Go to content

Wiesz o czym marzę? Żeby jeszcze choć raz, przed śmiercią, pojechać z moją córką nad morze. Żeby wiedziała, że pamiętałam. I zawsze będę.

Fot. istock/Halfpoint

Od momentu kiedy ją urodziłam, przez cały czas aż do teraz, myślałam, że nią byłam. Matką. A ty mi mówisz, że moja córka ma pretensje, że żal, że nie wie czy mnie kocha? Ale dlaczego? Bo robiłam wszystko, żeby miała święty spokój, którego mi kiedyś brakowało? W moim domu się nie przelewało, bo mieszkaliśmy w klitce, aż głupio było, kogoś zaprosić. Zresztą gdzie, na te parędziesiąt metrów z siostrą i braćmi? I ciągle pijanym ojcem. Uciekłam stamtąd właśnie po to, żeby móc mieć rodzinę. Pozwolić sobie na nią bez wyrzeczeń i lęku. Po to się tyle uczyłam, studiowałam, wyjeżdżałam. Cały czas żyłam tak, żeby nie zbłądzić, żeby wszystko sobie spokojnie poukładać i zaplanować. Żeby było jak należy.

Matka. Pani Barbara

Męża poznałam w pracy. Spotykaliśmy się niedługo, potem ślub i bardzo chciane dziecko. Nie wiem, czy to była wielka miłość, szanowaliśmy się, było nam ze sobą dobrze. On, biznesmen, bankowiec ale dobry człowiek, nie tylko służbista. W swoich firmach, zatrudnia setki ludzi. Był odpowiedzialny i rodzinny. Wiedział, po jakich jestem przejściach i skąd pochodzę, ale cenił, że jestem mimo to twarda, konkretna i  wiem, czego chcę.  A chciałam domu, którego sama nie miałam i dziecka, które będzie w nim szczęśliwe. Mąż też, o tym właśnie marzył. Było jak wszędzie, tak to wtedy widziałam. Dużo pracowaliśmy, często bywaliśmy poza mieszkaniem, a lata leciały. Nie mieliśmy czasu na nic, na siebie zwłaszcza. Ale zawsze byliśmy zgodni, zawsze umieliśmy mądrze się dogadać dlatego też, nie wypominaliśmy sobie, skoków w bok.

Jakoś nie pomyślałam, że Michalina coś podejrzewa czy wie. Żadne z nas się z tym, nie obnosiło, udawaliśmy, że wszystko jest w porządku. Ale czy to zbrodnia, że czasem, pomyślałam po prostu o sobie? Ciągłe obiecanki, że po tym biznesie już odpuszczę, już wrócę do domu i będę mamą i żoną. Ale to było oszukiwanie i siebie i wszystkich, bo w mojej głowie,  wygrywała ta przerażająca wizja, biedy sprzed lat. Nawet sobie nie umiałam  wyobrazić, że miałabym powiedzieć swojej córce, że musi poczekać na buty, choć jej są dziurawe i marznie. Bo ja tak kiedyś czekałam, od zimy do zimy, przez długie lata. Gdy byłam dzieciakiem,   wszyscy się ze mnie śmiali i nikt, nie chciał ze mną bawić. Nie miałam koleżanek, bo ciągle się wstydziłam. I obiecywałam sobie, że gdy dorosnę, moje życie będzie zupełnie inne a moje dzieci, nigdy o nic nie będą się martwić. A potem zawaliłam, bo dałam Miśce wszystko, oprócz siebie.  Owszem zajmowały się nią, najlepsze opiekunki bo  cudowny mąż i kochana siostra, a od czasu do czasu, jedyna babcia. Wszyscy, tylko nie ja, jej mama.

