Go to content

„Co gorszego mogło jej się przecież przytrafić? Najwyżej umrę, pocieszała się”. Akcja „Kwiecień-plecień, czyli upleć nam ciekawą historię”

Fot. iStock/Marjan_Apostolovic

A Goździkowa mówiła, że pod szóstką mieszkali kiedyś niejacy Nowakowie. On był podobno finansistą, ona nauczycielka, zwykłe, zgodne małżeństwo, tym bardziej się niekłócące, im dłużej trwały jego podróże służbowe. A te podobno zdarzały się nawet dwutygodniowe i sama Goździkowa wspominała, że czasem wypadło się jej zapomnieć, jak wyglądał jego samochód. Znaczy się Goździkowej, nie nauczycielce, a pamięć do takich rzeczy to ona miała, że ho.

No bo syn starej Goździkowej to w ogóle był mechanik i pracował w warsztacie, to matkę w takie rzeczy jak marka wozu i model wyuczył, bo co miał, nie? A tę Nowakową znowu wprost przeciwnie, kształcić w tym zakresie nie miał kto, w innych zresztą też, bo dzieci nie miała, tylko sama żyła jak Tomcio Paluch, przeważnie taka pojedyncza, gdyż w końcu mąż się nawet w dreamlinerze rozbijał po świecie, jak ten jeszcze nie był na wieki wieków uziemiony, a Lot latał pod swoim logo.

Więc Nowakowie nie mogli mieć dzieci, starali się już kilka lat i nic, ile pieniędzy na leczenie tego poszło, to nawet najstarsi i najbardziej wścibscy sąsiedzi nie pamiętają, ale musi być dużo. Nowak miał świetną pracę, diety zagraniczne, na których normalny człowiek oszczędza i się dorabia, to była dla niego bagietka z masłem. W zasadzie mógł nigdzie nie wyjeżdżać, tylko w domu jak człowiek siedzieć, ale ta ponura atmosfera własnego mieszkania chyba go dołowała, bo uciekał od niej, kiej tylko się dało. I Nowakowa stała wtedy w oknie i wypatrywała pustym wzrokiem za znikającym za zakrętem Porsche Cayenne męża, fikuśnie stuningowanym na „Green Horse”.

Pewnego razu do naszej kamienicy weszła Cyganka, jedna z tych, co łażą po prośbie, że niby chce w zamian powróżyć i takie tam. Każda z nas, porządnych kobiet (znaczy nie ja, bo mnie tam wtedy nie dane było żyć), dawno ją swoją Rumbo-mietłą przepędziła, ale Nowakowej akurat musiało być bardzo samotnie, skoro nawet takie towarzystwo uznała za zbawienie i szatańskie nasienie wpuściła do mieszkania.

W środku już poczęstowała Romkę wódką, którą najwyraźniej niegdysiejsza sąsiadka spod szóstki lubiła sączyć w samotności. Od słowa do słowa doszły baby do źródła problemów Nowakowej, to znaczy jej bezdzietności.

– Słuchaj pani – powiedziała lekko stękając Cyganka. – Może i mam lekarstwo na twojom przypadłość.

– Żartujesz chyba – beknęła na to Nowakowa, chuchając w stronę gościa tony alkoholowych oparów. – Przechodzę już przedwczesną menopauzę, miesiączki jak na lekarstwo, nie mam szans na ciążę…

– A ja mam dwanaścioro dzieci – przerwała jej Cyganka. – Chyba coś o tym wiem. Zresztom… – Machnęła ręką. – Posłuchasz mnie, dobra pani, albo nie. Zwisa mi to.

Z fałd swojej obszernej, kolorowej sukni wyjęła dwie tabletki – czerwoną i białą.

– Tu som lekarstwa – kobieta cedziła każde słowo powoli, jakby z namaszczeniem. – Jeśli chcesz mieć pani córeczkie, weź białą tabletkę, jeśli chłopca – czerwoną. Nie bierz tylko dwóch naraz. No, już na mnie czas – zebrała się i wyszła głośno trzaskając drzwiami.

Nowakowa zdziwiła się nieco szybkim pożegnaniem, ale przyzwyczajona do manier męża, nie zastanawiała się nad tym głębiej. Zresztą była już tak pijana, że od razu zasnęła na krześle kuchennym, w miejscu, gdzie zostawiła ją Cyganka.

Oczywiście nad ranem okazało się, że z mieszkania zginęły cała biżuteria Nowakowej, nawet jej obrączkę ktoś z palca ściągnął, żeby go pokarało, świętość małżeńską tak kalać!

