Go to content

„W tym domu wszystkie dzieci to nasze dzieci”. Jak prawdziwi rodzice, przeżywają rozłąki, kiedy dzieci odchodzą są zdruzgotani i nie kryją rozpaczy

Fot. iStock/weerapatkiatdumrong

Daleko za miastem stoi dom. Na świeżym podwórku porozrzucane zabawki, rower na trzech kołach, piłki z lekko spuszczonym powietrzem. Schowany odrobinę w głębi podwórka budynek, ze spadzistym dachem i otwartym oknem poddasza. Upchnięty za drzewem, na którym nawet we wrześniu wiszą lampki choinkowe. Przed wejściem stoją buty. Całe góry butów. Niepodzielone wcale na frakcje: funkcjonalność i elegancja. Nieposkładane w pary. Ktoś ewidentnie szybko je zdejmował, w biegu wchodził na obiad. Może wpadł na chwilę po kanapkę z szynką w przerwie. Kto wie.

To nie są buty tylko dorosłych, albo tylko dzieci. Ganek chowa je wszystkie. Jakby przypominały, ilu ludzi na to miejsce woła „dom”. Od furtki, przy której stawiam samochód, do wejścia, odprowadzają mnie psy. Za nimi dzieci. Wszystkie uśmiechnięte, otwarte tak, że przez chwilę zapominam przez co przeszły. Bo to nie jest miejsce, w którym są od zawsze. . W akompaniamencie jazgotu psich mordek i uradowanych dziecięcych twarzy, z jedną ręką poszukującą powitalnych lizaków w przepastnej torbie, witam się z rodzinnym domem dziecka Beaty i Darka .

– Zapraszam, zapraszam! – krzyknęła od progu Beata. – Pani sobie tutaj usiądzie. Kawy, herbaty? – Kawy poproszę – odparłam, a wokół nóg momentalnie zaroiło się od psów energicznie machających ogonami. Na szarej rogówce w kącie wygrzewał się kot, w salonie piszczały dzieci. Dom jak z ciepłych książek czytanych jesienią, które rozgrzewają zmarznięte serca i dłonie.

Beata i Darek Kubasiewiczowie znają się od trzydziestu sześciu lat. Małżeństwem są od trzydziestu. Poznali się na dyskotece, z której wyciągnęła go ona. Po ponad dwudziestu latach wspólnych planów, biznesów i względnie udanego życia we dwoje, dopadła ich pustka. W pozornie idealnym domu, oprócz zdjęć kotów i niczym nieograniczanej miłości do zwierząt, nigdy nie było dzieci. Egoizm i potrzebę kochania wlewali w pozorny obraz szczęścia, którym karmili się bardzo długo i który pokazywali na zewnątrz. Na ścianach domu do tej pory wiszą obrazy Bazyla, sześcioletniego kota, którego Darek pieszczotliwie nazywa „pierwszym dzieckiem”. Dziś, po latach walki są mamą i tatą szóstki dzieci, z których każde przeżyło ciężkie chwile, a w Kubasiewiczach odnalazło spokój. Dumni rodzice podcierają nosy, inhalują na zmianę całą zakatarzoną drużynę, wożą na balet i msze przygotowujące do Pierwszej Komunii. Leczą też choroby sieroce uspokajając bujającą się córkę. Usypiają na własnych piersiach dwulatkę odebraną pijanej matce, naciągają kołdry na oddane nóżki i pakują torby półtorarocznemu chłopcu, który orzeczeniem sądu trafia w ręce biologicznego ojca. Zbierają zdjęcia do wspólnych albumów, a przytaczanymi historiami tworzą miejsce do refleksji.

– Nie będziemy tego ukrywać – zaczęła Beata, zawiesiła głowę na mężu i pokiwała w jego kierunku. – My nigdy nie mogliśmy mieć dzieci. Nie udało się – dodała uśmiechnięta, ale jakby z lekko tlącym się w głosie żalem. Kiedy znajomi rówieśnicy odwiedzali nas z dwójką, trójką u nas nie działo się absolutnie nic. We mnie potęgowały i krzyżowały się wszystkie kobiece uczucia, potrzeby, które wrzeszczały histerycznie po każdym zbliżeniu do męża „może teraz! Teraz się uda”. Nie udało się. W 2008 roku podjęliśmy decyzję o adopcji pierwszego dziecka, ratując siebie przed frustracją i rozwodem. Baliśmy się, kto nas przygotuje i czy w ogóle będziemy w stanie pokochać obce dzieci. Po kursie przygotowawczym, który nakręcił nas na jeszcze większe „chcieć!”, zamiast jednego dziecka zamieszkały z nami od razu dwa rodzeństwa.– Pani sobie wyobraża? – przerwał Darek.  Z ciszy i spokoju w czwórkę. Od razu na głęboką wodę! – uśmiechnął się szczerze.

