Go to content

Koszmar życia Polki na diecie. Wspomnienia, ludzie, własne demony. Jak nie zabić siebie i innych?

Fot. iStock / stock_colors

Zaczynam pisać ten tekst i myślę tylko o tym, że chcę coś zjeść. Godzina 11.00. (pięć minut przerwy, właśnie przerwałam pisanie i poszłam jednak zjeść). Żałosny kawałek kalarepki umoczony w paście oliwkowej (ze sklepu ze zdrową żywnością). Ratunkuuuu!!!!

Podstawa to jeść o określonych godzinach. Usłyszałam kiedyś, że najważniejsza na początku odchudzania jest zmiana koszmarnego nawyku pt. „ciągle mam coś w buzi” albo „nie mam w ustach nic do 18, a od 18. mam wszystko co mi się nawinie” na: „Jem o określonych godzinach. Koniec kropka”. Koniec z anarchią żywieniową. Kiedyś przecież tak się jadało, posiłki wyznaczały rytm dnia. Mało dziś ludzi o tym pamięta, szczególnie jeśli szybko i intensywnie żyje.

Problem w tym, że o tej regularności każdy mówi inaczej. Olga Paluchowska, dietetyczka u której byłam jakiś czas temu, zwolenniczka diety metabolic balance twierdzi: tylko trzy posiłki, koniec. To dość nowatorska metoda. Podobno świetne efekty. Podobno, bo diety metabolic balance nie zrobiłam. To nie jest styl żywienia dla kogoś, kto siedzi cały dzień przed komputerem. Myślałam, że dostanę na niej świra, a już wolę być gruba niż mieć świra. Jeśli ktoś ma inne doświadczenia, proszę pisać.

Teraz trzymam się pięciu posiłków. Oczywiście nie pięciu WIELKICH posiłków. Trzech małych. I dwóch tyci, tyci. Masakra to straszna, bo jednak wciąż myślę co zjadłam, czy nie za dużo, co powinnam zjeść. To obsesyjne myślenie jest podobno klasyczne, ale nie rokuje dobrze.

Początek odchudzania (dobra, zmiany stylu życia) nie należy do najłatwiejszych. Ten kto zaczynał (hahahhahahaha, większość kobiet zaczyna milion razy), ten wie, że wszędzie czyhają jakieś pułapki.

Nawyki

Każdy człowiek, który walczy z nadwagą ma swoje jedzeniowe rytuały. Ptasie mleczko do filmu w piątkowy wieczór? Ależ proszę, taka jest tradycja. Ser pleśniowy i winogrona do wina z mężem? Ależ oczywiście. Lody po pracy? Lody w pracy? Baton o 14.00, bo w korpo tak ciężko. Landrynki? Świeża bułeczka z serem do książeczki? Niedzielny wielki obiad u mamy, który cudownie łagodzi stresy przed poniedziałkiem?

Nie wiem jakie wy macie te rytuały. Jednak odstawienie ich to szok. Ratunkuuuuu.

Skoro zawsze pisałam wcinając serek pleśniowy, to jak mam pisać teraz? Nie mogę skupić myśli, krążę po kuchni jak chmura gradowa. Jedzenie jest jak nałóg– potrzeba czasu, żeby zacząć traktować je tylko jak paliwo.

Emocje

Bardzo fajny program przysłała mi pewna Beata, po przeczytaniu mojego poprzedniego tekstu( Beata, bądź z nami, dołącz do grupy, inspiruj). Najpierw trzeba uporządkować emocje. Kiedy jemy? W jakich sytuacjach? Kiedy czujemy złość, smutek, znudzenie, radość? Trzeba to rozszyfrować i łapać to momenty, kiedy chcemy ukoić emocje kaloriami.

To jest najtrudniejsze. Trzeba znaleźć substytuty. Jak się inaczej nagrodzę? Jaką sprawię sobie inną przyjemność?

Inni ludzie

Buhehhheehe, ona znowu się odchudza. Buhehhheehe. Ludzie reagują różnie. Mówią np. „Wreszcie”, „Taka piękna dziewczyna i tak się zaniedbała”, „Cieszę się, że wreszcie coś z tym robisz”. Aaaaaa, czy my, odchudzający się szukamy dobrych rad? Szukamy współczucia? Dobrze się czasem zamknąć.