Uprzejmi aryjscy sąsiedzi ściągnęli na miejsce policję, która zabezpieczyła, co mogła. Miłe sąsiadki rozebrały okradzioną kobietę, wsadziły pod prysznic, potem do łóżka, zostawiając przy niej półtoralitrową butelkę niegazowanej Cisowianki, której sześciopak można było po siedem zeta znaleźć w Tesco.

Po równiuchnych dwunastu godzinach Nowakowa obudziła się z tępym bólem głowy i wewnętrznym poczuciem beznadziei. Jak zwykle w najgorszych chwilach jej życia męża nie było obok. Ech… Babka pochlipała cicho wspominając, jak za pierwszym poronieniem był na konferencji w Genewie, jak jej bolesne menstruacje akurat przepadały na jego zgromadzenia wspólników na Cyprze i – czego mu nigdy, ale to przenigdy nie wybaczy – jak wykpił się ze ślubu jej jedynej siostry przepukliną międzykręgową, która, kurza jej twarz, okazała się niestety niezmyślona i w dodatku operacyjna.

Ta cała sytuacja była po prostu nie do zniesienia, trzeba raz a dobrze zakończyć tę farsę zwaną życiem, łyknąć garść prochów i papa!

Kiej Nowakowa dźwignęła się z łóżka, to jakby po jej piersiach przejechała defilada wojsk pancernych, tak słabo się poczuła. No ale jakoś doczłapała się kobiecina do szafki na lekarstwa, otworzyła ją i ze zdziwieniem popatrzyła na pyszniące się z przodu dwie tabletki – jedną czerwoną, drugą białą. Powoli przypomniała sobie ich pochodzenie, zaskoczona umiejscowieniem rzeczy, po czym zajarzyła, że pewnie któryś z sąsiadów je tam wsadził. Z mety postanowiła spróbować ich działania. Co gorszego mogło jej się przecież przytrafić? Najwyżej umrę, pocieszała się, sięgając po proszki i megatanioszkę Cisowiankę na popitkę.

Bach! Zdecydowanym ruchem wrzuciła w siebie obydwie tabletki. Po pierwsze dlatego, że nie pamiętała, która była dla jakiego dziecka, choć z drugiej strony kompletnie jej zwisało, jaka płeć mogłaby się okazać. Po drugie, w sumie bliźniaki to niekiepskie rozwiązanie. Po trzecie… nie było trzeciego, dwa wystarczą.

Nowak wrócił po weekendzie, nie miał sił dla baby, więc nawet nie opieprzył jej za lekkomyślność, fuknął tylko po swojemu i zagłębił się jeszcze bardziej w swój świat gierek na playstation. Sama pani wie, jak to jest – w świetle reflektorów Emirates Stadion spływających na prowadzoną przez niego drużynę Arsenalu, jak blade wydawały się problemy szanownej małżonki.

Która jednak z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Wymioty, nudności, wymioty, wahania nastrojów, wymioty – po miesiącu takich atrakcji Nowakowa wylądowała w szpitalu, gdzie ku swojemu zaskoczeniu oraz euforii męża dowiedziała się, że jest w ciąży. Kompletne szaleństwo dopadło ich jednak przy pierwszym USG, gdy okazało się, że będą mieć dwójkę dzieci. W międzyczasie Nowak uciszył nieprzyjazne podszepty odnośnie swojej nieobecności przy poczęciu bliźniaków i nawet zaczął opuszczać niektóre delegacje, nie bacząc na diety, kotlety i prowizje. Jak kupił wózek na allegro za pięć koła, to w pracy mówili, że mu się ze szczęścia we łbie przewróciło.

Tak, tak… Tak było.

Równo dziewięć miesięcy od wizyty Cyganki Nowakowa porodziła dwóch synów – pierwszego małego, z czarnym włosiem, sępim noskiem i wybałuszonymi oczkami, a drugiego solidnego, pięknego jak ta lala blondyna o cerze białej jak mleko. Pierwszego nazwali Lindorm, a drugiego Harald. Nowakowa przy tym gadała, że skoro nazwisko zwykłe, to niech przynajmniej imiona będą odjazdowe. Cóś tam pan w USC marudził, ale Nowak sypnął kopertami i tak im dzieci zarejestrowali.

