim nadciśnieniem. Choroba spowodowała u niego zaburzenia krążenia. Lekarz zabronił mu jedzenia na mieście i kazał gotować w domu bez dodatku soli. Okazało się, że wystarczył miesiąc, żeby jego ciśnienie wróciło do normy. Niepotrzebne były żadne leki. Niestety, chwilę później pojechał na tydzień na narty, a tam, siłą rzeczy, musiał porzucić zdrowe nawyki i odżywiać się w lokalnych barach i restauracjach. Znów jadł frytki, zapiekanki, zupy gulaszowe. Jaki był efekt? Po dwóch dniach znów miał wysokie ciśnienie. To jest idealny przykład, jak sól działa na nasz organizm.

A druga rzecz, która nam szkodzi?

Cukier oczywiście. Powinniśmy jeść maksymalnie 9 płaskich łyżeczek cukru dziennie, tymczasem niektórzy z nas potrafią pochłonąć go znacznie więcej. Słodkie produkty napędzają apetyt, powodują insulinooporność, cukrzycę, miażdżycę i wiele innych, poważnych chorób.

Chyba wciąż nie mamy świadomości, że zarówno sól, jak i cukier dodawane są w dużych ilościach do gotowych produktów. Że nawet jeśli nie jemy słodyczy i nie słodzimy herbaty, to i tak codziennie spożywamy cukier.

Oczywiście. I to ile! Niedawno zauważyłam, że taki standardowy słoiczek kremu czekoladowego ma mniej cukru w sobie niż dwie 1,5-litrowe butelki wody smakowej. Czy Pani to sobie wyobraża? Przecież jak człowiek otwiera taki słoiczek kremu, to ma świadomość, że to jest słodkie i stara się ograniczać jego spożycie, ale jak odkręca butelkę takiej wody, to przez myśl mu nie przejdzie, ile zaraz „wypije” cukru. Problem polega na tym, że nie ma żadnych restrykcji odnośni tego, ile cukru i soli producent może wsypać do swojego produktu. A potem nasze państwo leczy tych wszystkich chorych ludzi. W niektórych państwach na świecie już wprowadzono podatek od śmieciowego jedzenia.

Myśli Pani, że taka regulacja dotrze i do nas?

Mam nadzieję, że tak. Proszę wziąć do ręki pierwsze-lepsze, śmieciowe jedzenie i zobaczyć, ile kosztuje w przeliczeniu na kilogram. Gdybyśmy chcieli zrobić chipsy, wyprodukowanie ich w domu kosztowałoby nas jakieś 3,5 zł za kilogram. Najdroższe chipsy, jakie widziałam w sklepie kosztowały 169 zł/kg. Niedawno było też głośno o pewnej, polskiej sportsmence, która sprzedawała chi[psy ziemniaczaneza 260 zł/kg. Pytanie brzmi – czy ktoś tutaj przypadkiem nie oszalał? Jak możemy płacić tyle pieniędzy za coś, co kosztuje grosze, w dodatku nam szkodzi? Te wszystkie tłuszcze, węglowodany, sól, akrylamid, barwniki… Właśnie to znajdziemy w chipsach e sklepu.

Z drugiej strony ciągle się mówi o tym, że wszystko nas truje i powoduje raka. Niektórzy wychodzą z założenia, że jak nie zabije ich chemia z jedzenia, to może smog i dlatego odpuszczają? Może nie widzą sensu w zdrowym odżywianiu i chcą mieć z życia chociaż tyle, że zjedzą coś, co lubią.

Nawet drobna modyfikacja diety, a nawet sposobu robienia zakupów, może dużo zmienić.

Jak powinniśmy robić zakupy?

Przede wszystkim nie idźmy do sklepu na 5 minut, a poświęćmy na zakupy co najmniej 1,5 godziny. Miejmy ze sobą listę zakupów, notes, telefon do robienia zdjęć oraz lupę, jeśli mamy wadę wzroku i dokładnie przeanalizujmy skład produktów, które planujemy kupić. Sprawdzajmy, czy to, co mamy w ręku faktycznie jest śmietaną, kawą, masłem, czy tylko udaje produkt, o który nam chodzi. Czy pasztet, który nie ma mięsa w składzie można nazwać pasztetem? Ano można. Co ciekawe, czasem jeszcze jedzenie dla kota zawiera więcej mięsa, niż pasztet w puszce dla ludzi. Dajemy się robić konia i tyle.

