Go to content

Życie uczy pokory. Nowa szminka, sukienka, markowe buty – dziś wiem, że to jest mało ważne

Fot. iStock/SrdjanPav

„Jeśli przeżyje, będzie rośliną „- mówili lekarze. Mylili się, mam się dobrze. Nowa szminka, sukienka, markowe buty – dziś wiem, że to jest mało ważne. Życie uczy pokory. Czasem jestem wdzięczna losowi, że zesłał na mnie ten wypadek.’

Alicja datę 5 kwietnia 2015 zapamięta do końca życia. O tamtym dniu mówi, że wywrócił jej cały świat do góry nogami.

– Spakowałam świąteczny stroik i na spokojnie wyjechałam z domu, miałam spory zapas czasu. Jechałam do rodzinnego domu, od którego dzieliły mnie jakieś siedemdziesiąt dwa kilometry. Miało być rodzinnie, odświętnie, spodziewaliśmy się gości zza granicy, to miała być piękna Wielkanoc.

Był wczesny ranek, na drogach poruszało się niewiele aut. Alicja przemierzaną drogę znała niemalże na pamięć. Kobieta jechała przepisowo, inaczej jechał młody chłopak – dziewiętnastolatek, który zlekceważył czerwone światło i strącił z drogi auto Alicji, która wylądowała na drzewie, rozbijając na nim auto z impetem.

– Początkowo byłam przytomna. Czułam, że podwijam odruchowo nogi do klatki piersiowej, że kulę się, że lecą mi łzy, że paraliżuje mnie uczucie niemocy, że całe ciało mi sztywnieje. Nie wiem jak długo to wszystko trwało, dla mnie to był dosłownie moment.

O tym co było dalej Alicja wie od świadków zdarzenia. Jedyne co jeszcze do niej przed utratą przytomności docierało to wszechobecny chaos i wyjące syreny.

– I jeszcze to, że miałam ciągle wrażenie, że gdzieś tle gra radio. Nie wiem czy grało naprawdę, czy to moja wyobraźnia odwracała mi od wszystkiego uwagę. Bardzo się bałam, życie przelatywało mi przed oczami, klatka za klatką, jak na niemym filmie, setki myśli kłębiących się wokół uczucia, że to już koniec, że to ostatnie sekundy mojego życia. Później straciłam przytomność, którą odzyskałam dopiero w szpitalu.

Alicja mówi, że nie lubi Wielkanocy, choć przecież co roku obchodzi się ją z inną datą. Podkreśla, że dla niej te święta kojarzą się ze smutną rocznicą, która przywołuje garść refleksji dotyczącą tamtego czasu, tamtych wspomnień.

– Mnie się po dziś dzień zdarza, że łza zakręci mi się w oku kiedy jadę tamtą drogą. Jak tylko mogę jeżdżę naokoło a miejsce wypadku omijam szerokim łukiem. Co prawda wyszłam z tego cało, ale tego co przeszłam nie da się zapomnieć. Nie potrafię myśleć o tym spokojnie, za każdym razem kiedy słyszę gwałtownie hamujące auto moje serce rozrywa się ze strachu na drobne kawałki.

Najgorsze przyszło po przebudzeniu. Dziewczyna widziała stojących przy jej szpitalnym łóżku rodziców, wokół niej byli ludzie w białych kitlach, przez wieloosobową salę przewijały się tabuny lekarzy i pielęgniarek. Chciała podnieść głowę, ale nie mogła się ruszyć. Chciała coś powiedzieć ale nie była w stanie. Zaznacza, że było to przerażające uczucie.

– To było tak, jakby ktoś zamknął cię w szklanej kuli, odciął dostęp powietrza i zabrał kontakt ze światem. Patrzyłam na moją rodzinę i zaczęły mną targać wszystkie możliwe emocje, których nie mogłam wyartykułować. Byłam jak dziecko we mgle, bezradna, przerażona. Rodzice płakali. A ja czułam się jakbym była poza tym wszystkim, jakbym coś oglądała. Jakbym na tym łóżku nie leżała ja sama, tylko jakaś inna dziewczyna, której bardzo współczułam.