Bo akurat w tym czasie, pięłam się po kolejnym szczeblu, drabiny donikąd. Delegacja, nowa firma i kolejny,  daleki kontrahent. I tak w kółko. Szybkie wakacje i ferie za granicą niczego nie rekompensowały, bo niby razem we trójkę,  ale ja ciągle pod telefonem i z laptopem,  sprawdzając tabelki. Nie jestem z siebie dumna, zaprzepaściłam to macierzyństwo i nie odzyskam, straconych chwil.  Ale nikt, nie dał mi tyle prawdziwych uczuć, co ona. To moja córka, nauczyła mnie szczerości i  sprawiła, że bywałam szczęśliwa. Ona zawsze na mnie czekała, bez względu na późną porę. I to największy mój ból, za to się czasem wręcz nienawidzę. Bo ja nigdy, nie wracałam na czas. Zostawiałam ją samą lub z zastępczymi „matkami”. Kiedyś, powiedziała tak do mojej siostry i mój mąż, zapytał czy się nie boję. Odpowiedziałam, że jeszcze chwilę, jeszcze jedna transakcja i będę już dla niej. Ale zdarzyła się kolejna, duża, z możliwością zabezpieczenia, ewentualnych wnuków.  A dziś, nie mam nawet córki.

Córka. Michalina

Czułam się czasem tak, jakby mnie zaadoptowali jacyś bogaci państwo, którzy sami nie mogli mieć dziecka. A chcieli taką uroczą dziewczynkę, ładną i grzeczną. Taką, która dobrze się uczy, nie sprawia kłopotu i jest dobrze wychowana. Jest taką ozdobą,  że można się nią pochwalić, nie trzeba za nią wstydzić. W zamian za to, będzie co wigilię,  zawsze pełno pod choinką. I sushi na stole. I dziesięć par trampek po 5 stów i wypasiony pokój, w którym siedziałoby ciągle, pół twojej szkoły. I ferie w Alpach, z instruktorem jazdy na nartach. I dobrze ubrana mama, którą wszyscy uwielbiają, bo podwozi pod szkołę, nowym autem. I nawet nie musiałam o nic pytać ani prosić, bo już to miałam. Jakby, czytała mi w myślach. Ale znikała, gdy chciałam  jej dotknąć i zwyczajnie przytulić. Albo iść z nią na lody, do kina, i  pogadać ot tak, przy składaniu prania.

Moja przyjaciółka ma taką zwyczajną matkę. Taką, która nie dzwoniła po tort do najdroższej piekarni,  tylko sama go  piekła. I był taki pięknie nieidealny, bo od niej. Widywałam je często na wspólnej kawie czy zakupach. Albo czytałam statusy na Facebook’u, że oglądają razem głupią komedię w piżamach i kapciach. I wtedy mnie ściskało najbardziej. Bo tyle lat już za czymś tęsknie, choć do końca nie wiem za czym. Bo  nigdy nie zaznałam, miłości od kobiety, która mnie urodziła.  Dostałam tylko kilka, zachowawczych instynktów, żebyśmy z boku, wyglądali jak z obrazka. Taki wspaniały dom, z idealnymi ludźmi wewnątrz. Duży i pusty, w którym większość swojego życia, byłam po prostu sama. Bo ona albo w firmie albo z kolejnym kochankiem.

Kiedyś przy kłótni, tata mi wykrzyczał, że tak mnie kochaliście, a ja się za to odwdzięczam wyprowadzką i przykrą prawdą. Bo, zapytałam was kiedy, dawaliście mi tę miłość? Wtedy, gdy ciągle was nie było a mną, zajmowały kolejne opiekunki? Czułam się jak pies ze schroniska, który co chwilę, ma nowego pana. I cieszy tylko połowicznie bo wie, że znowu będzie jak zwykle.  Że matka przesadzi, bo  przełoży datę powrotu, ciotka się wkurzy i trzaśnie drzwiami. W domu będą te najgorsze, ciche dni. I doznasz olśnienia, że jednak zawadzasz, że przeszkadzasz, że jesteś, bo pewnie się przydarzyłaś. Bo nikt nie odezwie się do ciebie nawet słowem. Tylko czasem coś warknie, że przez ciebie ma przestój w interesach. I przeprosi w drzwiach, gdy stojąc z walizką, wpuści do domu, kolejną nianie. I wszystko wracało do „normy”, gdzie całe dnie, tygodnie i miesiące,  byłam jak sierota. Po raz setny zapewniana przez telefon, że jest kochana i już niedługo, spędzimy razem trochę czasu. I gdy wtedy w nocy, dzwoniłam do ciebie, bo nie miałam do kogo z tym iść, nie wiedziałam co zrobić.

