Go to content

Zauważyłaś u siebie te zmiany po trzydziestce? Spokojnie, my też! Po prostu bądź z nimi szczęśliwa

Zauważyłaś u siebie te zmiany po trzydziestce? Spokojnie, my też! Po prostu bądź z nimi szczęśliwa
Fot. iStock / gollykim

Prawdziwe życie zaczyna się podobno po trzydziestce,  ale dla słabnącego poziomu kolagenu i elastyny właśnie wtedy nadchodzi zimny front emerytury, co w głowach większych wizjonerek skutkuje efektem znalezionego za łóżkiem balona z lekko spuszczonym powietrzem. Wprawdzie trzydziestolatki nie wyglądają stanowczo inaczej niż ich dwudziestoletnie odpowiedniki, to w głowie i w postrzeganiu potrzeb następuje absolutna rewolucja. Myślimy inaczej, czujemy inaczej, chcemy inaczej, a najlepsze jest to, że spokojne wersje nas, to na prawdę nic złego. Ba! Nowe my – to całkiem fajne my. Zanim zaczniecie się zastanawiać kiedy straciłyście wigor i błysk w oku uspokajam – jest nas więcej, a w dojrzałym obliczu całkiem nam do twarzy. Więc, co się tak naprawdę zmienia i czy warto z tym w ogóle walczyć? 

Ciepłolubna

Zacznijmy od korzeni, a dokładniej nerek, które większość z nas nosiła dumnie na wierzchu w czasach świetności Mc Hammera. Kurtki kończyły się na pępkach, a spod spodni wystawały obowiązkowo gołe kostki. Adidasy stały się obuwiem całorocznym, przemoknięte suszyły się na żeberkach żeliwnych grzejników. Spryskane lakierem włosy nie znały ciepłego dotyku kaptura z pierza nawet przy halnym i opadach śniegu. Widok naciągniętych na plecy i wystających zza spodni rajstop  z klinem był na tyle odpychający, że wolałyśmy wracać do domu z sinymi ustami i czerniejącymi od mrozu małżowinami, niż pozbawić się zainteresowania ze strony płci przeciwnej i wyjść nawet jedną stopą z modowych trendów.

Teraz kiedy przeglądając pospiesznie szuflady z bielizną w poszukiwaniu najdroższych przyjaciółek 60 DEN czarne – kryjące natrafiacie na męskie kalesony z dziurą na pędzel, to zbyt długo nie zastanawiacie się nad estetyką wykonania zanim do głosu dopuścicie chęć długoletniego trzymania moczu i brak problemu szczypiącej muszelki. Co jak co, ale zapalenie pęcherza nie jest na waszej liście marzeń. Wychodząc na sprawdzony wcześniej autobus zaczynacie szykować się dziesięć minut wcześniej niż zawsze, bo zanim założycie wszystkie warstwy i podopinacie suwaki mogłybyście  zapomnieć po co się w ogóle zaczęłyście ubierać. Czapka zaraz obok lajkry staje się trzecią ręka, a ostatnio w barze mlecznym to nawet nie zdjęłyście jej do obiadu w obawie przed zdeformowanym włosiem. Nareszcie wiecie o co chodziło matce, która z podniesionym ciśnieniem wrzeszczała za wami z balkonu – Eee! CZAPKA!, a przed wyjściem do szkoły skrupulatnie dopytywała czy macie pod spodniami coś jeszcze.

Domatorka  

Jeszcze tak niedawno od weekendu do weekendu i od wyjścia do powrotu z pierwszym pianiem koguta. Buty zawieszone na palcach, bosy galop zmęczonych stóp od przystanku do łóżka i życiowa bateria, która ładowała się w dwie godziny. Na hasło „Wyjeżdżamy do Maroka Mariola za trzy godziny, pakuj się” wyjmowałaś z torebki podręczny zestaw podróżny – szczotka do zębów i pasta, strzepywałaś walizkę na kółkach i wyciągałaś paszport, który od pokazywania celnikowi dorobił się wytartego orła. Stawiałaś się w miejscu umówionej zbiórki przed czasem i bez połowy potrzebnego wyposażenia.