Kiedy Alicja usłyszała co mówią lekarze była w szoku. Nie mogła uwierzyć, że ją to spotkało. Strasznie płakała. Chciała cofnąć czas, jechać inną drogą, zasiąść z rodziną do stołu, podlewać znajdujące się w stroiku żonkile. Pęknięta potylica, uszkodzony kręgosłup, dla niej te słowa brzmiały jak wyrok. Miała wrażenie, że to wszystko tylko zły sen, że zaraz się obudzi. Prawda była jednak zgoła inna. Miała wypadek i musiała stawić temu czoła.

– Wszyscy naokoło mi mówili, że będzie dobrze, ale ja czytałam w ich twarzach, że sami nie do końca w to wierzą, że mają jakieś obawy. Moi rodzice byli roztrzęsieni.

Alicja w szpitalu do którego trafiła tuż po wypadku spędziła niecały miesiąc. Lekarze powiedzieli jej, że być może nigdy nie będzie chodzić. Nie gwarantowano jej tam żadnej rehabilitacji, bo podobno taki system nie każdemu przysługuje. Padały za to oferty pomocy rehabilitanta, ale odpłatnej.

– Mój ojciec to złoty człowiek, zabrał mnie z tego szpitala. Znalazł inny, zapożyczył się. Rodzice nie mówią o tym głośno, ale ja wiem, że tata po dziś dzień tamten dług spłaca.

Nowy szpital miał być czymś na kształt ozdrowienia, które miało przyjść niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tymczasem Alicja nadal leżała, a ból z którym musiała się borykać nijak nie mijał.

– Ja wiem, że w życiu jest tak, że każdy musi dźwigać swój krzyż, ale ja miałam wrażenie, że mój jest za ciężki, i że go nie udźwignę choć zawsze silne ręce miałam. Ciągle płakałam i pytałam Boga dlaczego spuszcza na mnie taką karę, za co. Wiedziałam, że jeśli pierwsza diagnoza się potwierdzi i nie będę mogła chodzić to nie mam po co żyć.

Opamiętanie przyszło chwilę później, wraz z rehabilitantami, dzięki którym Alicja ujrzała światełko w tunelu. Dostała dużo okazanego serca, bezinteresownego uśmiechu przepracowanych przez nich nadgodzin. Zawzięli się mówiąc, że postawią ją na nogi.

– Dotarło do mnie, że okropna ze mnie egoistka. Chciałam pozbyć się tego co złe i w tym wszystkim uwzględniłam tylko siebie. Tylu ludzi mnie wspierało a ja patrzyłam na czubek swojego poodzieranego nosa. Łzy powoli przeradzałam w uśmiech. Ale była to długa i mozolna droga.

Alicja mówi, że nienawidziła bólu. Nienawidziła swojej niemocy, tego, że jest przykuta do łóżka. Nie mogła pogodzić się z tym, że jest od kogoś zależna, że ktoś musi pomóc jej zjeść, poprawić poduszkę, umyć. Po drodze oferowano jej pomoc szpitalnego psychologa, ale po dwóch rozmowach dziewczyna zrezygnowała.

– Odwiedzali mnie znajomi z pracy, rodzina, przyjaciele, chcieli dodać mi otuchy. Słuchałam ich, uśmiechałam się przez zaciśnięte zęby, próbowałam zdobyć się na jakiś żart, wykazać jakąkolwiek inicjatywę, ale wychodziło mi całkiem odwrotnie. Wkurzałam się, że moje życie legło w gruzach a oni żyją sobie spokojnie, pracują, bawią się, uśmiechają.

