Go to content

Ewa, pierwsza wizyta. „Jestem tylko dzieckiem, któremu zrobiono złe rzeczy, dlatego jest złe”

Fot. SnapWire / CC0 Public Domain

Ewa jest silną, niezależną kobietą. Samotną, po rozwodzie. Ma 34 lata. Do gabinetu psychologa trafia, bo jedna z jej współpracowniczek rzuciła: „Jesteś nieznośna, nie da się z tobą wytrzymać, nikt cię nie lubi!”. Ewa chciałaby, żeby ją lubili. To pomogłoby jej budować relacje z innymi. Byłoby jej łatwiej w pracy, może kogoś by znalazła. Ale ludzie ją wkurzają: o nic nie dbają, tyle błędów popełniają! Jak można patrzeć na to łaskawym okiem?! Ech.

Środa 18.00 (Pierwsza wizyta)

Rozglądam się w poczekalni. Pani recepcjonistka skubie coś w paznokciach i próbuje przegryźć skórkę. Jak ja to dobrze znam! Ten nie dający spokoju kawałek palca, który zdaje się łaskotać, mamić, uwodzić i nieźle potrafi spier**lić dzień. Zwykle ląduje u swojej manikiurzystki z plastrem na ofierze swojej masochistycznej natury i tłumaczę, że niby co miałam zrobić, jak słaby ten naskórek jak diabli. A ta farbowana blond lala znęca się nad swoim palcem, odbierając mi nadzieję, że wyleczę tu swoje natręctwa, kompulsje i inne demony. Nie chodzi o to, że przychodzę z powodu obgryzania nędznych skórek, ale że ta droga pani, pracująca w miejscu, które ma pomagać ludziom, powinna być doprawdy zdrowa i nie żreć własnych rąk! – Pani Z ma lekkie opóźnienie – informuje mnie recepcjonistka przerywając koronkową robotę na swoim palcu i uśmiecha się do mnie przepraszająco. – Lekkie? To znaczy? – wpatruje się w jej palec, złośliwie dając znać, że znam jej sekret. – Jakieś piętnaście minut – ignoruje mnie i wlepia nos w ekran komputera.

– Hmmm… to chyba nieprofesjonalne – mruczę wkurzona, myśląc o sałatce z awokado, którą planowałam przygotować sobie na wieczór. – Pani Z jest bardzo profesjonalna, ale dziś jest dzień spóźnień i wszyscy przychodzą z opóźnieniem – tłumaczy cierpliwie recepcjonistka nadal nie obdarzając mnie żadnym fragmentem spojrzenia.

– Wydawało mi się, ze jak pacjent się spóźnia, to jego problem. Ma krótszą wizytę – cytuję tekst z podręcznika dla klinicystów. Odrywa wzrok znad ekranu i patrzy na mnie bez słowa (ma ładne niebieskie oczy), po czym odpowiada: – Pani Z ma dobre serce. Proszę dać jej szansę. Poprawia się : – Sobie szansę.

Daje więc szansę przez kolejne dwadzieścia minut, aż drzwi się otwierają i staje w nich drobna szatynka w okularach. Myślę od razu, że wygląda inaczej niż na zdjęciu w Internecie. Jest taka krucha.

– Zapraszam – uśmiecha się miło. – Przepraszam. Dziś są strajki taksówkarzy. Wszyscy mają problem z dojazdem. „Jasne. Problem z dojazdem. Proste” – łykam jej wytłumaczenia jak w dzieciństwie kanapki z pasztetową, jest taka ciepła. Ona.

Nic nie mówię. Rozglądam się wokół. Naprzeciwko mnie obrazek, dwie ręce splecione: stara i młoda. I jakiś widoczek z Grecji albo Hiszpanii. Ciekawa jestem, czy ona sobie to tutaj przywiesiła.

Terapeutka: O czym Pani myśli? (nie wiem, czy mogę jej powiedzieć, wiec robię grymas i wzruszam ramionami).

Ja: Eee tam, nic ważnego.

Terapeutka: To niemożliwe (patrzy na mnie uważnie). Pani myśli są bardzo ważne. W tym miejscu są szczególnie ważne (uśmiecha się).

Ja: Dlaczego?

Terapeutka: Bo mówią o Pani. O tym, co Pani czuje, uważa, przeżywa.

Ja: Ja mam dużo głupich myśli (wpatruje się w obrazek z rękami).

Terapeutka: Jakich na przykład?

Ja: Żeby ktoś umarł.  (wyzywam ją na pojedynek. I co Ty na to doktorko?)

Terapeutka: To raczej złość. Jest Pani zła na kogoś do tego stopnia, że życzy mu Pani śmierci. Co w tym głupiego? (patrzę na nią z niedowierzaniem, nie mam 16 lat, by zabijać w myślach!)

Terapeutka: Komu życzy Pani, aby umarł?

Ja: Wielu ludziom.

Terapeutka: Tyle osób Panią wkurza?

Ja: Tak. nie. Nie wiem. W sumie chodzi o jedną osobę, ale nie przyszłam w jego sprawie. Nieważne.

Terapeutka: A co jest ważne? Co Panią do mnie sprowadza? (zawiesza na mnie smutny wzrok. Dlaczego ona jest smutna?)

