Go to content

Marta nie żyje, ale dała życie innym. „Jej serce bije w innym ciele. Ta myśl mnie uspokaja”

Fot. iStock / mactrunk

Koniec

Moje życie skończyło się szesnastego czerwca 2014 roku, siedem minut po godzinie osiemnastej. Mój spokojny, szczęśliwy świat runął. To wtedy pod oknami naszego bloku zobaczyłam migające na niebiesko koguty policyjnego auta. Później usłyszałam dźwięk domofonu, a w moich drzwiach stanęła policja. Wówczas po raz pierwszy w życiu zemdlałam. Córka, wypadek, szpital, ulica, strzępki zdań dotarły do mnie odbijając się od ścian głuchym echem. To niemożliwe, to nie Marta, takie rzeczy to tylko w telewizji, zwykłych śmiertelników to nie dotyka. Tak bardzo chciałam wierzyć w to, że pomylili domy, rodziny, klatki, domofony. Tak bardzo chciałam, żeby moja córka odebrała zaraz telefon, żeby oddzwoniła. Godzinę później trzymałam ją za rękę, w dziecięcym szpitalu.

Nie tędy droga

Tego dnia Marta poszła do koleżanki, jej dom był oddalony zaledwie o kilka bloków od naszego domu. Mogła iść na skróty, taką boczną szutrową drogą, ale zawsze jej mówiłam, córuś, nie chodź tędy, zawsze idź na pasy, tak żebyś bezpieczna była, bardzo się o ciebie boję.’ I gdyby mnie wtedy może nie posłuchała. Gdyby się śpieszyła i poszła tą zakazaną krótką drogą. Gdyby… To może teraz byłaby tu z nami.

Kierowca matiza w Martę wjechał z impetem. Tak mówiła sąsiadka, bo ona tam była. Marta upadła, przekoziołkowała, ale zaraz potem wstała i usiadła tuż przed krawężnikiem. Chciała iść do domu, mówiła, że nic jej nie jest, podobno nawet się jeszcze uśmiechała.

Nie pamiętam tamtej drogi. Nie pamiętam jak znalazłam się w szpitalu. Jedyne co potrafię odtworzyć, to że była bardzo blada. I że na twarzy taki podwiązany bandaż miała.

Szpital

Ze szpitala pamiętam światło jarzeniówek i smak zimnej kawy z automatu, którą siłą we mnie wlewano. Nie jadłam, nie spałam, strach i panika towarzyszyły mi na każdym kroku. Bieganie od drzwi do drzwi, obijanie się o pustą dyżurkę pielęgniarek. Marta leżała taka bezwładna, blada twarz, sine usta. Przerażająca cisza i rozdzierający serce dźwięk szpitalnej aparatury. I pamiętam tę przerażającą diagnozę lekarza – jest silny obrzęk mózgu, państwa córka umiera. Powiedziałam mu, że to nieprawda i wybiegłam ze szpitala. Z rozpaczy gryzłam dłonie. Ze wszystkich sił prosiłam Boga, obiecywałam mu, że wyrzeknę się wszystkiego, tylko błagam, niech mi jej nie zabiera.

Obudź się córeczko

Czuwaliśmy przy niej całe dnie, moja siostra jej czytała. Marta była gimnastyczką, chodziła na zajęcia z baletu chodziła. Taki typ szkolnej prymuski, przez wszystkich w szkole była lubiana. Mówiłam jej o tym co u nas. Że za miesiąc przecież wyczekana przez nią Chorwacja, że nasz pies Dingo niecierpliwie na nią czeka. Że czekają na nią w szkole i że nowe pointy kurierem przyszły, te tuż przed wypadkiem przez nią zamówione. Błagałam ją ze wszystkich sił, obudź się córeczko. Ale ona mnie nie słyszała. Będzie dobrze mówił mój mąż, a ja mu wierzyłam. Bardzo tego chciałam. Ale nie miał on racji. Nie było.

Niezgoda

Patrzyłam na swoją córkę, która chwilami samą siebie przypominać przestawała. Jej ciało było zmęczone, serce biło, ale głowa nie pracowała. Powołano komisję lekarską, zarządzono odłączenie od aparatury. Oboje z mężem wiedzieliśmy, że to się stanie, że padnie to pytanie, że będą chcieli pobrać jej organy. Do niedawna była przecież silna, młoda, zdrowa. Nie mogłam się na to zgodzić. Odmówiłam.

Decyzja

Na korytarzu zaczepiła mnie pielęgniarka. Mówiła, że wie, musi mi być ciężko, że to trudna decyzja, że poważna sprawa. Że mnie nie namawia, i że zrobię jak uważam, ale jeśli wyrażę zgodę, to jakaś matka będzie się uśmiechała. Strasznie wtedy na nią nakrzyczałam. Co mnie obchodziła jakaś inna matka, czym był uśmiech obcej kobiety w chwili, kiedy moja córka nagle umierała. Obraziłam się na nią, na cały świat, szpital, lekarzy i Boga. A potem nastąpił jakiś przełom, bo wiedziałam, że to już, że to dziś, że teraz nadszedł czas pożegnania. Zmieniłam zdanie, powiedziałam lekarzom, że się zgadzam. Przeprosiłam swoją córkę, że jej od złego nie uchroniłam. Przeprosiłam, że jestem bezradna w tej walce, że nie sięgnie już po żadne życiowe marzenie. Chwilę później zaczepiłam tamtą pielęgniarkę, zapytałam jej czy to będzie ją bolało. A ona mnie przytuliła. Nie wiem czym wytłumaczyć moją zmianę decyzji. Po prostu zrozumiałam, że skoro nie mogę już pomóc mojej córce, to chociaż innym pomogę.

Nie poinformowano mnie, kto otrzymał serce mojej córki, nie wiem komu życie uratowała jej nerka, bo to jest objęte tajemnicą. Zresztą, czy to ważne? Jej śmierć nie poszła na marne. Moja córka uratowała komuś życie.

Życie

Nie mam żalu do losu, życie nauczyło mnie pokory. Naraz wszystko przestało być ważne, wysoka rata kredytu, piętrzące się w koszu pranie, mój odwlekany zabieg usunięcia żylaków na nogach. Świat się zatrzymał, ziemia się nie kręciła.

Bardzo mocno wierzę w Boga i przeznaczenie, w to, że każdy ma swój czas na życie na tym ziemskim świecie. Marta śni mi się czasem, najczęściej jak tańczy. Jest taka piękna, tak ładnie się uśmiecha. A potem biegnie do mnie po swoim występie i woła mamo, już po wszystkim, możesz być spokojna. Musi być jej tam dobrze. Bardzo w to wierzę.

Tamten kierowca? On ponosi swoją karę. Nie mnie osądzać. Kiedyś wszyscy po równo zostaniemy osądzeni.

Często wspominam słowa tamtej pielęgniarki, myślę o tym, że jakaś matka się uśmiecha. Moja córka nie żyje, ale jej serce bije w innym ciele. Ta myśl daje mi nadzieję. To dzięki niej żyję.