Pierwszy raz

– Kiedy przyjechało do nas pierwsze rodzeństwo miałam czterdzieści pięć lat – zaczęła opowiadać Beata. – W domu, oprócz niezdefiniowanego lęku o wszystko, nastał festiwal szczęśliwości. Darek co chwilę wstawał w nocy do dzieci sprawdzić, czy się nie poodkrywały. Wstawał kiedy płakały i budziły się przerażone. Kiedy nie płakały, też do nich chodził myśląc, że któreś właśnie łka pod kołdrą. Dzieci były sierotami społecznymi. Większość z nich miała rodziców, a ci zobowiązania. Niestety prawni opiekunowie migali się od obowiązków. Mamili, obiecywali, a później łamali małe serca.

Mamy pod opieką całe rodzeństwo, trójka dzieci, które trafiały do nas w systematycznych odstępach czasu. Mama  dzieci była alkoholiczką. Piła, a pod nieobecność ojca pocieszała się na ich oczach w ramionach „wujków”. W trakcie jednej z imprez do mieszkania zapukała policja. Matkę zwieziono do psychiatryka, a ojca na izbę wytrzeźwień. W domu została dwójka  maleńkich dzieci. Kubuś miał dwa i pół roku. Karolinka siedem miesięcy. Adaś, trzeci z rodzeństwa, trafił do naszego domu, kiedy skończył dwa lata. Został zabrany matce, kiedy ta w nocy wracała autokarem z zakrapianej imprezy.  Kiedy na miejsce przyjechała policja i odbierała pijanej dziecko, w zawiniątku leżało dwa i pół miesiąca bezbronnego człowieka.  Adaś do ósmego miesiąca życia leżał w domu dziecka czekając na nową rodzinę i patrzył w sufit. Już nawet nie płakał. Nie wyrobił w sobie tej potrzeby.

Kalejdoskop dramatów

– Kiedy wspominam wszystkie historie, które przewinęły się przez nasz dom… było ich mnóstwo. Weselsze i smutniejsze, absolutnie wszystkie do najmniejszego szczegółu pozostały w głowach. Mieliśmy pod opieką dziewczynkę, która według wstępnych zapewnień sądu rodzinnego miała zostać z nami do osiemnastych urodzin. Dwudziestotrzyletnia mama, która popełniła kilka błędów, finalnie otrząsnęła się i odzyskała córkę dużo wcześniej. Kiedyś pojechaliśmy odwiedzić jeszcze w domu dziecka małą Julkę zabierając ze sobą Kubę. Po wyjściu z odwiedzin, w samochodzie Kuba oznajmił, że jest mu niedobrze, po czym wyskoczył z auta i zwymiotował kilkukrotnie na dziedzińcu. Z oczami pełnymi przerażenia wybełkotał tylko „mamuś, ja tu kiedyś byłem”. W domu dokładnie opisał wspomnienia. Opowiedział, że pamięta, jak leży w łóżku z metalowymi, wysokimi szczebelkami, on i inne dzieci, sami, a za szybą przyglądają się opiekunki.  Pamięta, jak się gapią. Wziął kartkę i narysował, co pamięta z wczesnego dzieciństwa. Na odręcznym obrazku znalazła się mama i tata. Kłócili się, a nad głowami paliła się żarówka na drucie. Oddzieleni ścianą od jego samego i siostry, zmuszali do czynnego uczestnictwa w awanturze. Rysunek został w naszym domu do dziś. Mam go gdzieś w szufladzie – wspomina Beata Kubasiewicz.

Czy taka mama to prawdziwa mama

Beata i Darek zanim zaadoptowali dzieci mieli wątpliwości, czy będą umieć kochać tak, jakby kochali własne. Czy dzieci pokochają ich ze wzajemnością – tego też się bali. Kiedy w 2014 roku Beatę złapał nagły atak trzustki i znienacka pojechała do szpitala, Karolina strasznie to przeżywała. Tata przyłapał ją w nocy jak śpi ze spodniami od piżamy mamy, mówiła, że nią pachną. Darek nie ukrywa wzruszenia nawet dzisiaj. Płakał. Wspomnienia kosztują ich nadal mnóstwo emocji. Jak prawdziwi rodzice przeżywają rozłąki, kiedy dzieci odchodzą są zdruzgotani i nie kryją rozpaczy.

