Go to content

Renata Arendt-Dziurdzikowska: „Możesz odejść, bo cię kocham. Zgoda na umieranie, na odchodzenie jest wolnością, jest naszą wolnością do życia”

Fot. iStock/kieferpix

„Śmierć boli, niesie smutek. Ale jest też otwarciem na głębszy wymiar życia, na spokój i radość. Tracimy naszych najbliższych, ale też – w pewnym sensie – nigdy ich nie tracimy. „On, ona cały czas jest ze mną, jest we mnie” – mówimy, wspominając tych, którzy odeszli. Jest coś, co nie umiera. Nigdy”*. O tym, że śmierć daje życie, rozmawiamy z Renatą Arendt-Dziurdzikowską, autorką książki „Możesz odejść, bo cię kocham”.

Ewa Raczyńska: Kiedy zaczęłam czytać Pani książkę zapisałam sobie na boku: czy śmierć można oswoić, gdy ją kończyłam, spytałam siebie: czy można oswoić lęk przed śmiercią… Bo to chyba jest istotą tej książki?

Renata Arendt-Dziurdzikowska: Absolutnie. Ten lęk jest pierwotny, on dotyczy wszystkich nas. Być może jedynie jacyś bardzo oświeceni ludzie nie czują lęku przed śmiercią. Dlatego tak ważne jest, aby oswajać śmierć w naszym życiu, aby się jej przyglądać. Nam nadal wydaje się, że kiedy nie mówimy, nie myślimy o śmierci, kiedy nie towarzyszymy ludziom w żałobie, to śmierci nie ma. A jest wręcz przeciwnie, śmierć to cień, który w sposób nieświadomy blokuje naszą energię do życia. Zależało mi na tym, by ta książka była książką o życiu, bo to śmierć stwarza życie.

Uderzyło mnie, że lęk przed śmiercią zamyka nas na życie, ogranicza nas, nasze życie, relacje z ludźmi, że my nie zdajemy sobie sprawy, że bardzo często tym, co nas blokuje, jest właśnie ten lęk.

To jest ten najpotężniejszy ludzki cień, nieoswojony, nieprzyjęty z nieświadomości do świadomości blokuje energię życia. Bardzo często wszelkie depresje, obniżony nastrój, stany rozpaczy wewnętrznej związane są z tym, że nie przyjmujemy do wiadomości, że jesteśmy śmiertelnymi istotami, przemijalnymi.

Ale jest coś jeszcze ważnego. Tak naprawdę śmierć dzieje się w naszym życiu nieustająco. Przecież przemija dzieciństwo, przemija młodość, przemijają relacje, tracimy pracę. Przez całe życie konfrontujemy się z utratą i ze śmiercią. Jeśli świadomie się na to godzimy, łatwiej nam żyć. Bo życie to utrata, to cykl śmierci i życia. W momencie, w którym będziemy ze współczującą akceptacją żegnać nasze związki, które przeminęły, żegnać sytuacje, które już były, to śmierć fizycznego ciała przestanie  być dla nas problemem. Taki jest przekaz mądrych ludzi na Wschodzie. Oni mówią: umierajcie codziennie, puszczajcie każdy dzień wieczorem, a śmierć fizycznego ciała nie będzie was przestraszać, bo życie jest wieczne. We wszystkich tradycjach duchowych, czy religijnych słyszymy, że życie trwa, życie jest wieczne, że to my jesteśmy tym wibrującym, niezniszczalnym życiem. Patrzmy na odchodzące tożsamości, relacje, sytuacje, zdarzenia z pełną zgodą na przemijanie, zgodą na śmierć.

Jeśli patrzeć w ten sposób, to strata przychodzi do nas każdego dnia, wydarza się, kiedy kończymy związek, gdy się wyprowadzamy, żegnamy…

Startą jest choćby dzień, który właśnie mija. Albo fakt, że bzy przekwitły. Sama tego doświadczyłam, bo kocham kwiaty bzu, cały rok na nie czekam, by zrobić z nich bukiety, postawić w całym domu. A w tym roku byłam tak zajęta, że nie zrobiłam żadnego. Popłakałam się, kiedy zdałam sobie z tego sprawę, tak naprawdę z tego przemijania. Przekwitły bzy i ja je będę miała dopiero za rok.