Rehabilitanci jak postanowili tak zrobili – Alicja postawiła pierwsze kroki. Przy pomocy balkoniku, ale cały personel obecny na oddziale bił jej wtedy brawo.

– To było światełko w tunelu, ale jednocześnie potęgowało się moje przerażenie. No bo co dalej? Żyłam według określonego schematu, śniadanie, ćwiczenia, obiad, ćwiczenia, kolacja, co drugi dzień badania, kroplówki, odwiedziny a teraz co? Miałam wrócić do domu, w którym mieszkam sama, miałam być na zwolnieniu lekarskim, no bo nie byłam w stanie wrócić przecież do pracy. W głowie toczyłam setki scenariuszy, popadałam w coraz gorszy stan psychiczny, dopadały mnie lęki, chciałam umrzeć.

Dziś Alicja na chłodno ocena tamtą sytuację. Mówi, że nie myślała o tym, że odchodząc zostawiła by pogrążonych w rozpaczy rodziców, przyjaciół, że nie spełniła by swoich marzeń o rodzinie, nie zrealizowałaby żadnych planów. A przecież chciała się zakochać, mieć męża, rodzinę gromadkę dzieci, zrobić doktorat, kontynuować karierę.

– To wszystko dlatego, że gdy ofiara wypadku wychodzi ze szpitala zostaje ze wszystkim sama, bez planu, a jeśli nie ma pieniędzy to i bez opieki. Ja zamieszkałam wówczas u rodziców, chciałam uciec od myśli o wypadku, ale one były natrętne i wciąż do mnie wracały. Bałam się, że stracę pracę, że się sama nie utrzymam, mimo progresu w zakresie powrotu do zdrowia moja psychika płatała mi figla i mnie ciągnęła w dół. Jednak co nas nie zabije to nas wzmocni, długo mi zeszło, nim się o tym przekonałam. Teoria to jedno, ale praktyka pokazała mi, że człowiek to jest taka istota, która co by nie było to wszystko przetrzyma.

Mama Alicji powiedziała jej, że na samym początku jakiś lekarz bez słowa namysłu powiedział, że jeśli dziewczyna przeżyje to będzie rośliną.

– Nawet nie chcę sobie wyobrażać co moi rodzice wówczas czuli. Tamten lekarz się mylił, mam się dobrze. Teraz, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu wiem, że bywają w życiu takie momenty, kiedy wszystko trzeba przewartościować. Ja byłam zawsze próżna. Coś na kształt dziecka szczęścia, zawsze miałam z górki, nigdy odwrotnie, nie musiałam w nic wkładać maksimum wysiłku bo i tak wszystko mi się zawsze udawało. Teraz jest inaczej, teraz wiem, że pieniądze to nie wszystko, że nie doceniałam tego, co miałam. Mozolny powrót do zdrowia sprawił, że zmieniłam swój tok myślenia.

Alicja wciąż poddaje się rehabilitacji, starannie ćwiczy, podróżuje, pracuje. Jakiś czas temu poznała kogoś o kim mówi, że ma zadatki na mężczyznę jej życia.

– To zabrzmi banalnie, i nieraz to słyszałam, że jak człowiek stanie oko w oko ze śmiercią, to później cieszy się z małych rzeczy. To święta prawda. Mnie cieszy, że jest słoneczny dzień, że ktoś był dla mnie miły w pracy, że mam dom w którym ktoś na mnie czeka. Nauczyłam się być bardziej otwartą na świat i ludzi, odrzuciłam materialną sferę, na której zawsze bazowałam, bo tylko kasa się liczyła. Pobyt w szpitalu obnażył moje wszystkie słabości. Dumę musiałam schować kieszeni. Teraz wiem, że jestem tu na chwilę, dlatego często i otwarcie mówię o swoich uczuciach. Nowa szminka, sukienka, markowe buty – dziś wiem, że to jest mało ważne. Życie uczy pokory. Czasem jestem wdzięczna losowi, że zesłał na mnie ten wypadek.