– Trafił do nas również Krzyś – wspomina Darek dodając:  – Teraz to się pani dopiero rozpłacze. Miał niespełna pięć miesięcy. Matka urodziła go w wieku trzynastu lat, a jego ojciec miał dwadzieścia jeden. Krzyś miał zostać u nas do osiemnastych urodzin. Rodzina ojca dziecka stanęła jednak na głowie, żeby nam go odebrać i oddać ojcu który w majestacie prawa został pedofilem. Oprócz seksu z dwunastoletnią wówczas dziewczynką rodzącą mu dziecko dostał w zwieszeniu wyrok za współżycie z innymi nieletnimi. Do tej pory nie mamy pewności, czy zabierał synka z miłości czy dziwnej seksualnej ekscytacji.  Maluch miał półtora roku, kiedy musieliśmy się z nim pożegnać. Dla nas dzień przekazania chłopca stał się koszmarem, do którego niechętnie wracamy. Po wszystkim widzieliśmy Krzysia kilkukrotnie w telewizji. Miał bardzo smutne oczy. Każde takie doświadczenie wyrywa z serca kawałek mięsa, bo w tym domu wszystkie dzieci to nasze dzieci. Wołają „tato” i „mamo” za co niejednokrotnie zwracano nam uwagę. Potrzeba kochania przebywających tu istnień jest jednak silniejsza niż statystyki i psychologiczne dywagacje. – podkreślił Darek.

Organizacja

Rodzinne Domy Dziecka to instytucje finansowane przez pieniądze miejskie. Kwotę ustala się na posiedzeniu Rady Miejskiej raz w roku, wypłacane są przez MOPS. Problemy budżetowe województw nie obchodzą jednak rodzinnych domów dziecka szerokim łukiem. Dziury łatane są systematycznym zmniejszaniem kwoty wsparcia. Dla przykładu jeszcze w 2012 roku każdemu podopiecznemu przysługiwała dodatkowa kwota 500 złotych na finansowanie wakacji, która obecnie nie jest wypłacana w ogóle. Na każde utrzymanie dziecka przypada 1000 złotych z pieniędzy miejskich i poniżej tej kwoty nie wolno zejść nawet w najcięższej sytuacji gospodarczej. Finanse, wyliczenia i dodatki reguluje ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Dzieci w rodzinnych domach dziecka otrzymują od niedawna pomoc w ramach programu 500+, co jak podkreśla Beata pozwoliło im w tym roku odetchnąć z ulgą.

Finansowanie placówek wyrobiło w społeczeństwie zdanie,  że zakładanie podobnych oaz służy jedynie podreperowaniu domowego budżetu i upchnięciu dzieci gdziekolwiek tak, żeby miały gdzie spać, ewentualnie co zjeść, nie były bite i brudne. Proces jest zdecydowanie bardziej skomplikowany. Maluchy Beaty i Darka, wspominane ich historie, ilości wylanych łez, wyśmianych w głos radości i przeżytych zmartwień czyści w głowach płytki obraz ogółu. Rodzinny dom dziecka to codzienna walka o normalną dorosłość młodych ludzi, którzy w różnych okolicznościach otarli się o patologię, alkoholizm, seksualne dewiacje, biedę i brak zainteresowania ze strony najbardziej uposażonych do tego osób – rodziców. Taki dom, jak ten Kubasiewiczów, to studium przypadków, terapia, walka o każde życie i potrzebę. Dzieci indywidualnie wyciąga się w stronę wyłowionych talentów, prostuje przy pomocy specjalistów naleciałości z przeszłości. Mamy tu dysgrafie, dyskalkulie, choroby sieroce i FAS (płodowy zespół alkoholowy). Jest ADHD, wspomnienia z kryminału matki, samobójstwo ojca i prostytucja.

Mimo wszystko przekraczając próg schowanego za drzewem domu wchodzi się do pachnącego obiadem salonu. Patrzy się na przeciągające się po śnie uśmiechnięte buzie, piżamy w misie. – Tatuś, mogę pograć w Playstation jak odrobię lekcję? – krzyczy głos z sypialni na parterze. – Jasne! – odpowiada Darek mieszając w kuchni w kubku z kawą. – Jak odrobisz lekcje możesz się bawić. Dwoje ludzi z przedmieść Łodzi jak wróżki ratuje historie kilku jednostek pozostawionych samym sobie. Duże ukłony i szacunek. Potrzeby są wielkie, ale i serca nie najmniejsze. Z pomocą mamy i taty zaczyna się układać. Dzieci mają szansę na odrobinę normalności w tym chorym świecie.