Kiedy nastąpi w nas zgoda na przemijanie, zaczniemy doceniać właśnie tę chwilę, która trwa, ona jest przemijalna, ale w tym momencie nas karmi, w tym momencie jest naszym życiem. I jeśli mamy świadomość przemijania, to nasze życie jest takie soczyste, intensywne, tak bardzo je cenimy, kiedy wiem, że umrzemy. Tak ważne staje się, by każdego dnia mówić naszym bliskim, że są dla nas ważni, że są kochani, że to takie szczęście, że jesteśmy tu razem. Bo przecież za chwilę można nas już nie być.

Ta świadomość bardzo często dociera do nas, gdy tracimy kogoś bliskiego… Dopiero wtedy rozumiemy, jak ważna jest uważność w relacji z drugim człowiekiem, jak trudno nagle nam pogodzić się z jego odejściem.

Bo zgoda na umieranie, na odchodzenie jest wolnością, jest naszą wolnością do życia. Dlatego tak ważny był dla mnie tytuł książki „Możesz odejść, bo cię kocham”. Opisane w niej przypadki, to dowód największej miłości. Umiera ktoś bliski, a ty patrzysz mu w oczy i mówisz: „kocham cię, możesz odejść”. Wiemy, z różnych przekazów, że z jednej strony taka rozpacz, niezgoda na odejście bardzo tłumi energię życia, a z drugiej zatrzymuje tego człowieka, który umiera, sprawia, że bardzo trudno mu odejść. Idealnie byłoby przyjąć postawę: to nie o mnie chodzi, ty nie musisz żyć dla mnie, ja sobie dam radę, jeśli to jest twój czas, to możesz iść, kocham cię, możesz odejść, bo w tym rozstaniu chodzi tylko o ciebie… Idź tam, gdzie masz iść…

Przywołuje Pani historię mężczyzny potwornie cierpiącego z powodu raka mózgu, którego twarz rozjaśniła się, gdy usłyszał od swojej żony: możesz odejść…

Tak. Mnie bardzo wzruszyła historia również w książce zawarta, może dlatego, że dotyczyła młodych ludzi. Mieli po 30 lat, spędzili wspólnie tylko pięć lat życia… A on wziął ją na ręce, patrzył jej w oczy i mówił: „kocham cię możesz odejść…”. 30-letnia dziewczyna… To było dla mnie niesamowite, to ujrzenie niesamowitej dojrzałości, która wcale nie musi być związana z wiekiem.

Po każdej stracie następuje żałoba, ma ona swoje pięć etapów, ale pogodzenie się z utratą, pozwolenie na odejście, może przecież przyjść później, nastąpić po pewnym czasie.

Zdecydowanie. To jest bardzo bardzo indywidualne. Matki, którym zmarły dzieci, mówiły mi, że ich żałoba trwa cały czas, przez 16 lat, w ogóle się nie zmienia. Najcięższe ludzkie doświadczenie, to utrata dziecka, ale jeszcze cięższe to samobójcza śmierć dziecka… Tacy ludzie potrzebują ogromnego wsparcia.

Trudno mówić, że doświadczenie śmierci, zwłaszcza tej najtrudniejszej może przynieść coś pozytywnego…

Bardzo, ale gdyby przyjąć percepcję rozwoju duchowego, to doświadczając śmierci najbliższych osób, człowiek może wyjść z tego silniejszy, bo ćwiczy niezwykłą krzepę duchową. Każda utrata jest inna, każde cierpienie jest inne i nie każdy dochodzi w cierpieniu do wdzięczności, to jest bardzo długa droga.