Odkąd wskoczyłaś w magiczne trzydzieści żaden przewodnik turystyczny nie jest cię w stanie tak dopieścić jak twoja własna rogówka i książka, a zapach mieszkania zakodowałaś w zwojach na wieki wieków. Wyjście na miasto, to skomplikowane logistyczne przedsięwzięcie, nie wiedzieć czemu rozwinęło umiejętność szacowania jak bardzo ci się taki wypad nie opłaca. Początkowo kusi żeby finalnie podać się do dymisji. Po pierwszym entuzjastycznym zrywie zaczynasz coraz bardziej topić się w ikeowej wersalce zastanawiając się, o której masz ostatni nocny i że chyba jednak wolisz taksówką. Na miejscu przy drugim drinku walczysz z grawitacja, głowa stara się wyjść z gracją i nie przybić gwoździa. Jak na zbawienie czekasz na dwudziestą trzecią zanim ziewaniem pozbawisz dopływu tlenu całego baru. „Przepraszam, późno już, dzieci płaczą, mleko na gazie, mąż nie wie gdzie klucz nasadowy jedenastka, sami rozumiecie… lecę.” W ciepłym kącie salonu z głową zanurzoną pod wełnianym kocem przeżywasz swoje wewnętrzne katharsis i jak Bóg ci świadkiem – nigdzie nie czujesz się tak dobrze jak tu.

Muzyka i rozumienie sztuki

Przepastny temat, który w ramach testu należałoby rozpracowywać w dowolnym sklepie z odzieżą dla młodzieży. Czyli nie dla ciebie już, spokojnie. Spróbuj na miejscu skoncentrować myśli i dokładnie odtworzyć powód, dla którego przyszłaś właśnie tam, kiedy z głośników nawala rzeźnik przy pracy i jakiś bliżej nieopisany zlep dźwięków bolących w uszy. „Wychodzimy” pada częściej niż „wchodzimy”, a widok twojej ongiś najbardziej imprezowej koleżanki mierzącej nowe jeansy z zatkanymi uszami przechodzi do historii. Tak, ona też jest po trzydziestce. SWAG, YOLO, TROLOLOLO znaczą dla ciebie tyle samo co przypisy w podręczniku do fizyki molekularnej w hiszpańskim ogólniaku i nie wiesz o czym śpiewa Justin Bieber.

Zostając w temacie muzycznym warto zajrzeć do klubów, z których korzystasz. Kiedy już jakimś cudem odpicujesz lico na weekendowy szał  trafiasz do najbardziej stetryczałego miejsca w mieście, w którym na pewno poleci Urszula i Modern Talking. Cieszysz się od wejścia, że nie trzeba dreptać na stojąco, bo właściciel zadbał o mnogość krzeseł. Do przyjaciół rzucasz pełne podniecenia „Fajnie tu. Tak kulturalnie i jest czym oddychać”, co zupełnie nie przeszkadzało ci dziesięć lat temu, kiedy na metr kwadratowy przypadało dziesięciu nawalonych tańczących, szklanka napoju w łapie każdy i szlugi jarane jak na zakładowej portierni. Dwa obroty, trzy przeskoki z prawej na lewą i… „Przepraszam, późno już, dzieci płaczą, mleko na gazie, mąż nie wie gdzie klucz nasadowy jedenastka…”. Pełna zrozumienia własnych potrzeb zmierzasz do domu, w którym ciepły prysznic, pachnące świece i wino w kieliszku na cienkiej nóżce.

Umiejętności

Do perfekcji opanowane wklepywanie kremu z koenzymami w twarz. Ruchy koliste, faliste, opukiwanie i strzepywanie. Zaczynasz zachowywać się jak twoja własna matka dwadzieścia lat temu i mało tego – jest ci z tym bardzo dobrze. Niedoceniony dotąd poziom miękkości szlafroka w kolorze królewskiej purpury idealnie zgrywa się z namaszczonym ciałem i puchatym klapkiem na lekkiej platformie. Możliwość położenia się w świeżej, zmienionej pościeli, wtulenie do własnego starego i sprawdzony, dobry seks daje ci obecnie dużo więcej satysfakcji niż późne powroty w płaszczu bez dwóch guzików i kac z kosmosu. Jesteś inna, co nie znaczy, że gorsza.

Oczywiście ile ludzi tyle zachowań i bardzo możliwe, że po drugiej stronie ekranu siedzi teraz jakaś dama i puka się  w głowę. Jakaś pani, której nie przeszła młodość, krótkie kurtki i zerwanie z łańcucha przy najnowszych nutach lokalnych rozgłośni. Taka, która nadal goni za modą, jest w tym świetna, a do autobusu na wysokim obcasie biegnie jak łania. Najważniejsze, żebyśmy czuły się na maksa zaspokojone własnymi wyborami i z podniesionym czołem były w stanie podpisać się pod wybraną rzeczywistością. Skoro kochasz swoje kapcie to je noś, wklepuj kremy i czytaj książki na kilogramy. Jeżeli wolisz blichtr i rozmach tam brnij. Po prostu bądź szczęśliwa. Szczęśliwa po trzydziestce.