Nowakowa zrezygnowała z pracy, synowie jej rośli jak na drożdżach, chociaż ja tych rzeczy nie łączę, bo moja pierworodna zaraz po macierzyńskim wróciła do roboty i też dobrze było. Ale nie o niej mowa. W każdym razie, Lindorm okazał się być diabłem wcielonym, tłukł się z każdym w szkole, szybko wpadł w narkotyki i w samej podstawówce nie zdał chyba ze trzy razy. Harald natomiast wprost przeciwnie, kroczył jasną drogą porządku i prawdy, do pierwszej komunii przystępował co niedziela, czerwone paski miał nie na tyłku, jak jego brat, ale tam, gdzie trzeba i w ogóle cud malina, nie dziecko.

Pewnego dnia Lindorm ostatecznie uciekł rodzicom z domu, zamelinował się na squacie, a jako że był już pełnoletni, nasłana przez rodziców policja mogła mu naskakać, choć wyraził się mniej senacko. Niedługo potem po exodusie brata Harald umówił się na swoją pierwszą randkę z najpiękniejszą dziewczyną na całych studiach.

Para szła sobie przytulona jakąś ciemną uliczką, Harald przeliczał właśnie, czy jego kieszonkowe starczy na nocleg w najtańszym hotelu w mieście, gdy nagle!

Drogę zastąpili im złoczyńcy. No wiecie, tacy współcześni, miastowi, w dresach i konwersach.

Było ich pięciu, z czego trzech ledwie trzymało się na nogach. Biedny Harald ze zdziwieniem dostrzegł wśród nich swojego starszego o godzinę brata. Krzyknął nawet w strachu jego imię.

Lindorm odwrócił w stronę pary swoje ohydne oblicze i podniósł prawą pięść do góry. Harald ze zdziwieniem spostrzegł, że na przedramieniu brata widnieją dziwne tatuaże przedstawiające smoka w różnych niecenzuralnych pozach. A wcześniej ich, niestety, nie było.

– Zamknij ryja – poradził grzecznie Lindorm, dotykając strzykawką szyi dziewczyny.

I wtedy stało się coś dziwnego.

Wyobrazi sobie pani, że najpiękniejsza laska na roku Haralda odkręciła swoją cudną twarzyczkę w kierunku swojego oprawcy, jego rodzonego brata, i zamarła wpatrzona w te kameleonowate ślepia. Lindorma także jakby z deka wcięło.

– To ty, Gosiu? – upewnił się.

Ona prawie by mu na to skinęła głową, gdyby nie fakt, że o mały włos by się nadziała na tę pieprzoną strzykawkę.

No więc Lindorm opuścił swe zbrojne w instrument medyczny ramię.

– Ale… ja… szukałem cię od tych kolonii w Giżycku… – język plątał mu się, czy to z powodu zaskoczenia, czy z nadmiaru wziętych barbituranów. – Jezu, kiedy to było?

– Wyprowadziłam się z rodzicami tuż po wakacjach do Reichu. – Niby powiedziane to było czysto informacyjnie, ale w tle czuło się żal. Sączył się on z jej malinowych ust, perłowych ząbków, tfu, tfu, na psa urok. – Nie zdążyłam ci powiedzieć. Wróciłam dopiero na studia.

– Ja… – Lindorm przerwał, bo odezwał się jego osłupiały całą tą sytuacją brat.

– Hello, ja tu jestem! Czy ktoś mnie widzi? Słyszy?

– To on? – dziewczyna brodą wskazała na Haralda. – Ten bucowaty brat, którego mi opisywałeś?

Na tak zadane pytanie Lindorm nie musiał opowiadać.

– Chodźmy do mnie – wycharczał tylko. Czuł, że dragi powoli przestają działać i czeka go straszny, przeraźliwy zjazd. Chyba że…

– Chłopaki, jest jeszcze jakiś staff? – spytał kumpli.

Taki jeden chrząknął, jakoś tak pozytywnie.

– Będzie kasa, się znajdzie. Wiesz, jak jest.

Lindorm wiedział.

– Zapraszam do mnie – ukłonił się i elegancko wziął dziewczynę pod ramię niczym dżentelmen jakiś.

A odwracając się, dorzucił jeszcze:

– Ej, chłopaki, przeszukajcie dobrze tam mojego brachola. Coś zawsze znajdziecie. Dziś Harald stawia!

Wie pani, ten szelest dresów słuchać było na ulicy jeszcze przez chwil kilka. A miód-dziewczyna podziwiała tej nocy dziwny taniec smoków z przedramienia Haralda.