Cisza.

(nie chce mi się mówić o tym, z czym przyszłam. Mam teraz w dupie to, że ludzie uważają mnie za zimną, wyrachowaną sukę. Że mnie nie lubią. Odtrącają. Że nie mam związku. Myślę o swoim ojcu. Jestem taka sama. Przeraża mnie ta myśl.)

Terapeutka: Zimno Pani? Trzęsie się Pani? Dam Pani koc. (wyjmuje z szafy jakiś pled i kładzie mi na ramiona. Jest szorstki, a ja mam nadwrażliwą skórę, ale czuję tylko ciepło z tego kawałka szmaty, którym mnie ta obca kobieta okryła).

Ja: Dlaczego moja mama nigdy mnie nie okryła? Ukryła? (myślę głośno, mówię to chyba, kręci mi się w głowie i jest mi wszystko jedno)

Terapeutka: Przed kim miała Panią ukryć? (jest jeszcze smutniejsza, nachyla się do mnie. Długo się nie odzywam, tylko płaczę. Tak bardzo łkam, że nie mogę złapać oddechu. Podchodzi do mnie i głaszcze mnie po włosach)

Terapeutka: Jest już Pani bezpieczna. (ufam jej)

Środa 18.00 (druga wizyta)

Wstydzę się tamtej słabości i uzbrajam się w kolce. Ten sam schemat. Zamieniam się w kostkę lodu i zamrażam. Ona nie chce dać się zamrozić. Ma te same okulary i golf tym razem.

Ja: Nie chcę dziś rozmawiać o ojcu.  (mówię od razu, kiwa głową)

Terapeutka: Rozumiem. O czym chciałaby Pani rozmawiać?

Ja: O Grzegorzu.

Terapeutka: Kim jest Grzegorz?  (miesza łyżką gorącą herbatę)

Terapeutka: Napije się Pani?

Ja: Nie. Grzegorz to mój mąż. Były. (znów miesza, denerwuje mnie to, zaciskam zęby i myślę, że ona jest jednak idiotką. Ile można mieszać? Nie mogła sobie wymieszać przed sesją?)

Terapeutka: Przepraszam (czyta w moich myślach?)

Terapeutka: Mam słabość do cukru. (słabość? ona ma jakąś słabość????)

Terapeutka: Ma Pani jakąś słabość? (wytrąca mnie tym pytaniem z przygotowanej opowieści o eksmężu, którego zdradziłam i zostawiłam. Naprawdę temat herbaty i słabości jest ważniejszy???)

Ja: Tak. Lubię kogel- mogel. (nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy?!!! Przecież ostatni raz zrobiłam sobie kogel- mogel chyba kilka lat temu. Jeszcze zanim Grzegorz odszedł…)

Ja: Mój ojciec robił najlepszy kogel-mogel na świecie. Precyzyjnie obliczał proporcje i wytrwale mieszał aż konsystencja była nieskazitelnie równa i sztywna. Śmiałyśmy się z matką, że jest perfekcjonistyczny także w koglu-moglu.

Terapeutka: Kochała go Pani.

(przerywam)

Ja: Znęcał się nad nami.

Terapeutka: Kochała go Pani, a on Panią ranił.

Ja: Tak. Nie byłam doskonała. Sukinsyn kochał perfekcję nawet w miłości. (długa cisza, ona już nie miesza herbaty)

Terapeutka: Jest Pani zła na niego? Na innych mężczyzn? Ludzi? Na świat?

Środa 18.00 (trzecia wizyta)

A więc jestem zła. Jestem cały czas zła. Sieję zło. Robię złe rzeczy. Zdradzam tych, których kocham. Ranię ich uczucia. Chcę taka być, bo wtedy nikt już mnie nie zrani. Chcę być samym złem, ale nie mogę.

Terapeutka: Co Panią skłoniło, by tu przyjść?

Ja: Moja córka. Nie chcę być dla niej zła. To jedyna osoba, którą kocham.

Terapeutka: To wspaniale. (uśmiecha się radośnie)

Ja: Co jest wspaniałego?

Terapeutka: Że jest na świecie ktoś, kogo Pani bardzo kocha.

Ja: No tak. Ale to nie zmienia faktu, że dla wszystkich innych jestem zła.

Terapeutka: Co to znaczy?

Ja: Ranię ich.

Terapeutka: Tak jak Panią zraniono?

Ja: Nie wiem. Nigdy tego nie łączyłam. Myśli Pani, że się mszczę?

Terapeutka: To chyba nie jest dobre słowo. Ma pejoratywne znaczenie. Oddaje Pani światu, co dostała.

Ja: Ale Grzegorz nie zasłużył…

Terapeutka: Rozumiem… A czy Pani zasłużyła?

Patrzę na nią i nic nie mówię. Pierwszy raz od dłuższego czasu jest mi siebie żal. Nie, nie zasłużyłam. Nie czuję się zła. Jestem dobrym człowiekiem, który zrobił złe rzeczy. Jestem tylko dzieckiem, któremu zrobiono złe rzeczy, dlatego jest złe. Nie jestem zła.

Chcę tu wracać. Chcę dać SOBIE szansę.