Świadome przyjęcie utraty może być skarbem, który buduje naszą wewnętrzną duchową mocarność i te historie, które ja słyszałam, o tym właśnie były. W książce jest bardzo poruszająca historia Ewy Korczak, która straciła męża, a 10 miesięcy później utopiła się w jeziorze jej 7-letnia córeczka… Spędziłyśmy ze sobą cały dzień, byłyśmy razem na cmentarzu. Ona na koniec swojej historii powiedziała coś, co było dla mnie niezwykle wstrząsające. Powiedziała, że paradoksalnie to doświadczenie było dla niej jakimś rodzajem łaski, bo dotknęła niezniszczalnej jaźni w sobie… I – tak mi się wydaje – to jest właśnie sedno – te wszystkie utraty kierują nas do naszej wewnętrznej esencji, do tej niezniszczalnej jaźni, którą jesteśmy na najgłębszym poziomie.

Tak często myślimy, że śmierć jest końcem, a tymczasem wiele może nas nauczyć.

Śmierć może być przede wszystkim początkiem, bo śmierć stwarza życie. Każda utrata świadomie przeżyta, otwiera nas na nowe życie. Tak naprawdę śmierć jest nieodłączna częścią życia, czy tego chcemy czy nie. Śmierć generuje życie, jego nowy rozkwit. Mi się bardzo podoba taka metafora różnych nauczycieli, którzy mówią, że życie pragnie się rozwijać, życie pragnie ekspresji, ekspansji. Życie jest twórcze i w momencie, kiedy nie akceptujemy śmierci, zatrzymujemy jego ekspresję. A kiedy ją puszczamy, następuje kolejny rozwój, wzrost, wykonujemy krok w ewolucji świadomości. Także śmierć stwarza przestrzeń do następnego rozkwitu. Mi się to bardzo podoba i jestem fanką tej metafory, że to my jesteśmy życiem, które chce się rozwijać. Ale to nowe życie rodzi się wtedy, gdy godzimy się na utratę, gdy jesteśmy blisko ze śmiercią. Na pewnym poziomie życia to jest takie rozpoznawanie, co już przeminęło, co już nie jest żywe w nas, co w nas stało się taką Matkę Ziemią.

To jak puszczenie latawców, które są tymi stratami – wypuszczenie ich i pójście do przodu.

Zgadza się. W sytuacjach utraty zwłaszcza kogoś bliskiego bardzo pomaga pewna metafora zawarta w książce Caroline Myss „Życie jako święty kontrakt”. To tam możemy przeczytać, że wszystkie nasze relacje z ludźmi to święte kontrakty w naszym życiu. I że te święte kontrakt się dopełniają i przemijają. Przywołuję tę metaforę moim klientom zmagającym się z utratą tłumacząc im, że widocznie ten święty kontrakt się wypełnił, czyli zostało w tej relacji dopełnione to, co miało się dopełnić. Na jakimś głębokim poziomie mieliście sobie coś ważnego dać i najwyraźniej to już zostało dane. Dlatego następnym krokiem jest podziękowanie za ten święty kontrakt i pozwolenie na to, abyście oboje poszli już swoją nową drogą. Abyście otworzyli zaproszenie do życia do nowego rozkwitu. To do ludzi bardzo przemawia..

Pomyślałam o moim tacie, który umarł nagle i niespodziewanie. I teraz w kontekście tego świętego kontraktu myślę sobie, że my daliśmy sobie nawzajem wszystko, co mieliśmy sobie dać. I ja już nie mogłam dostać więcej…

Właśnie… Tak niezwykle ważne jest rozpoznanie darów śmierci. Bo kiedy ten święty kontrakt się dopełnił i ta osoba odeszła, to oczywiście następuje żałoba, jest strata, ale jest też dar. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie: jaki to jest dar, jaki dar przynosi mi ta śmierć. Tych darów jest mnóstwo. Kiedy już przejdziemy żałobę, to warto samemu lub przy pomocy kogoś mądrego, kto jest uważny i obecny, rozpoznać dary śmierci. Moim zdaniem takim ogromnym darem jest świadomość, że daliśmy sobie nawzajem coś niezwykłego, że się spotkaliśmy.

Taki darem może być sama świadomość śmierci?

Tak, w ogóle darem największym jest świadomość. Jeśli ją mamy i jeśli jest ona w centrum naszego życia, to wszystkie utraty znajdują się na jej obrzeżach, nie są już tak dotkliwe.

