Go to content

500 złotych na dziecko nic nie zmieni. Pani w warzywniaku już mruga do mnie znacząco, w końcu jestem mamą trójki dzieci i mam lepiej. Czyżby?

Fot. iStock / lyosha_nazarenko

No teraz to będzie miała pani dobrze – usłyszałam ostatnio w warzywniaku obok mojego domu, w którym często robię zakupy. Spojrzałam zaskoczona. – No nie dość, że karta dużej rodziny, to jeszcze tysiąc złotych co miesiąc wpadnie – właścicielka sklepu znacząco kiwnęła w stronę moich bliźniaków.

Rzadko kiedy nie wiem, co powiedzieć, ale tym razem mnie jednak zatkało. Nie zajmuję się kwestią 500+, cały ten szum mało mnie interesuje. Jestem nauczycielką, mój mąż pracuje w dużej firmie. Dobrze zarabia. A trójki dzieci nie mamy dlatego, że liczymy, iż coś dostaniemy od państwa.

Kiedy słucham całego tego szumu wokół 500+ to ogarnia mnie pusty śmiech. Bo niby co to 500 złotych ma zmienić? Zwiększyć dzietność polskich kobiet, sprawić, że nasze państwo nie będzie się starzeń, a młode dziewczyny zamiast stawiać na karierę będą rodzić dzieci – najlepiej od razu drugie.

Te wszystkie wyliczenia – ile to setek tysięcy przez osiemnaście lat życia moich dzieci, te znaczące spojrzenia znajomych, gdy tylko zaczyna się dyskusja wokół tematu 500+. „Wy to wiedzieliście, jak się urządzić”. No żesz. Mam trójkę dzieci i nikomu nic do tego, a na pewno już najmniej do tego, ile pieniędzy wydajemy na utrzymanie i wychowanie naszych dzieci.

Bo co z tego, że rodziny wielodzietne dostaną te pieniądze. Proszę mi powiedzieć, co to zmieni? Jedni wydadzą na lepsze buty dla swoich dzieci i być może odłożą na wakacje. Inni połatają domowy budżet, który kleją z trudem do pierwszego. Jeszcze inni zainwestują w lepsze auta – w końcu to też z korzyścią dla dzieci. Czy istnieje jakiś pomysł na to, by sprawdzić, w jaki sposób 500 złotych zostanie wydane na dziecko? Nieee, rzućmy po 500 złotych niczym kiełbasę wyborczą, a później niech nasze dzieci rozpieszczone przez państwo się martwią, jak wyprowadzić nasz kraj z długu, który przecież dla nich został zaciągnięty.

A jeśli już mamy tak bogate państwo, to ja się chciałam spytać:

– dlaczego w Polsce nie ma darmowych żłobków czy przedszkoli dla dzieci, by rodzice mogli wrócić do pracy, zamiast kalkulować, czy opłaca im się zatudnić nianię – bo miejsc w przedkolach państwowych brak

– dlaczego rodzice ciężko chorych dzieci proszą o zbiórkę pieniędzy na leczenie ich dzieci za granicą – bo państwo ma ich w d**pie i tylko rozkłada ręce, zamiast pomóc

– dlaczego nasze dzieci muszą czekać na kompleksowe badania w długiej kolejce

– dlaczego 90% dzieci cierpi na próchnicę, a nadal brak dostępu do gabinetów stomatologicznych – wiem, co mówię, bo mój starszy syn na kontrolną wizytę u dentysty dwa miesiące od zarejestrowania

– dlaczego szkoły nie mają świetnie wyposażonych sal do nauki języków obcych

– dlaczego w szkołach brak tablic interaktywnych, a my nadal posługujemy się wysłużoną kredą

– dlaczego dzieciakom brak – zarówno na poziomie edukacji przedszkolnej jak i szkolnej darmowych zajęć dodatkowych? Za każde – nawet te organizowane przez miasta czy gminy, rodzic musi płacić?

– dlaczego dzieciom brak dostępu do darmowych zajęć na basenie, zajęć korekcyjnych?

– dlaczego każde powiatowe miasto nie może się pochwalić halą sportową, basenem i zapleczem sportowo – rekreacyjnym

– dlaczego dzieci na wsi mają ograniczony dostęp do jakiejkolwiek aktywności pozalekcyjnej – brak zajęć, warsztatów

– dlaczego mamy problem z wizytą u logopedy, z diagnozowaniem i pomocą dla dzieci przez dziecięcych psychologów

– dlaczego w żaden sposób nie jest wspierane prowadzenie własnej działalności przez matki – niższy ZUS, darmowe przedszkole, obniżenie podatków?

– dlaczego pracodawcy nie mogą dostać ulgi, czy zatrudnianiu kobiet tuż po urlopie macierzyńskim?

– dlaczego tylko mówi się o głodujących dzieciach, a brak dofinansowania do stołówek szkolnych?

– dlaczego nie zostanie podniesionych próg dochodowy, by matki miały większe szanse uzyskać alimenty z Funduszu Alimentacyjnego?

– dlaczego dzieci odbierane są rodzicom, którzy żyją w ubóstwie, choć kochają swoje dzieci i robią wszystko by zapewnić im godne życie?

Jeszcze wymieniać? Mówić o wyrównaniu szans dzieci mieszkających na wsi, w domach dziecka, mniejszych miasteczkach i dużych miastach? O zmianie prawa adopcyjnego, o bezpłatnym dostępie do badań dla kobiet, które cierpią na niepłodność? Już o dofinansowaniu in vitro nie wspomnę, bo to przecież ta władza cofnęła pieniądze, które ostatecznie zabiły niejedną nadzieję na dziecko.

Oczywiście – weźmy 500 złotych. Tylko, ja się pytam – co to zmieni? Moje bliźniaki jako wcześniaki będą miały lepszą opiekę medyczną? Bo będę nabijać kasę prywatnych lekarzy? Mój syn prywatnie będzie się uczył drugiego języka? Wyślę dzieciaki na prywatne lekcje z baletu, a może z gimnastyki? Będziemy tworzyć kolejne podziały, pogłębiać zawiść i niechęć do wielodzietnych rodzin. Bo przecież te mają lepiej? Niedobrze mi się robi, kiedy o tym myślę. A pani z warzywniaka pewnie już zaciera ręce, że wydam więcej pieniędzy na owoce dla swoich dzieci. W końcu będę miała lepiej…

P.S. I czasem my rodzice nie domagajmy się więcej od państwa, w końcu 500 złotych rozwiązuje wszystkie problemy polityki prorodzinnej. Nie zapomnijcie czasem!