Go to content

Idealny krem pod oczy? Ja chyba taki właśnie znalazłam i polecam

Fot. iStock/Massonstock

Czy posiadacie słaby punkt w swoim wyglądzie? Coś co was naprawdę wkurza, z czym nie możecie sobie poradzić, chociaż próbujecie na różne sposoby?

Ja mam – skóra pod oczami i jej opłakany stan. Jakoś nigdy wcześniej nie zwracałam na nią uwagi. Oczy jak oczy, cera jak cera, poza tym, że zawsze miała tendencję do zasinień pod oczami – kiedy byłam zmęczona, za dużo czytałam wieczorami, źle się odżywiałam. Nie działo się jednak nic specjalnie niepokojącego. Poza tym byłam przed 30-tką, kto by się przejmował zmarszczkami i skórą pod oczami.

Pamiętam jednak dzień, kiedy twarz smarowałam kremem (nie przywiązywałam uwagi, co to za krem) i zauważyłam, że skóra pod oczami stała się nie dość, że sina, to jeszcze jak papier. Miałam wrażenie, że jak ją „pogniotę”, to ona już tak zostanie, nie wróci do swojej „normalnej” formy. Na początku pomyślałam, że to nic takiego, pewnie chwilowe osłabienie. Jednak stan mojej skóry się nie poprawiał. Zrobiłam badania wątrobowe, na nerki – bo taka cera, to podobno jeden z objawów chorobowych, ale okazało się, że wszystkie wyniki mam w normie. „Taki pani urok” – usłyszałam od lekarza, a w duchu pomyślałam: „Urok? Bardzo za niego dziękuję”. I tak rozpoczęłam nierówną walkę, żeby doprowadzić się do stanu „wyglądalności”. Czego to ja się nie napróbowałam, czego to moja skóra nie doświadczyła? Były ogórki pod oczy, maseczki naturalne, jakieś takie nakładki na noc, które znajoma z Francji mi przywiozła. O kremach już nie wspomnę – od drogich do tańszych tak naprawdę z tym samym składem, po takie aplikowane za pomocą schładzającej, bo metalowej, kulki. Nic nie przynosiło oczekiwanego rezultatu.

Fakt, że skupiłam się też bardziej na tym co jem. Im więcej warzyw i owoców, tym moja skóra nabierała blasku. Piłam dużo wody, także tej z cytryną. Wszystko to bez wątpienia poprawiało kondycję mojej cery. Nadal jednak nie widać było większych efektów.

I kiedy znajoma zaproponowała mi krem Bee Pure Bee Venom Eye Cream marki BeeYes, w ogóle nie byłam przekonana do tego pomysłu. W końcu, ile można próbować z marnym skutkiem? Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie sprawdziła tych kosmetyków, zwłaszcza, że w nazwie mają uroczą „pszczołę”, a jak wiadomo miód to jeden z sekretów pięknej skóry.

Okazało się, że krem pod oczy Bee Venome zawiera jad pszczeli, który tak naprawdę w kosmetyce używany jest od niedawna. Zawiera on jednak dość istotny składnik, mianowicie apitoksynę, która zwróciła moją uwagę na tyle mocno, że postanowiłam ten krem wypróbować.

Mat. prasowe

Mat. prasowe

Otóż każda kobieta najpóźniej po 35. roku życia słyszała co nieco o kolagenie, prawda? O tym, że z wiekiem mamy go coraz mniej i to jego deficyt odpowiedzialny jest za pojawienie się zmarszczek i w ogóle starzenie się naszej skóry, czyli między innymi za to, co dzieje się z moją skórą pod oczami. I chociaż kremy pod oczy zawierają kolagen, cóż… dla mnie ta wersja jest mało skuteczna. Tymczasem apitoksyna – naturalny środek (co jest niezwykle ważne, bo nie chcę karmić skóry chemikaliami) stymuluje syntezę kolagenu i elastyny, dzięki czemu nasza skóra staje się napięta i bardziej jędrna, poza tym pomaga zachować jej sprężystość. A przecież mi w pierwszej kolejności o sprężystość chodziło. Dodatkowo w skład kremu wchodzi miód Manuka, czyli drzewa herbacianego z Nowej Zelandii, który ma za zadanie łagodzić ewentualne podrażnienia wywołane jadem pszczelim. Co ważne – użyty przy produkcji kremu miód posiada wysoki wskaźnik antybakteryjności ( UMF 20+ – unicq manuka factor), który jest zbawienny dla naszej cery.

Już dawno przestałam liczyć na cuda, które miałyby być udziałem kremu pod oczy. Zbyt wiele razy się zawiodłam, więc tym razem do używania kremu Bee Venome podeszłam z dystansem. Ba – obiecałam sobie nie sprawdzać każdego dnia, co się dzieje z moją skórą pod oczami. Niestety nie należę do osób, które mogą poszczycić się regularnością w czymkolwiek (no może poza aktywnością fizyczną). Z kremami w ogóle mam problem. Ale tu się zawzięłam. Obiecałam sobie, że przynajmniej raz dziennie – wieczorem, a jak nie zapomnę to także też rano, krem będę stosować.

Po tygodniu przyszedł czas na chwilę prawdy. Miałam poczucie, że coś się zmieniło. Skóra jakby odrobinę stała się elastyczniejsza, a na pewno stała się jaśniejsza, bez zasinień. Po dwóch tygodniach (kiedy oczywiście nie pracuję za dużo) coraz bardziej widać zbawienny wpływ jadu pszczelego. Skóra wygląda zdecydowanie lepiej niż przed dwoma tygodniami, zniknęło wrażenie zmęczenia i zmęczonej cery. Co ważne – krem po tym czasie się nie skończył (co częste w przypadku kremu do oczu), wręcz przeciwnie starczy go z pewnością na dwa kolejne tygodnie, jeśli nie więcej, kuracji. Czyżby faktycznie doszło do syntezy kolagenu z elastyną? Znajoma kosmetyczka tłumaczyła, że na efekty zawsze należy poczekać. Cóż, jeśli będą one postępować, jak teraz, to pozostaje mieć pewność, że krem Bee Venome zostanie moim ulubionym i sprawdzonym kremem pod oczy. Jeśli chcecie wypróbować – zachęcam, bo to naprawdę działa!

 

Mat. prasowe

Mat. prasowe

image001