Gdyby z każdej straty, nie tylko powstałej w wyniku śmierci, ale też zwyczajnie następującej w naszym życiu, kiedy relacje się kończą, kończą się przyjaźnie, ludzie odchodzą do swojego życia, wyciągać świadomość przeżywania straty i łapania tego, co dostaliśmy, to byłaby prawdziwa moc.

To prawda, to mądrość wyjątkowa. Jako przykład można przywołać sytuację  rozluźnienie więzi z przyjaciółką, która się wyprowadziła. Tak bardzo ważne jest, żeby nie trzymać tego na siłę. A my bardzo często myślimy sobie: co jest we mnie nie tak, co jest w niej nie tak. W ten sposób tworzy się bardzo duży konflikt wewnętrzny. Jeśli ten konflikt jest, to jest też walka wewnętrzna, to nieustannie jesteśmy na wojnie, a to generuje i pochłania ogromną ilość naszej energii. A przecież bez względu, jak ta relacja się potoczy, ważne jest, by usiąść w ciszy, przywołać w myślach tę osobę i powiedzieć do niej: „Jestem taka wdzięczna za ten czas, kiedy byłyśmy blisko, tak dużo sobie dałyśmy, być może nasz święty kontrakt już się dopełnił. Nie wiem, co będzie dalej, ale na ten moment możesz odejść, bo cię kocham. Jesteś wolna i ja jestem wolna i tak bardzo doceniam, że mogłyśmy się spotkać, bo tak dużo dostałam i tak dużo dałam”.

Miałam taką klientkę, która bardzo przeżywała, że przyjaciółka się do niej nie odzywa. Zrobiłyśmy tę pracę, którą opisałam i ona poczuła się naprawdę wolna. Dwa tygodnie później ta przyjaciółka zadzwoniła, relacja się wyprostowała, ale tak mogło się stać tylko z miejsca wolności, wolności: możesz odejść, bo cię kocham… Gdyby ona pozostała w tych oczekiwaniach, pretensjach, żalach, ta relacja by kulała, nadal byłoby to trudne. A kiedy godzimy się na utratę, wszystko się upraszcza…

Godzimy się, ale też mierzymy, stajemy twarzą w twarz, nie udajemy, że nic się nie stało, że bliska nam osoba po prostu zniknęła…

Dlatego tak ważny jest dla mnie przekaz, abyśmy nie bali się śmierci, nie bali się tego lęku. Śmierć jest częścią życia, śmierć jest życiodajna. To, że nie myślimy o śmierci, nie widzimy jej, wypieramy ją, tak naprawdę nie pozwala nam żyć.

Potocznie mówi się, że lęk przed śmiercią jest lękiem przed życiem. Ale to prawda, bo lęk przed śmiercią zatrzymuje energię, tak mocno ją więzi, że nie pozwala nam odebrać zaproszenia od życia. Przecież życie nieustająco chce się w nas rozwijać, a my nie dajemy mu na to przestrzeni, nie dajemy zaproszenia do tego rozwoju, bo tak bardzo jesteśmy w lęku przed śmiercią.

Jaki paradoks jest w powiedzeniu: żyj tak, jakby każdy dzień miał być ostatnim. To powinno nas otwierać, bo mówi nam: hej, korzystaj, bo za chwilę może cię tu nie być. A mam wrażenie, że my jednak podskórnie odbieramy ten przekaz odwrotnie: zamykamy się, bo zaczynamy się panicznie bać, że wszystko stracimy.

W Polsce przez wiele lat obecny był psychoonkolog Carl Simonton. Pracował z ludźmi chorymi na raka i powtarzał zawsze takie cudowne zdanie, które jest bardzo użyteczną mapą. Mówił mianowicie: planuję sto lat życia, ale jestem gotowy umrzeć dzisiaj. Planujemy, chcemy żyć sto lat, ale jednocześnie mamy zgodę na to, żeby umrzeć w tej chwili. To dobry dzień, żeby umrzeć. Ale co to znaczy: jestem gotowa, żeby dzisiaj umrzeć? To znaczy, że jestem pogodzona z utratą, że utracę swoje życie, swoją tożsamość, swoich bliskich i to jest ta mądrość życia, ta sztuka życia.

