Go to content

Rzęsy z efektem WOW. Testujemy serum do rzęs MultiLASHES

Fot. iStock/PeopleImages

Od razu mówię, że nie wierzę w żadne wynalazki. To znaczy – jestem nastawiona bardzo sceptycznie, w te wszystkie „ulepszacze” urodowe. Użyj tego, a zniknie ci cellulit, użyj tamtego, a wszystkie zmarszczki znikną. Reklamy krzyczą do nas z każdej strony. I nawet gdybym chciała się na coś zdecydować, to szczerze mówiąc ginę na starcie w gąszczu polecanych produktów.

Bo jak wybrać coś naprawdę skutecznego, na czym się nie zawiedziemy? Więc generalnie odpuszczam sobie kosmetyczne nowości, a sięgam po naturalne metody – spacer, urozmaicona dieta, trochę aktywności i właściwie choć może cudów oczekiwać nie mogę, to czuję się przynajmniej lepiej sama ze sobą.

Ale… od każdej reguły musi być jakiś wyjątek. W ostatnim czasie bardzo wzięłam sobie do serca fakt, że człowiek powinien cały czas robić coś nowego, bo tylko tak jest w stanie się rozwijać – zwłaszcza jako dorosły. I po to nowe sięgam w przeróżnych obszarach swojego życia, dlatego, gdy usłyszałam: „wypróbuj tę odżywkę do rzęs” – pomyślałam, że czemu nie. Przecież na pewno mi nie zaszkodzi. Nie jestem zafiksowana na punkcie swojego wyglądu, nie przeglądam się co 15 minut w lustrze, wręcz przeciwnie – akceptuję siebie taką, jaką jestem, a jak już coś mnie drażni, to staram się z tym walczyć, a nie tylko narzekać.

I z pewnością nigdy nie narzekałam na swoje rzęsy. Wystarczająco długie, zawsze można tuszem sprawić, by wyglądały na dłuższe i bardziej gęste. Kilka razy spróbowałam wydłużania rzęs – czyli tak zwanego „doklejania” metodą 1:1. Ale niestety moja natura, którą trudno naprawdę utrzymać w miejscu przez godzinę bez ruchu, zbuntowała się tym zabiegom. Półtorej godziny leżenia z zamkniętymi oczami, kiedy poczytać nie mogę, nic konstruktywnego zrobić – o nie, to niestety nie dla mnie.

Ale wracając do odżywki – uległam, bo chciałam spróbować czegoś nowego i móc powiedzieć: „A nie mówiłam, to jedna wielka ściema”, albo miło się rozczarować. Oczywiście od samego początku było mi bliżej do tej pierwszej postawy,

Serum przyszło pocztą. W ładnym i zgrabnym opakowaniu. Stało najpierw na półce kilka dni, co bym mogła się z nim oswoić. Przyjrzałam się uważniej swoim rzęsom i pomyślałam, że zaszkodzić to im pewnie nie zaszkodzi, a może odzyskają jakiś blask. Mam zaufanie do marki „Joanna”, pewnie też dlatego właśnie na ich serum do rzęs się zdecydowałam. Poza tym pomyślałam: „Hmm cena niewysoka, produkt dostępny dla każdej kobiety, więc nie jest tak, że testować będę produkt z bardzo wysokiej półki, na który nieliczni mogą sobie pozwolić”.

Serum MultiLASHES jest bardzo łatwe do aplikacji. Wąski i cieniutki pędzelek pozwala jednym pociągnięciem (szybko dochodzi się do wprawy) nałożyć serum na powiekę, tuż przy nasadzie górnych rzęs. Spróbowałam raz, nie uczuliło, nie piekło, więc następnego wieczoru nałożyłam kolejny raz i później kolejny. I tak przez ostatnie sześć tygodni. Nie przywiązywałam się specjalnie do efektów. Nie oglądałam rzęs pod lupą. Po prostu potraktowałam ten drobny zabieg tak, jak używanie wieczorem kremu do twarzy.

Muszę jeszcze dodać, że nie maluję się na co dzień. Pracuję często w domu, więc żaden dress code mnie nie obowiązuje, a tym bardziej codzienny makijaż. A więc przed lustrem staję właściwie rano i wieczorem. Kiedy już malowałam rzęsy, zawieszałam na nich oko, ale jakiś spektakularnych różnic przez kilkanaście dni w ogóle nie widziałam. Myślałam tylko: „Nie wypadają, a to najważniejsze”. Więc jakież było moje zdziwienie, kiedy po około czterech tygodniach malując rzęsy stwierdziłam: „Halo, coś jest nie tak!”. Tuszu nie zmieniłam, a tymczasem moje rzęsy za pociągnięciem maskary nabrały wyjątkowego charakteru. I uwierzcie, nie ma w tym żadnej przesady. Dłuższe, ciemniejsze i bardziej gęste – bez żadnego retuszowania. A przecież nic nie robiłam oprócz stosowania serum MultiLASHES!

Przyjrzałam się swoim rzęsom uważniej, zerknęłam kątem oka na stojące obok srebrne opakowanie i ze zdumieniem powiedziałam na głos: „To naprawdę działa!”. Serum faktycznie odżywia cebulki rzęs, poprawia ich wygląd i kondycję. Oczywiście, że po tego typu kosmetyki sięgają kobiety, które stan swoich rzęs określają jako „opłakany” – dziewczyny nie pożałujecie decydując się na wypróbowanie MultiLASHES. A te, które (zresztą podobnie jak ja) uważają, że ich rzęsy są w porządku i nie potrzebują żadnych odżywek – kochane, jak na stałe na waszej półce zagości serum stymulujące wzrost rzęs marki Joanna – zmienicie zdanie bardzo szybko.

To w oczach kryje się cała prawda o nas samych, one odzwierciedlają, co nam w duszy gra i niech piękna oprawa oka pokazuje o nas wszystko to, co najlepsze!

POLECAM!

Przed używaniem serum, żeby uzyskać jakiś ładny efekt bez tuszu było trudno:

18379240_1438351686223283_433029553_o

W trakcie robiły się coraz bardziej gęste:

18379467_1438353979556387_911150069_o

A efekt po sześciu tygodniach – zobaczcie same:

18387175_1678711392142239_1529013485_n

18424552_1678710415475670_1517429130_n

A kto nadal nie wierzy, trochę fachowej wiedzy:

MultiLASHES Serum stymulujące wzrost rzęs zostało starannie opracowane, aby wzmacniać, wydłużać i zagęszczać rzęsy. Dechlora Dihydroxy Difluoro Ethylcloprostenolamide (BIMATOPROST) zawarte w serum, to jedna z najskuteczniejszych substancji wpływających na wzmocnienie i wzrost rzęs. Dodatkowo proteiny jedwabiu, panthenol, kwas hialuronowy odżywiają nasze rzęsy, pomagają w ich regeneracji.

Jest jeszcze jeden niewątpliwy atut! Jedno opakowanie serum starcza spokojnie na kilka miesięcy, jeśli przeliczymy cenę na dni, to wychodzi, że na swoje rzęsy dziennie wydajemy jakieś malutkie grosze! A efekt WOW – bezcenny!

packshot-multilashes