Druga rzecz – im krótsza lista składników, tym lepiej. Zastanówmy się, czy rozumiemy te wszystkie, dziwne nazwy. Jeśli nie potrafimy czegoś wymówić, to najprawdopodobniej jest podejrzane. Mała, nieczytelna czcionka i błyszczące tło również powinny wzbudzić nasz niepokój. Najwyraźniej producent nie chce nam ułatwić zadania.

Powinniśmy sugerować się ceną? Czy może to kwestia dobrego poszukania i poczytania?

Absolutnie poczytania i poszukania. Patrzmy zawsze na cenę za kilogram.

Najdziwniejsze produkty spożywcze, na jakie trafiła Pani w sklepie?

Raz znalazłam „mleko”, które było w ładnym opakowaniu z krową, miało napis „UHT” oraz „3,2%”, ale to nie był tłuszcz mleczy, tylko woda mleczna z dodatkiem oleju. Z mlekiem nie ma to nic wspólnego. Pamiętam, że kosztowało 1,65/l. Trafiłam też na „kawę rozpuszczalną” w słoiczku, była granulowana, ciemna, na opakowaniu widniał napis „poranna” tudzież „śniadaniowa”. Po sprawdzeniu składu okazało się, że jest to kawa zbożowa, czyli jęczmień i żyto. W ferworze zakupów możemy się naciąć. Chwytamy coś, co jest po prostu tańsze.

Ale kawa zbożowa to jeszcze chyba nie tak źle?

Właśnie źle, bo jedne z najnowszych badań mówią, że kawa ma bardzo dobry wpływ na zdrowie. Poprawia krążenie, zawiera przeciwutleniacze, które chronią przed rakiem. Nawet Światowa Organizacja Zdrowia zaleca picie kawy.

Jakich ciekawostek możemy spodziewać się w kolejnych odcinkach „Co nas truje”?

Jeden z najbliższych odcinków będzie poświęcony alkoholowi. Chociaż Polacy nie piją aż tak dużo wysokoprocentowych trunków, chętnie sięgają po piwo i wino. W programie będzie można zobaczyć, jak poradziłam sobie z jazdą samochodem w alko-goglach. Szczerze mówiąc, nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie tak ogromne wyzwanie.

Widzów czeka też odcinek o wieprzowinie, w którym bierze udział bardzo ciekawy bohater – ojciec trójki małych dzieci. Jego rodzina ma pewien zwyczaj. Mianowicie raz na dwa miesiące kupują połowę świni i tę świnię zjadają. Na pierwszy rzut oka było widać, że ten mężczyzna ma problemy ze zdrowiem. Po prostu tak nie wygląda zdrowy człowiek. Poprosiliśmy, żeby zrobił badania. Lekarz stwierdził, że ma bardzo wysoki poziom cholesterolu i miażdżycę i natychmiast kazał zmienić nawyki żywieniowe. Po wizycie pan Arek, bohater odcinka, podziękował mi, że dzięki temu programowi przejrzał na oczy.

Właśnie to najbardziej lubię w mojej pracy – że ludzie zmieniają swoje przyzwyczajenia i zaczynają zdrowo się odżywiać. Tego bohatera uratowaliśmy, to wiem na pewno. Jeśli dzięki temu programowi uda się uratować kolejnych lub chociaż skłonić ich do refleksji nad sposobem życia lub zmobilizować do wykonania podstawowych badań, to uważam, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty.

Katarzyna Bosacka / fot. materiały prasowe

Katarzyna Bosacka / fot. materiały prasowe

W nowym programie „Co nas truje” Katarzyna Bosacka przygląda się produktom spożywczym i napojom, w których kryją się trujące składniki. Prowadząca odwiedza polskie rodziny, zagląda do lodówek i wyławia z ich codziennych jadłospisów produkty, wpływają negatywnie na zdrowie człowieka.

Emisja w każdą w niedzielę o godzinie 11:30 na antenie TVN Style.