Go to content

Rząd wycenia wybór kobiety. 4 000 złotych za urodzenie nieuleczalnie chorego dziecka, dziecka, które może nie mieć szans na przeżycie

Fot. iStock / PaulBroben

Jak widać w naszym kraju wszystko można wycenić. Drugie i kolejne dziecko na 500 złotych, a życie tego narodzonego, które być może umrze po porodzie, na 4000 złotych. Dziś w sejmie omawiany jest zapowiadany przez premier Beatę Szydło projekt ustawy „Za życiem”.

Wszystko ma swoją cenę. Za wszystko można zapłacić. Za cierpienie matki, za cierpienie dziecka, za ból rodziców, którzy żyją ze świadomością, że dziecko, na które czekali, które miało przynieść im szczęście, stanie się bolesną blizną trudną do zagojenia.

Mówi się o przekupstwie kobiet – rodźcie dzieci, nie decydujecie się na aborcję, nawet gdy macie świadomość, że wasze dziecko urodzi się z zdeformowane, że będzie cierpiało, żyło krócej niż wy…

Bo jednorazowo wypłacone 4000 złotych dotyczyć ma rodziców tych dzieci, u których w czasie ciąży zdiagnozowano ciężkie i nieodwracalne upośledzenie albo nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu. Dzieci, które w wyniku wcześniactwa, czy braku lekarskiego orzeczenia w trakcie ciąży urodzą się z niepełnosprawnością zdaje się ta kwota dotyczyć nie będzie.

Zresztą, co my tu mówimy o pieniądzach. O jakich pieniądzach. Przecież takich decyzji, takich sytuacji nie da się określić żadną kwotą? Projekt ustawy, nad którą notabene w 99% pracują mężczyźni mówi o wsparciu dla matek dzieci, które zdecydują się donosić tak trudną ciążę. Ale jedynym konkretem jaki pada – jest szeroko dyskutowana kwota 4000 złotych. Reszta to ogólniki o opiece, dostępie do badań, wsparciu psychologicznym, medycznym.

O jakiej opiece możemy mówić? Paliatywnej opiece dla dzieci, gdzie w naszym kraju jest tylko jedno hospicjum, w którym rodzice mogą przebywać ze swoimi ciężko chorymi dziećmi zaraz po ich urodzeniu? Gdzie znajduje się jedna sala, w której rodzic obawiając się, że nie będzie potrafił w domu zająć się swoim dzieckiem, może nauczyć się, oswoić z całym sprzętem podtrzymującym życie noworodka. W Pałacu Fundacji Gajusz, bo o nim mowa, jest miejsce dla dzieci, których życie dalekie jest od ideału, których ciężaru choroby nie udźwignęli rodzice pozostawiając dziecko w szpitalu. To w tej fundacji znane są przypadki dzieci, którym już w okresie prenatalnym nie dawano szans na przeżycie choćby tygodnia, a które żyją już kilka lat i pomimo swojej głębokiej niepełnosprawności chcą nadal żyć, ich organizm nieustannie walczy.

Co z tymi dziećmi? Rząd daje kobietom sygnał: nie usuwajcie ciąży. Może idąc dalej za myślą prezesa Jarosława Kaczyńskiego, 4000 złotych otrzymają ci rodzice, którzy oprócz decyzji o nieprzerywaniu trudnej ciąży ochrzczą swoje dziecko? Absurdalne? Mam wrażenie, że w naszym kraju już wszystko jest możliwe. W kraju, gdzie jak się okazuje Episkopat daje przyzwolenie rządowi do takiego a nie innego głosowania nad projektami ustaw dotyczącymi kobiet.