Siedziałam z testem ciążowym, przerażona i zła, bo znowu byłaś wszędzie, tylko nie przy mnie. To  zjawiłaś się  po dwóch dniach, jak już mnie wypisywali ze szpitala. Sprzątaczka mnie znalazła, zawiozła i siedziała ze mną, aż do przyjazdu ojca. Za rękę, trzymała mnie obca kobieta, a on krzyczał do ciebie przez telefon, że to też twój problem. A ja mogłam wtedy umrzeć, straciłam dziecko, bałam własnego cienia. A ty wciąż, wypytywałaś tylko, skąd miałam tę tabletkę a miesiąc później, zaprowadziłaś do znajomego ginekologa. Dostałam w prezencie spiralę, bez żadnej rozmowy, pytań i wyjaśnień.  A ja myślałam, że zabierzesz mnie wtedy, na polską plażę.  Bo od dzieciaka, zakodowałam fragment z ulubionej bajki, choć Ty nawet nie wiesz jakiej. Tej, w której  córka, lepiła z mamą piaskowe królestwo. I co chwilę, się do siebie przytulały. O niczym innym, ani wtedy, ani już nigdy potem, nie umiałam marzyć.

Barbara – Niby jest już dorosła, a nadal trochę jak dziecko, bo widzi tylko siebie, w całej tej sytuacji. Sama jeszcze nie jest matką, a chyba tylko wtedy, w pełni mnie zrozumie i zacznie, myśleć inaczej. Wiem, że nie byłam tą wymarzoną, ale też nie potworem. To nie tak, że kochałam ją za mało, bo dziecko, zwłaszcza swoje, kocha się bezgranicznie i bezwarunkowo. Nie okazywałam tego zbyt często i zachowywałam, jakby mnie nie obchodziła. Bo byłam ciągle zmęczona, bo wszystko na mojej głowie, bo ta moja własna głupia presja, że muszę. Że nie dopuszczę do tego, żeby było, jak w moim rodzinnym domu bo, dam jej wszystko. I dałam, oprócz tego, czego pragnęła najbardziej. Mamy, która jest, nie tylko na fotografii i w telefonie. Nie sypiam spokojnie, bo gdy tylko zamykam oczy, widzę te wszystkie lata. Wszystko co najpiękniejsze, odbyło się poza mną, ktoś to za mnie widział, kto inny przy niej był. To nie do mnie płakała, nie ja jej czytałam na dobranoc, nie mi się zwierzała. Nawet jeśli, dziś by mi wybaczyła, to tego najcenniejszego – naszego czasu, już nie odzyskam. Nie zobaczę jej pierwszego kroku, nie przyjdzie z płaczem, że chłopak ją oszukał. Nie zapyta, czy może spać ze mną, bo boi się burzy.

Wiesz o czym marzę? Żeby jeszcze choć raz, przed śmiercią, pojechać z moją córką nad morze. I zbudować zamek na plaży. Ten cholerny zamek, o którym tak często mówiła. Żeby wiedziała, że pamiętałam. I zawsze będę.

Michalina – Teraz, gdy czytam słowa mojej matki, to chce mi się płakać, bo straszne jest to, co czuję. Bo ją rozumiem i wiem, że nie chciała źle, że to nie było specjalnie i nikomu na złość. Ale ja wtedy, byłam dzieckiem, które najwyraźniej z dzieciństwa, pamięta twarz niani. Potem dziewczynką i nastolatką, która jest rozsądna i samodzielna, więc sobie poradzi i już, nikogo nie potrzebuje. Na ślubie też jej nie było, bo poleciała gdzieś w ważnych interesach. Odrabiać nasz bardzo drogi prezent, mamo? Sto razy bardziej, ucieszyłby mnie twój widok. Mojego męża też, bo to on jest przy mnie w nocy, gdy się budzę i cię wołam. I tak jak wtedy, dziś też, tego nie słyszysz. Dziś jestem kobietą, która nie chce mieć dzieci. Bo zwyczajnie się boję, że będę taka, jak ty.