Go to content

„Nie wiem. Każdy z nas w sobie to ma. Ten czuły punkt, który zamienia nas w kogoś innego”. Zapiski z terapii

Fot. iStock/kieferpix

Jej głos brzmiał w słuchawce ciepło. – Zapraszam w środę na 15.00, adres przyślę pani SMS’em. Do zobaczenia. Byłam ciekawa, jak wygląda, w jakim jest wieku, jak układa usta, gdy się uśmiecha. Czy się uśmiecha. Moja przyjaciółka psycholog tłumaczyła mi, że to ważne, bym ją zaakceptowała, bo będzie dla mnie kimś wyjątkowym. Terapeuta. Znałam to tylko z filmów.

Waham się, czy nie odwołać, ale wstydzę się zadzwonić. Może wysłać SMS? Albo po prostu nie przyjdę. Nie znamy się w sumie. Tyle że ona jest dobra, trudno się do niej dostać, mam namiar od przyjaciółki i na jej prośbę mnie przyjmie. Na pewno zapyta, czy byłam. Zawiodę ją. Poza tym potrzebuję tego spotkania, jest mi źle, jest mi źle od dawna. Łykam prochy i wsiadam do auta. Muszę o nim zapomnieć.

Stara kamienica. Schodzę jakby do piwnicy. Dziwne miejsce. Jacyś ludzie siedzą przy stole i odwijają kanapki z folii. Ktoś pije herbatę. Nie wiem, która to ona. – Dzień dobry – odwracam się i widzę niską szczupłą brunetkę. – Zapraszam. – wskazuje na drzwi za nami.

Siadam na pomarańczowym fotelu. Miejsce jest nawet przyjemne, choć małe okno daje niewiele światła, a ja kocham jasne pomieszczenia.

– Jesteśmy tu przejściowo – informuje mnie, czytając w moich myślach.

– Czekamy na lokal, który jest w remoncie. Kiwam głową.

– Co panią sprowadza, pani Maju? Pamięta moje imię.

Nie wiem co odpowiedzieć. Co mnie sprowadza? Lęk? Ból? Samotność? Wstyd? Złość?

– Może pani wypisać receptę? – nie mam pojęcia dlaczego to mówię. Co ona o mnie pomyśli???

– Nie, nie mogę, nie jestem lekarzem. Przyszła pani po leki, pani Maju? – Tak, to znaczy nie. Nie wiem. – milknę.

Co ja mam jej powiedzieć? Rozglądam się nerwowo. – Mam znajomego psychiatrę, wypisze pani leki, jeśli pójdzie pani na konsultację i powie o co chodzi – mówi do mnie spokojnie. – Leki nie załatwią wszystkiego, ale czasami przynoszą ulgę. – Tak właśnie, ulgę! Potrzebuję spokoju. – mówię cicho. – Dzięki lekom nie czuję. – Czego pani nie czuje? – W ogóle niewiele czuję. W sensie, że się nie boję tak, nie jest mi smutno. Jestem obojętna i to jest świetne – uśmiecham się do niej wreszcie pewna, co mówię. – Rozumiem, że uczucia, które pani zagłusza są nie do zniesienia? – zawiesza na mnie poważny wzrok. Co ona taka poważna? Leki to nie koniec świata! Czy nie mogę dać sobie trochę ulgi. Sama to powiedziała. – Gdyby były do zniesienia, nie potrzebowałam ani leków ani pani. – A mnie pani do czegoś potrzebuje? Bo na razie rozmawiamy o lekach. – Nie wiem – i to jest uczciwa odpowiedź. Bo ja naprawdę nie wiem.

– Też tego nie wiem, pani Maju, ale nie będę mogła pani pomóc, jeśli nie powie mi pani więcej. Mogę tylko obiecać, że uczciwie pani odpowiem, czy wydaje mi się, że mogę pomóc, czy jest cokolwiek do zrobienia z mojej strony. Cisza.

Wydaje mi się, że ta cisza trwa bardzo długo, a ona patrzy na mnie bardzo wnikliwie. Ma zielone oczy. Ładne. Jest w wieku mojej mamy, może trochę młodsza. Chciałabym jej pomóc, ale nie umiem mówić. Jakbym straciła zdolność wysławiania się. Mam gulę w gardle jak w moim śnie, gdy dusi mnie smoła. Ten sen śnił mi się przez lata. Mówię jej o tym. Że miałam taki sen. Jest wyraźnie zainteresowana. – Może Pani opowiedzieć mi o tym? Więc mówię, że wielokrotnie śnił mi się ten sam sen, w którym mam w gardle smołę. Próbuję ją wyjąć, ale ona się ciągnie w nieskończoność. Zwijam to w małe kulki i próbuję wyrzucić do kosza tak, aby nikt nie widział. – Dlaczego? – przerywa mi. – Nie chcę, by inni ją zobaczyli. Mama by się zdenerwowała. – Dlaczego. – Nie lubiła, gdy płaczę.

Po śmierci ojca obserwowała mnie non stop, miałam wrażenie, że mnie kontroluje, moje uczucia, myśli, bała się, że wpadnę w depresję, ktoś jej wtedy powiedział, że dzieci też mają depresję.  Zalewam się łzami, topię się w swoich łzach i żalu, xanax odpuszcza, a moje ciało staje się bezwładne, jakbym przestała mieć czucie w nogach rękach, tak samo jak wtedy, gdy M. powiedział, że to koniec. I zniknął. Rozpłynął się. To uczucie, gdy kogoś tracisz, jak w wypadku, znam je na pamięć. Mój tata zmarł w aucie, pękł mu guz, po prostu już nie wrócił do domu. Mama powiedziała wtedy, że umarł. Przestałam mówić na kilka tygodni, tylko chowałam się pod krzesło przy drzwiach, wypatrując czy jednak nie wróci. Rodzice czasami się mylą, rzadko, ale może ten jeden raz mama się pomyliła. Płakałam zawsze, gdy ktoś wychodził z mojego domu zły, obrażony, gdy zamykał drzwi, miałam paranoję, że nie wróci. Tak wtedy Maciek wyszedł, w przedpokoju powiedział tylko „przepraszam”, a ja wyłam zwinięta w kłębek, jak wtedy pod tym krzesłem, i znów mnie ta smoła przytkała.

Jestem nadgorliwa. Kontrolująca. Nadopiekuńcza. Hiperdająca. Zaborcza. Lękowa. Obsesyjna. – Dziwi się pani, że Maciek odszedł, że inni odchodzili?

– Nie wiem. Każdy z nas w sobie to ma. Ten czuły punkt, który zamienia nas w kogoś innego. To wtedy, gdy bardzo się boimy, gdy nie jesteśmy pewni, a bardzo nam zależy. – Ale to jest nie do zniesienia! – Być może. Jest taka część w pani, to ta mała dziewczynka schowana przy drzwiach, czekająca na swojego tatę, kontrolowana kiedyś przez mamę, dziś kontrolująca. Chyba można ją zrozumieć, prawda? Chętnie bym z nią popracowała, ma taki miły uśmiech. Pani Maju…To, co przyszła środa 15.00?