Wizualizacja własnej śmierci przebudza nas do życia. Może czas najwyższy przestać przed śmiercią uciekać, tylko oswoić ten lęk przed utratą.

Właśnie Carl Simonton chorym na raka proponował wizualizowanie własnej śmierci. Mieli sobie wyobrazić, że są miesiąc przed śmiercią, tydzień przed, jeden dzień przed i… umierają. Brałam udział w takim ćwiczeniu, było nas wtedy na sali około 80 osób i proszę sobie wyobrazić, że dla każdego z nas ta wizualizacja śmierci była dobrym doświadczeniem. Czyli, że na głębokim poziomie zdajemy sobie sprawę, że to jest tylko przejście, ostatni jego etap. Serce wie, że to naturalny cykl życia, natomiast to głowa generuje lęk. Kiedy zeszliśmy niżej, do serca, okazało się, wizualizacja śmierci nie jest niczym strasznym, jest dobra.

Gdybyśmy chcieli nauczyć się patrzeć na śmierć w ten sposób, jak inaczej byśmy żyli…

Prawda? A my tymczasem powtarzamy: „nie mów, nie opowiadaj, to takie straszne”. A przecież dzieci wiedzą, że umierają i jeśli rodzice temu zaprzeczają, to te dzieci umierają w samotności i w bólu… Jakie nieludzkie jest to zaprzeczanie.

W śmierci często próbujemy znaleźć sens, zrozumieć, dlaczego tak się stało. Czy to przynosi nam ukojenie?

To jest bardzo indywidualna kwestia. W mojej książce terapeuta Benedykt Peczko mówi, że dla każdego z nas co innego jest użyteczne. Jeśli potrzebujemy sensu, to warto go szukać, a jak się szuka, to zawsze się znajdzie, dzięki rozmowie z ludźmi, czytaniu książek, poszukaniu odpowiedzi. W końcu jakaś użyteczna metafora do nas przyjdzie. Jeśli potrzebujemy wzmocnienia w postaci sensu śmierci, to warto ułożyć się z tym wewnętrznie.


 

*fragment książki Renaty Arendt-Dziurdzikowskiej „Możesz odejść, bo cię kocham”

Renata Arendt-Dziurdzikowska

Renata Arendt-Dziurdzikowska

Renata Arendt-Dziurdzikowska – dziennikarka, coach, od trzydziestu lat pisze artykuły i książki. Od kilkunastu lat zajmuje się coachingiem i budzeniem świadomości. Pisze o zagadnieniach związanych z psychologią, rozwojem wewnętrznym i duchowością. Od dwudziestu lat jako dziennikarka i trenerka rozwoju osobistego związana z magazynem „Zwierciadło” Przeprowadziła kilkaset wywiadów z ludźmi kultury i sztuki, terapeutami różnych szkół psychologicznych i mistrzami duchowymi. Jest autorką książek: „21 portretów, czyli jak żyć tu i teraz”, „Tajemnice kobiet”, „Możesz odejść, bo cię kocham. O śmierci, pożegnaniach i nowym życiu.” Z Wojciechem Eichelbergerem napisała „Zatrzymaj się”, „Siedem boskich pomyłek”, „Mężczyzna też człowiek”, „Co z tym światem?”. Z Benedyktem Peczko „Zrozumieć mężczyznę” i „Męski świat”.

Wydawnictwo Zwierciadło i Centrum Myśli Jana Pawła II zapraszają 22 czerwca o godz. 18:00 na czwarte i już ostatnie SPOTKANIE O SENSIE – cykl comiesięcznych dyskusji, podczas których poruszane są tematy związane z sensem życia i śmierci. Tematem najbliższego spotkania będzie: Kiedy życie nas przerasta, czyli jak przeżyć wewnętrzną śmierć i przekuć ją w życie, którego gościem będzie m.in. Renata Arendt-Dziurdzikowska. Szczegóły TUTAJ.

583fa36ec648f