Go to content

Problem dłużników alimentacyjnych wychodzi z podziemi. Są nowe propozycje zmian prawa, by rodzice w końcu zaczęli płacić na swoje dzieci

Alimentacyjny absurd goni absurd, a rząd myśli, że dokonuje przełomu. Śmiech na sali, proszę Państwa
Fot. iStock/ SinanAyhan

Pamiętam pierwsze publikacje na temat alimentów i radość środowisk związanych z zadłużeniem alimentacyjnym. „My już pewnie tych pieniędzy nie odzyskamy, ale może dla innych dzieci się uda” – mówiły założycielki Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci”, które miały dość siedzenia cicho i pracowania na trzy etaty. Miały dość obserwowania innych kobiet, które nie upominają się o pieniądze należne ich dzieciom, a które stają na głowie, by te nigdy nie poczuły się gorzej, bo tatuś lub mamusia o nich zapomnieli.Znaleźli się ludzie, którzy dotarli do mediów, zrobili wszystko, by nagłośnić problem, by pokazać, że ponad milion dzieci nie otrzymuje alimentów od swoich rodziców. Że są rodzice, którzy po rozwodzie umyli ręce od byłej żony czy męża i od własnych dzieci.

Dotarli do mediów, dotarli do rządu, w którym dłużników alimentacyjnych także można spotkać i którym z pewnością nie na rękę jest zmiana dotychczas obowiązującego prawa. Prawa, które dotychczas chroniło dłużników alimentacyjnych, a pozostawiało ponad milion dzieci bez wsparcia finansowego. Zaczęto pokazywać palcem, że ja i że ty płacimy na te dzieci, to pieniądze z naszych podatków zasilają Fundusz Alimentacyjny, na którego pomoc i tak mogą liczyć nieliczni.

Powoli wszystko się zmienia. Dłużnicy alimentacyjni mogą zostać ukarani grzywną bądź więzieniem, jeśli będą zalegać z wpłatą alimentów. Mówiło się, że dotychczasowe zmiany w prawie, to jedynie zmiany kosmetyczne, z których rewolucji nie będzie, ale rozpędzonej machiny już się nie da zatrzymać. Obecnie resort rodziny pracuje nad kolejnymi projektami dotyczącymi alimenciarzy. Co może się zmienić?

Otóż mówi się o tym, by dłużnicy alimentacyjni trafiali na tak zwaną czarną listę. Dotychczas w systemie widoczni byli jedynie ci mający dług wobec Funduszu Alimentacyjnego, teraz ma się to zmienić i na czarną listę mają trafiać także ci majętni alimenciarze, którzy ukrywają się za plecami swoich nowych żon (pewnie też mężów, jeśli chodzi o kobiety), matek i pracodawców, którzy udają, że ich nie zatrudniają. W Niemczech dłużnik alimentacyjny trafia do „systemu”,w którym jest widoczne jego zadłużenie – ma on problem z wynajęciem mieszkania, ze zmianą pracy, z kupnem samochodu. Może takie działania utrudniające codzienne życie sprawią, że i u nas dwa razy ktoś pomyśli, nim nie zapłaci.

Poza tym w resorcie rodziny pojawił się pomysł sprzedania długu alimentacyjnego do firmy windykacyjnej. Oczywiście nie pozwoli to ściągnąć całości zadłużenia, ale czasami nawet jego część już w dużym stopniu pomoże domowemu budżetowi tych, którzy dzieci utrzymują samodzielnie biorąc za nie całkowitą odpowiedzialność. Nie raz słyszałam o długach alimentacyjnych sięgających ponad 100 tysięcy złotych, w których odzyskaniw matki przestały wierzyć.

Kolejnym sposobem na pokazanie dłużnikom, że ich postawa nie przyniesie im niczego dobrego, jest propozycja prac publicznych. Nie płaci, bo nie pracuje, bo nie ma pieniędzy? Państwo mu pomoże, zleci prace publiczne za odpowiednie stawki i z tego dłużnik spłaci swoje zaległe alimenty. I pewnie są tacy, którzy na propozycję pracy, by się ucieszyli, ale nie oszukujmy się – większość alimenciarzy pracuje, tylko ukrywa swoje zarobki, udaje, że wpada codziennie na kawę na osiem godzin do firmy, w której wcześniej pracował. Przymusowe prace publiczne zmuszą ich do określenia się – gdzie tak naprawdę pracujesz? Może i wtedy pracodawcom się oczy otworzą, że krycie dłużnika nie jest dla nich żadną korzyścią.

Jest jeszcze jeden pomysł, by dłużnikom alimentacyjnym potrącać świadczenia, które otrzymują na swoje kolejne dzieci w nowych związkach, tu idealnym narzędziem może okazać się się 500 plus, którego w domowym budżecie dłużnika mogłoby zabraknąć. Taka konsekwencja obejmowałaby tych, którzy odmówiliby podjęcia pracy proponowanej przez urzędy pracy.

Myślę, że już same rozmowy o tym, jak rozwiązać problem ściągalności alimentów to krok milowy w tej sprawie. W końcu wszyscy usłyszeli głośno, że alimenty nie są na waciki dla byłych żon, ale dla dzieci, które rodzic porzucił, o których zapomniał i nie ma zamiaru brać za nie żadnej odpowiedzialności. Może przestanie obowiązywać zmowa milczenia, może zaczniemy publicznie piętnować tych, którzy nie płacą na swoje dzieci, a nie udawać, że problem nas nie dotyczy i właściwie nie istnieje. Może rząd zaostrzy prawo tak, by każdy, kto zapomina o swoim dziecku, odczuł to na własnej skórze.


źródło: Gazeta Prawna