Go to content

Nie lubię płakać przy innych. Łzy to słabość, to bezradność. Ale ja czasami inaczej nie potrafię. Przepraszam

Fot.iStock/KatarzynaBialasiewicz

Nie lubię płakać przy innych.

Nie lubię, bo to oznaka mojej słabości. Łzy to smutek, to żal, to poczucie beznadziejność i bezradności.

Nie lubię, bo wtedy czuję się bezbronna. Łzy zmywają ze mnie maskę silnej i pełnej wiary w lepsze jutro kobiety. Kobiety, która wie, że trzyma życie w rękach. Która nie łamie się byle przeszkodą.

Pamiętam moją mamą…

Późne popołudnie, przedświąteczne. Takie jak te co za nami i jeszcze przed nami. Miała taki fartuszek przewiązywany w pasie. Biały w drobne niebieskie kwiatuszki. Stała przy garnkach. W domu pachniało bigosem. A ona tym fartuchem wycierała ukradkiem łzy. Złapałam ją w pasie. Taka mała wtedy byłam, że ledwo ją objęłam. „Mamuś, czemu płaczesz?”, spytałam. „Nie płaczę córeczko, to tylko jakiś paproch w oku. Wszystko jest dobrze”. I uśmiechnęła się szeroko pomimo szklistych oczu. A później zamykała się na chwilę w łazience.

Dziś wiem, że chciała te łzy ukryć przed światem, przed nami. Dziś widzę, jak była zmęczona. Tata wracał późno, nie pytał czy w czymś jej pomóc. Ona wszystko ogarniała. Nigdy się nie skarżyła. Nigdy nie powiedziała: „Nie mam siły”. Widziałam w jej oczach wzruszenie, gdy będąc starsza pomagałam jej w domowych obowiązkach.

Więc tak. Nie lubię płakać, bo to znaczy, że ja nie daję sobie rady. Że przerasta mnie codzienność, która powinna być dla mnie chlebem powszednim. Tak jak była dla mojej mamy. Ona miała nas dwójkę, bez samochodu, bez marketów, bez dostępności wszystkiego jak teraz. Pracowała. Odbierała nas z przedszkola. Gotowała obiad. Prała. Sprzątała. Nigdy nie widziałam, żeby odpoczywała.

Nie lubię płakać, bo chcę być taka jak ona. Tak silna, tak twarda, tak mocno stąpająca po ziemi. Moje łzy to wstyd wobec niej, która świetnie sobie ze wszystkim radziła, nigdy nie narzekała. Moje łzy to dowód mojej porażki.

Powiedziałam jej to wszystko…

Powiedziałam, kiedy nie mogłam wyjść z łazienki, bo łzy nie chciały przestać mi lecieć. Wycierałam. Obmywałam woda. A one nadal były. Nie dały się wysuszyć. Syn pukał: „Mamuś, długo jeszcze, bo chcę siku”, a ja próbowałam się uspokoić. To wtedy pierwszy raz położyłam się na kanapie i nie mogłam wstać. Dzieci biegały, a ja nie miałam siły się podnieść. W głowie huczało: obiad, zupę miałaś wstawić, dzieciom ubrania przejrzeć, podłoga w przedpokoju brudna. A ja nie mogłam. Moje ciało odmówiło mi zupełnie posłuszeństwa. I te łzy. „Boli mnie głowa, kochanie”, tłumaczyłam córce, tak jak moja mama mi kiedyś.

Powiedziałam jej o tym. Że jestem słaba, że tak mi przykro, że nie mogę być jak ona. Że tak bardzo bym chciała, bo zawsze ją podziwiałam, bo była dla mnie wzorem. Taką kobietą jak ona chciałam być, a tymczasem czuję, że nie podołam. Że nie dam rady, że to dla mnie za trudne. Tak bardzo nie chciałam jej zawieźć, a zawodziłam coraz bardziej.

Kiedy na nią spojrzałam, zobaczyłam, że płacze. „Mamo, przepraszam, ja już nie będę, przepraszam, że ci to powiedziałam. Już będę się starać. Przepraszam”, powtarzałam próbując wytrzeć jej łzy. A one nie chciały przestać płynąć. Najgorsze co mogłam zrobić, to sprawić, że moja mama będzie płakać przeze mnie. Byłam tak bezradna wobec tych jej łez. Z tak wielkim poczuciem winy. A kiedy już mogła mówić, usłyszałam ciche: „Przepraszam”.

Bo moja mama płakała, płakała codziennie wieczorem, kiedy już spaliśmy. Miała swoje sposoby na opuchnięte oczy. Płakała, że już nie ma siły, że nie da rady wejść w kolejny dzień, że za chwilę przerośnie ją wszystko, nawet zrobienie sobie porannej kawy. Płakała, ze strachu, że nie zdoła nas wychować, że nas rozczaruje. Płakała z osamotnienia i niezrozumienia. Bo przecież jej mama nigdy nie płakała. Czasami tylko bolała ją głowa. Płakała, bo ojciec nie widział jej codziennej walki, bo dla niego „tak musiało być”, bo „życie daje nam po tyłku”, bo „nikt nie obiecywał, że będzie kolorowo”. Płakała, gdy nie mogła dostać dla nas butów. Kiedy nie zdążyła do sklepu kupić mi sukienki na urodziny, którą tak bardzo chciała mi podarować. Płakała nawet nad przypalonymi ziemniakami. Płakała nad sobą, nad swoją słabością, nad bezsilnością. Płakała myśląc o kolejnym dniu, który będzie musiała unieść.

Moja kochana mama, taka silna…

Nadal nie lubię płakać przy innych. Ale mojej córce pokazuję swoje łzy, mówię, że jestem zmęczona, proszę o pomoc, gdy czuję, że jej potrzebuję. Mówię, że nie wszystko trzeba zrobić od razu. Pokazuję, że można sobie pozwolić na popołudniowe siedzenie z gazetą na kanapie, choć podłoga w przedpokoju brudna. Że można zamówić pizzę, gdy nie chce mi się stać nad garnkami. I że można popłakać, gdy nam smutno, gdy tęsknimy, gdy nie wszystko nam wychodzi. Że mamy prawdo do słabości, której nie trzeba zamykać w łazience. Ale nadal nie lubię płakać, ale tego jej nie mówię.