Go to content

„Pieprz*na córunia mamuni” – usłyszała od męża. Gdy toksyczna relacja z matką niszczy związek

Fot. iStock/g-stockstudio

– „Jesteś moją kochaną córunią” tak bardzo często zwracała się do mnie moja mama. Pamiętam, że powtarzała to, gdy wieczorem czytała mi bajki. Powtarzała to również wtedy, gdy z wyróżnieniem skończyłam liceum i dostałam się na dobre studia. Nigdy nie sądziłam, że tego zwrotu użyje kiedyś w kłótni mój mąż, tylko nieco zmieni kontekst. Powiedział: „pieprz*na córunia mamuni” i z jedną walizką wyszedł z mieszkania – wtedy jeszcze Agnieszka nie wiedziała, o co mu chodzi. Oczy otworzył jej dopiero psychoterapeuta.

Jest jedynaczką, zawsze więc była oczkiem w głowie rodziców. Bardziej matki, bo to ona głównie ją wychowywała. Często z resztą powtarzała, że poświęciła dla Agnieszki swoją karierę zawodową. Długo starali się o dziecko, a gdy już na świecie pojawiła się ona, stała się sensem jej życia. – Mama zawsze poświęcała mi bardzo dużo czasu. Byłam dumna, bo uczestniczyła w szkolnych wydarzeniach, szyła dla mnie stroje na przedstawienia i zawsze piekła ciasto, gdy miały odwiedzić mnie koleżanki – opowiada.

Gdy zaczęła dojrzewać, matka stała się jej najlepszą przyjaciółką. Tłumaczyła, że kobieta musi mieć do siebie szacunek, że na chłopaków przyjdzie jeszcze czas, że najważniejsza jest nauka. Dobre oceny zawsze były wynagradzane. No i zawsze padało też: „moja kochana córunia”. Taka zdolna, taka mądra.

Intryga i manipulacja

Na ostatnim roku studiów Agnieszka poznała o 10 lat starszego Adama. To był jej pierwszy, poważny związek. Matka od początku kręciła nosem. Przede wszystkim dlatego, że wybranek jej córki miał już nieślubne dziecko. Gdy dowiedziała się o wpadce, jej świat niemal runął w gruzach. A właściwie świat jej kochanej córuni. No bo kto to widział, żeby tak sobie życie marnować.

– Matka liczyła, że związek z Adamem się rozpadnie. Chciała, żebym miała dobrą pracę i zrobiła karierę, o jakiej ona zawsze marzyła. Nie ucieszyła się więc, że zostanie babcią, a tym bardziej, że chcemy wziąć ślub. Bardzo mi jednak pomagała, gdy urodziła się Madzia – opowiada.

„Pomagała” to mało powiedziane. Była w ich domu od świtu do nocy. Oprócz opieki nad wnuczką, w każdej wolnej chwili krytykowała Adama lub wytykała jego wady w rozmowie z córką. – Kiedyś zasugerowała, że Adam kogoś ma, bo całe dnie nie ma go w domu, a wieczorami też gdzieś znika. Posłuchałam jej, bo przecież wie o życiu więcej niż ja – wspomina. Zaczęła więc regularnie sprawdzać męża, dopytywać. Wszystko relacjonowała matce i z nią też konsultowała dalsze kroki. Dopiero po 4 miesiącach szpiegowania zdecydowała się na rozmowę z mężem. Skończyło się awanturą. – Wykrzyczał, że wszystkiemu winna jest moja matka. Że to właściwie z nią wychowuję nasze wspólne dziecko, że z nią wszystko ustalam, a jego tylko informuję, że to dlatego on ucieka z domu. Powiedział wtedy, że mam ograniczyć do minimum kontakty z matką. Nie była zachwycona, gdy jej o tym powiedziałam.

Wyrzuty sumienia

Najpierw się obraziła, co spowodowało u Agnieszki ogromne wyrzuty sumienia, z którymi nie dawała sobie rady. – To moja mama, która przecież zawsze chciała dla mnie jak najlepiej. Serce mi pękało, gdy nie odbierała ode mnie telefonów. Czułam, że ją zawiodłam jako córka i jako kobieta – opowiada. Załagodzić sytuację udało jej się dopiero po miesiącu. – Matka wciąż mi powtarzała, że wyrządziłam jej ogromną przykrość, tracąc wiarę w jej dobre intencje. Przepraszałam ją chyba bez końca, a gdy się udało, znów wróciła do naszego życia i to z jeszcze większym impetem. Nie przyjeżdżała już tak często jak kiedyś, ale kilka razy dziennie do mnie dzwoniła i wypytywała o wszystko. Teraz dopiero widzę, jak bardzo ingerowała w nasze życie.

Kłótnie z Adamem wybuchały niemal każdego dnia. Ciągle powtarzał, że matka nią steruje. Że ma wrażenie jakby to właśnie z nią się ożenił. Kiedyś nawet wytknął, że w rozmowie używa słów, charakterystycznych dla swojej rodzicielki. Twierdzi, że zdawała sobie sprawę, że jej relacje z matką są nieco specyficzne, ale tak wiele razy jej pomogła, dobrze doradziła i wsparła, że nie potrafiła postawić jej w innej roli, jak tylko życiowej mentorki.

– Nie wiedziałam, że nasze małżeństwo wisi na włosku. Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, jak czuje się w tym wszystkim Adam. Decyzja o rozwodzie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Spakował wszystkie swoje najpotrzebniejsze rzeczy, gdy po jednej z kłótni wyszłam z córką na plac zabaw. Wróciłam do domu, a on już stał z walizką. Powiedział tylko „pieprz*na córunia mamuni” i wyszedł – wspomina. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Przebudzenie

Jak zawsze, mama otoczyła ją opieką. Oczywiście nie omieszkała też powiedzieć, że tak właśnie musiało się to skończyć. Że to nie był partner dla Agnieszki i ona zawsze to powtarzała. I gdyby ta jej posłuchała, tego wszystkiego by nie było. Mama przecież od początku nie akceptowała Adama. A co jak co, ale intuicję to ona ma i swojej córuni skrzywdzić nie da.

– Bardzo mną manipulowała. Uświadomił mi to dopiero terapeuta, do którego zaczęłam chodzić po rozwodzie, bo nie radziłam sobie z uczuciem pustki. Powiedział, że moja matka nie pozwalała mi się usamodzielnić. W jej mniemaniu należałam tylko do niej i wciąż czuła się odpowiedzialna za moje życie. Myślę, że moje małżeństwo mogłoby przetrwać, gdybym w porę się ocknęła.

Terapia, na którą chodzi, trwa już rok. Agnieszka twierdzi, że w dużym stopniu udało jej się odseparować od matki. Nie ingeruje już tak mocno w jej prywatność, nie podejmuje za nią żadnych decyzji. Były mąż powoli układa sobie życie na nowo, ona dopiero uczy się samodzielności.

– Najbardziej boję się, że będę taka sama dla mojej córki. Że powtórzę błędy matki. A może, co gorsze, wpadnę w inną skrajność? Nie bez powodu nigdy jeszcze nie nazwałam Madzi „moją kochaną córeczką”… Wiesz, dużo mówi się o tym, jak ciężkie jest życie z maminsynkiem. Ja jestem dowodem na to, że damska wersja też istnieje.