Go to content

Zaproszenie…

Fot. No Risk Make Up

Możesz sobie zrobić najlepszy makijaż na świecie, ubrać się w ciuchy polecane przez blogerkę, wskoczyć w najwyższe szpilki i czuć się jak milion dolarów a wystarczy 30 sekund, o kilka słów za dużo (lub za mało), i Twoje idealne samopoczucie leży w gruzach. Daj sobie szansę i pracuj nad tym by nastrój był zależny tylko od Ciebie. Dbaj o psychikę tak jak dbasz o wygląd. Ale do rzeczy.

„Ludzie są zaskoczeni, kiedy traktuję ich w taki sam sposób, jak oni mnie” – przeczytałam kiedyś na jednym z portali społecznościowych i pomyślałam, że ktoś musiał się na kogoś ostro wkurzyć. Dlaczego ludzie na forum pokazują, że właśnie stali się silniejsi? Czy ktoś ich wcześniej skrzywdził ale brakowało im odwagi, żeby zareagować w danym momencie? Co sprawiło, że nagle postanowili nie dać sobie wejść na głowę, w dodatku ogłaszając to publicznie, na zasadzie: „bójcie się! teraz ja Wam pokażę!” Dokładnie tak zinterpretowałam tamte słowa. A przecież winny mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, że zrobił źle, skoro nikt mu wcześniej nie zwrócił uwagi. Tak właśnie wybuchają afery koperkowe albo mocniej: konflikty. Zdobywa się na odwagę by w końcu przemówić, a druga strona, nie ma pojęcia o co chodzi.

Wychodzę z założenia, że należy reagować od razu, mówić spokojnie i szczerze, co nam przeszkadza. Taka jestem ale wiem, że inni mają z tym kłopot, a większość wręcz przymyka oko, bo chodzi o szefa, ukochaną osobę lub przyjaciela. Obawiamy się reakcji – i to jest ludzkie. Mamy w sobie empatię i jesteśmy wrażliwi. Ale finalnie – kumuluje się w nas złość, poczucie niesprawiedliwości – dalej – chęć zemsty, albo zwyczajnie chcemy przytrzeć komuś nosa. Zamiast obwieszczać całemu światu: „uwaga! nadchodzę! bójcie się bo się zmieniłam!” należy po prostu działać i na co dzień pracować nad tym, żeby nie dopuszczać do sytuacji, które są dla nas niekomfortowe.

I wszystko by się zgadzało, gdyby nie dzisiejszy poranek, kiedy zostałam postawiona w sytuacji, która jednocześnie mnie rozbawiła i zaskoczyła. Odebrałam telefon z nieznanego mi numeru i usłyszałam „ Cześć, z tej strony…..” i tu nastąpiło krótkie przedstawienie osoby, która nawiązała połączenie. W trakcie monologu sympatycznej skądinąd Pani dowiedziałam się, że dzwoni w imieniu mojego przyjaciela, dla którego pracuje i który chciałby mnie zaprosić na swoją, dodam, że prywatną, imprezę. Zostałam poproszona o podanie adresu mailowego, na który owo zaproszenie mogłoby zostać mi wysłane oraz zostałam poinstruowana, do kiedy i komu mam potwierdzić swoją obecność. Po około 30 sekundach od zakończenia rozmowy, kiedy już z automatu podałam wszystkie dane dotarło do mnie, co właśnie się wydarzyło. Wtedy jeszcze zbyłam swoje uczucia, zwłaszcza że po chwili zapikał mój telefon i kątem oka zobaczyłam, że także gospodarz imprezy wysłał mi zdjęcie zaproszenia, używając do tego celu komunikatora. Zaskoczył mnie jednak fakt, iż zaproszenie nie było okraszone żadnym dodatkowym słowem, w stylu: „wpadaj!” lub „To co, widzimy się?”. Nic, tylko fotka. Z treści dowiedziałam się, że impreza odbędzie się w centrum Warszawy, w całkiem fajnym i ekskluzywnym budynku oraz że uświetni ją gość specjalny, a później nastąpi przeniesienie do innej, równie luksusowej lokalizacji. Czyli jak to mówią: „na bogato”. Niewiele myśląc, niesiona entuzjazmem i radością z możliwości spotkania się z przyjacielem odpisałam: „po grubości! Co chcesz na prezent?”. Cisza. Odpowiedzi brak.

Znam X (na potrzeby tej opowieści nazwijmy go „X”) od ok 10 lat. Przeżyliśmy wiele wspólnych chwil, imprez, wyjazdów, zjedliśmy morze jedzenia i wypiliśmy rzekę dobrych trunków razem. Pomógł mi nie raz, tak jak zresztą i ja jemu, zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Zdarzało się wprawdzie, że X z różnych powodu, kilkukrotnie, nie dotarł na umówione spotkania, na które mnie zaprosił ale wybaczałam mu to, ze względu na naszą przyjaźń. Było mi przykro ale przymykałam oko na te wpadki, bo wierzyłam, że nie robił tego specjalnie. X jest zabawny, inteligentny, błyskotliwy, zwyczajny i niezwyczajny równocześnie. Swoją energią, jest w stanie poruszyć tłumy, czego się nie dotknie, przemienia się w złoto. Właśnie. I to właśnie „złoto”, mam wrażenie, trochę X psuje. Najgorsze, że wydaje mi się, że on ma tego świadomość. Zaobserwowałam, że X z racji zajmowanego stanowiska bywa wyniosły i celowo wystawia ludzi na próby, sprawdzając ich wytrzymałość i przydzielając miejsce w stadzie. Podłącza ludzi do prądu i patrzy, czy i kiedy zaprotestują.

Spojrzałam na telefon. Cisza. Poczułam się urażona. Było mi przykro, że scedował na pracownika, zaproszenie mnie na swoją prywatną imprezę. Gdybym to ja robiła organizowała, mimo wszystko zaprosiłabym wszystkich osobiście. Pewnych rzeczy po prostu nie wypada zlecać podwykonawcom. Ale może X bardzo dużo pracuje i nie ma czasu zadzwonić? Z drugiej strony jeżeli nie ma czasu do mnie zadzwonić, to nie czuję, że moja obecność na jego wypasionej imprezie, sprawi mu przyjemność.

W przepływie złości poprosiłam koleżankę, by zagrała moją asystentkę i wysłała odpowiedź (adekwatną do zaproszenia), asystentce X. Na tamtą chwilę myślałam, że to dobry żart i świetny sposób pokazania stosunku do całej sytuacji. Mail został wysłany, a ja zastanowiłam się, dlaczego zadałam sobie tyle trudu, by pokazać X, że potraktował mnie nieelegancko. A może to nie X potraktował mnie źle? Może to ja, mając go za wyjątkowego człowieka, oczekiwałam zbyt wiele? A może mam rację i X naprawdę powinien był do mnie zadzwonić?

A Wy jak myślicie, jaka forma zaproszenia na imprezę w obecnych czasach jest właściwa a jaka akceptowalna lub pożądana? Telefon, mail, czy wydarzenie na FB?

Fot. No Risk Make Up

Fot. No Risk Make Up

NoRiskMakeUp
Aga Kociak