Jakiś czas temu przeczytałam (przepraszam, nie pamiętam źródła), że rocznie do kościoła wpływa ponad 100 milionów złotych ze ślubów, podobna kwota z pogrzebów. Gdyby połączyć chrzciny i pogrzeb… Tak, wiem to daleko posunięta interpretacja. Ale jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A ja chcę zrozumieć. Chcę wiedzieć skąd pomysł uspokajania sumień tych, którzy wymuszają na kobietach narodziny bardzo chorych dzieci. I nie mówimy tu o upośledzeniach, z którymi da się żyć, mówimy o ciężkich niepełnosprawnościach. W jednym ze znanych mi hospicjów dla dorosłych, przygarnięte przez siostry zakonne leżą 8-letnie dziewczynki – nie mają oczu, ani ust, wegetują. Ich życie jest nieustannym cierpieniem, jest czekaniem na śmierć…

Naprawdę ktoś wierzy, że obietnica 4000 złotych złagodzi cierpienie rodziców i dzieci? Rodzice dzieci niepełnosprawnych mówią otwarcie o tym, że ten pomysł rządu to kpina. Że co później, co z opieką nad ciężko chorymi dziećmi? Gdzie wtedy pomoc państwa. Dzisiaj rodzic otrzymuje miesięcznie 153 złotych pielęgnacyjnego. Matka, która najczęściej rezygnuje z pracy, żeby zająć się chorym dzieckiem, otrzymuje od państwa 1300 złotych… A gdzie reszta? Gdzie wizyty u specjalistów, dojazdy, leki, rehabilitacja?

4000 złotych? Każda matka chorego dziecka mówi: takie pieniądze każdego miesiąca życia mojego dziecka rozeszłyby się w mgnieniu oka… Ale tych pieniędzy nie ma. Rząd debatuje nad tym, czy wydawać miliony złotych na jednorazową zapomogę, bo chcą w ten sposób po cichu ograniczyć liczbę aborcji? Bo kupczą życiem dzieci i sumieniem matek, dla których decyzja o przerwaniu ciąży ze względu na głębokie uszkodzenie płodu jest jedną z najtrudniejszych w życiu?

Rodzice dzieci niepełnosprawnych pytają: a co dalej? – Nie byłam gotowa zostać matką dziecka „niedoskonałego”, mimo że miałam 32 lata, 6-letniego wtedy syna i tak naprawdę zero doświadczenia w opiece nad tak skrajnym wcześniakiem, jakim jest Igunia. Skrajne wcześniactwo Igi to ciągle wizyty u specjalistów, to operacje, to nieustanna walka o to, by życie dziewczynki choć zbliżone było do normalności. A środków nieustannie brak – na turnus rehabilitacyjny, na zwykłą pomoc. – To cholernie trudne macierzyństwo, wieczna walka z systemem zdrowotnym, ale i oświatowym. Uratowano mi córeczkę, jestem wdzięczna za to każdego dnia, ale przy wypisie nie było już kolorowo. Plik skierowań do specjalistów poza miejscem zamieszkania i radź sobie sama. W poprzednim przedszkolu walczyłam bezskutecznie o nauczyciela wspomagającego, zmuszona byłam zmienić przedszkole, co też dla Iguni nie było łatwe (przyzwyczajona do pań, dzieci). Mam tylko nadzieję, że usłyszę kiedyś od niej, że też jest szczęśliwa, że ją uratowano…

Może członkowie komisji debatujący nad 4000 złotych i brakiem innych konkretów spojrzą w oczy mamie Igi. Może spojrzą w oczy każdej matce, która zmaga się z ciężką chorobą swojego dziecka. Tak, ja wiem, nie o tym mowa. Nie mówimy o opiece nad dziećmi chorymi, które już żyją… pewnie rząd odpowie, że na nie też przyjdzie czas. Kiedyś.

Trzeba mieć nie lada odwagę próbując kierować czyimś sumieniem i to przy użyciu odpowiedniej kwoty. Trzeba mieć nie lada odwagę próbując powiedzieć kobiecie: nie martw się, że chore, damy ci pieniądze, tylko urodź. Bo przecież powinniśmy się przyzwyczaić, że kobiety są przez rząd postrzegane jak inkubatory do rodzenia dzieci, nieważne zdrowych, czy chorych, ważne, żeby rodziły kosztem własnego zdrowia psychicznego i fizycznego, ale w imię czystych sumień rządzących i złożonych elektoratowi obietnic.

Chciałabym spytać, ile jeszcze trzeba będzie wydać pieniędzy na uciszenie sumienia rządu, który daje sobie prawo do podejmowania decyzji za kobiety, daje sobie przyzwolenie na ograniczenia prawa naszego wyboru?