Moja przyjaciółka, kochana i życzliwa dzwoni do mnie codziennie rano i jak kapral pyta: – I jak twoja dieta? Ważyłaś się? No żesz kurczę! Przecież nie schudłam od tygodnia pięciu kilogramów. Weź mi lepiej zaproponuj kino, kawę, zajmij mnie czymś, a nie koncentruj się tak obsesyjnie na moim dużym tyłku.

Druga grupa ludzi mówi: „Na spokojnie, nie nerwowo” (?!!), „No żeby to nie był słomiany zapał”. Też chcą dobrze, wiem, ale stawiając się w roli mentorów średnio pomagają. „Grubasek” czuje się wtedy jak niesforne dziecko. Dorosły mu macha przed nosem paluszkiem. Ach, te twoje zabawy w odchudzanie. Albo: no średnio to widzę, ale oczywiście możesz próbować.

No i nasi partnerzy, dzieci. To już jest cyrk

– Mamunia, zjedz ciasteczko– kusi moja pociecha. – Oj weź, ja się nie odchudzam, a taki jestem szczupły.

Albo odwrotna sytuacja:  – No chyba nie będziesz tego jadła?!!!! Surowe spojrzenie.

Kup mi ryż basmati– poprosiłam Mężczyznę Mojego Życia wczoraj.

– Po kiego ci ryż basmati?! – spytał.

– Nie wiem, jest w przepisie, trener mówił, że jest dobry i mam go jeść al dente.

– Zwariowałaś!

Kocha mnie, więc kupił ten nieszczęsny ryż. Ale potem zobaczył jak krążę wokół lodów. Zero: dasz radę, chodź na spacer.  Fuknął tylko: „No tak, ja ci latam w poszukiwaniu ryżu, a ty na lody masz ochotę”.  Dziżas, krążyć wokół czegoś, mieć na coś ochotę to nie znaczy to wcinać.

Ale oczywiście, jak im wszystkim pokażę!! Znacie to myślenie?

Phi, błąd, nikomu nie musimy nic pokazywać. Możemy z diety zrezygnować, to nasza sprawa. Robimy to dla siebie.

Brak czasu

Wymówki matek, kobiet zarobionych. Kiedy ja mam ćwiczyć. Wiadomo. Można rano. Trzeba nastawić wcześniej budzik. Można wieczorem. Można po prostu więcej chodzić. Każdy mały kroczek jest ważny, ale wracamy do punktu pierwszego– nawyków. Mężczyzna Mojego Życia po powrocie z pracy bierze psa, wkłada adidasy i idzie biegać, chodzić. 20 km to dla niego norma.

A ja krzyczę, ratunkuuuuuu, niech ktoś mi odda moją kanapę, chcę jeść truskawki, popijać białe wino i relaksować się przy filmie. O buu, moja przeszłości. Może gruba, ale taka kojąca.

Koniec, kropka. Nie ma. To moja decyzja i mój wybór. Zakładam trampki, idę z nim. Klnę, płaczę, złorzeczę. Romantyk. Spacer mi wymyślił. Ale mam cel, czuję się mocniejsza. Udaje mi się każdego dnia.

Gdyby ktoś mi powiedział dwa tygodnie temu, że będę ćwiczyć u przystojniaka fit (trenera) w ogrodzie, nie będę zwracać uwagi na jego sąsiadów (gapiących się), i lejący się ze mnie pot– nie uwierzyłabym. Nie uwierzyłabym też, że będę mówić mu: „Błagam, skończ, chcę do mamy” i pozwolę, żeby jego ręka tonęła w moim tłuszczu na biodrze, gdy próbuje znaleźć moje kości miednicy, żeby pokazać jak mam prawidłowo pracować miednicą podczas ćwiczenia ( dżizaaaas). Ale proszę. Jak to człowiek się ciągle siebie uczy. I na ile go stać.

Dam radę! Damy radę. Do dzieła, dziewczyny.

Zapraszam was do grupy, którą stworzyłam na Facebooku. „Polka na diecie” . Tyle dziewczyn i kobiet do mnie napisało, będzie raźniej. Odchudzajmy się z Oh!me!