Czego i ja, i nawet Goździkowa bardzośmy jej obie zazdrościły. Ale, jak to się mówi, nie dla psa kabanos.

autorka: Dorota Dziedzic-Chojnacka


Akcja „Kwiecień-plecień, czyli upleć nam ciekawą historię”

Zadanie konkursowe: jeśli chcesz wziąć udział w akcji „Kwiecień-plecień, czyli upleć nam ciekawą historię” prześlij do nas swoje opowiadanie, nie narzucamy formy, tematyki – napiszcie o tym, co wam w duszy od dawna, a może właśnie w kwietniu gra. Na wasze prace czekamy pod adresem: kontakt@ohme.pl. Najciekawsze z nich opublikujemy i nagrodzimy.

Prosimy o dołączenie do wiadomości poniższego oświadczenia:

Oświadczam, że jestem autorem nadesłanej pracy konkursowej oraz wyrażam zgodę na jej publikację przez portal Oh!me.
Wyrażam zgodę na wykorzystanie i przetwarzanie przez Organizatora swoich danych osobowych uzyskanych w związku z organizacją Konkursu, wyłącznie na potrzeby organizowanego Konkursu, zgodnie z przepisami Ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2002 r., Nr 101, poz. 926 z późn. zm.).

Akcja potrwa od 12 kwietnia do 8 maja. Wyniki zostaną opublikowane do dnia 18 maja 2017 roku na stronie www.ohme.pl

Nagrody:

Foksal_logo WAB-nowe-logo_wab

10 x zestaw książek, skłądający się z:

Steczkowscy. Miłość wbrew regule

SteczkowskaSteczkowscy

Postawili wszystko na jedną kartę – sprzeciwili się tradycji, zasadom i kościelnej regule. Wybrali siebie i miłość. Nikt ich nie wspierał, wszyscy się odwrócili. Było ciężko, ale wygrali swoje życie.

W latach sześćdziesiątych młody Stanisław Steczkowski jest księdzem w Duląbce, niewielkiej wsi w województwie podkarpackim. Charyzmatycznym, tryskającym energią, uwielbianym przez wiernych, dyrygentem chóru przykościelnego aktywizującego parafian. Danusia Wyżkiewicz, młodsza od niego o siedem lat, mieszka w tej samej wsi i śpiewa w chórze przykościelnym. Od dawna jest zakochana w Stanisławie, okazuje się, że z wzajemnością.

Ta książka mówi o pięknej miłości, ale też o borykaniu się przez całe życie z bytem, akceptacją społeczną, Kościołem i aparatem władzy, o nieustannym życiu poza nawiasem. Jest to też opowieść o bezprzykładnej walce o uznanie tej miłości przez Kościół, o dyspensę od ślubów kapłańskich i ślub kościelny. Walce wygranej na trzy lata przed śmiercią Stanisława.

Costello. Przebudzenie

Hermez_Costello

Drapieżna, bardzo zmysłowa próba zmierzenia się z cielesnością. 

Czy w obecnych czasach możliwe jest pełna akceptacja własnego ciała? Czy przyjemność z własnej cielesności zarezerwowana jest dla pięknych i młodych? Co z ciałami ułomnymi, niedoskonałymi, starzejącymi się, które nasza kultura skazuje na niebyt?

Elizabeth Costello, postać wykreowana przez J.M. Coetzeego, jest znaną pisarką. Do tej pory w swoich wykładach, wygłaszanych w uniwersyteckich aulach i podczas spotkań autorskich koncentrowała się na prawach uciskanych mniejszości, słowa służyły jej do stawania w obronie Innego. Żarliwie walczyła również z zabijaniem zwierząt.

Teraz, gdy odbywa serię spotkań w Europie, odkrywa zupełnie nowy rys swojej osobowości. Zaczyna na nowo doświadczać własnej cielesności, emanuje erotyzmem, zaraża nim. Prowokuje i buntuje się przeciwko ograniczeniom, jakie w tej sferze narzuca ludziom kultura, religia, ale i język, zazwyczaj tak giętki i bogaty, a tak ubogi w opisywaniu ludzkiej seksualności.

Noble Health logotyp kolor_jasne tło_CMYK

3 x Class A Collagen Complex

Zestaw Collagen COMPLEX

4 x Detox na Maxa 

zestaw Detox na Maxa

2 x Detox Tea + kubek

NH_zestaw_herbata+kubek

1 x Żelkowe love

NH_żelki

Regulamin akcji znajduje się tutaj.