Go to content

„Własne brudy pierzesz we własnym domu”. Co ludzie powiedzą, ważniejsze jest niż twoje szczęście, pamiętaj

Fot. iStock/stock-eye

Usiadła na krześle przy moim okrągłym, kuchennym stole. Usiadła i łzy popłynęły jak drobny groszek,wpadając do kubka z herbatą. – Już nie mogę – wyszeptała. – Już dłużej nie dam rady. Bo też ile czasu można nieść w sobie ciężar, którym podzielić się z innymi nie możesz, bo „własne brudy pierzesz we własnym domu”? Ile czasu można udawać, że ma się wspaniałych, wspierających rodziców, cudowny związek, fantastyczne życie? Dulszczyzna zabija nas od środka nie pozwalając żyć naprawdę, odetchnąć głębiej. Ani zaakceptować siebie samego.

Odkąd pamięta, cokolwiek złego działo się w domu (a działo się dużo, bo ojciec najpierw wychowywał ich twardą ręką, a potem wychowanie zupełnie odpuścił, kiedy znalazł sobie kilkanaście lat młodszą kochankę), nie wolno było nic mówić. Poza tym, co to znaczy „złe”? Przecież dach nad głową był, pieniędzy na wakacje i jedzenie nigdy nie brakowało. Powinni być szczęśliwi. Powinni być zadowoleni i pomagać rodzicom tworzyć ten piękny obrazek. Niech wszyscy widzą, jaką są „porządną rodziną”. W niedzielę szli razem do kościoła, potem spacer, obiad u dziadków. Dobrze ubrani, uśmiechnięci. Na zebrania do szkoły chodzili razem, pod rękę, razem zabierali głos w ważnych, klasowych sprawach. Wychowawczyni Kasi ich uwielbiała. Może dlatego, że nie wiedziała jak jest naprawdę.

Jak było w domu? Smutno, cicho. A czasem, kiedy rodzice kłócili się w swojej sypialni głośno i okropnie. Wulgaryzmy i okrucieństwo taty zapadały jej głęboko w umysł, stawały się codziennością. Ale jeszcze bardziej chyba ta przezroczysta mina mamy. Bo po wszystkim mama wychodziła z sypialni do Kasi i uspokajała ją rzeczowym, oschłym tonem. „To nic, wszystko jest w porządku. Rozmawialiśmy. Pamiętaj, nie mów dziadkom”. Więc Kasia nie mówiła, rosnąc w przekonaniu, że nawet jak jest źle i smutno, zostaje w czterech ścianach. Zostawało tez wtedy, gdy próbując się buntować, jako nastolatka dostała od ojca kilka razy w twarz i usłyszała, że jest dziwką, spóźniając się kilkanaście minut do domu.

I jeszcze wtedy, gdy zobaczyła ojca z tą kobietą, w parku. Wracała z koleżanką z kina, a on szedł głośno śmiejąc się i trzymając za rękę koleżankę z pracy. Kasia wbiegła do domu z mocno bijącym sercem, prosto do pokoju, w którym nad słownikami i tłumaczeniem siedziała jej mama.

–  Nie wolno o tym nikomu mówić. – tyle usłyszała. – Mamo, to o tym wiesz? – pytała. – Nie pytaj, za młoda jesteś żeby coś z tego zrozumieć. Z resztą, z tym można żyć. A jak teraz się rozwieść? Rozstać? Co ludzie powiedzą? Dziadkowie? Czy ojciec nie przynosi pieniędzy do domu? Nie masz się w co ubrać, nie masz co jeść?

Patrzyła potem na ojca przy kolacji i na mamę trochę bladą, ale nakładająca mu makaron na talerz. Patrzyła i robiło jej się niedobrze. I wtedy też, gdy całował ją w rękę przy rodzinie i znajomych, a wieczorem krzyczał w sypialni, że jest do niczego. A ona odpowiadała, że go nienawidzi. Ale tylko tam, w czterech ścianach byli naprawdę sobą. Bo gdy przychodziła gwiazdka, przykładnie dzielili się opłatkiem i składali najlepsze życzenia.

Tak Kasia wkroczyła w dorosłość. I bardzo szybko uciekła z tego domu, w związek, w miłość. Mówi, że każdy by uciekł. Paweł, chłopak Kasi dał jej miłość i czułość której nie doświadczyła od rodziców, ani której między nimi nie widziała. Pochłonął ją ten związek. Zakochała się bez pamięci, bezkrytycznie, nieostrożnie. Mama Kasi nie zaakceptowała faktu, że zamieszkali razem. W środowisku jej rodziców wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, a oni tak bez ślubu, bez pierścionka nawet.

Wyjechali razem do Warszawy na studia, kontakt z rodzicami sprowadzał się do jednego telefonu na miesiąc. Że żyje, że w porządku, że studia ciekawe, że praca dobra, że szansa…. O Pawle ani słowa, jakby nie istniał. Od znajomych Kasia wiedziała, że mama opowiada wszystkim, że jej córka zamieszkała z koleżanką w akademiku. Ani tego, że Paweł jest z rozbitej rodziny.

Kiedy uderzył ją pierwszy raz, Kasia spakowała walizki i odruchowo pojechała na dworzec po bilet do domu. Mama otworzyła jej drzwi, ale pół godziny potem już je za nią zamykała. – Po co przyszłaś? Jak już z nim mieszkasz, to pierz swoje brudy u siebie.

Po drugiej awanturze, rozmawiały przez telefon. – Tylko nie mów nikomu – mówiła jej mama. – Bo będzie wstyd. Z resztą, co się dziwisz, skoro jesteś taka szybka, masz za swoje. Widocznie zasłużyłaś. – A ty czym zasłużyłaś na zdrady ojca? – wypaliła Kasia zanim jej mama rzuciła słuchawką.

Po trzecim razie, wysłała tylko SMS: „Mamo, przyjadę, nie oceniaj mnie. Paweł znów podniósł na mnie rękę, mam siniaka. Chcę od niego odejść”. Odpowiedz przyszła po godzinie: „Tylko dziwka odchodzi od męża. Ty nawet nie jesteś żoną. Nie przyjeżdżaj, nie chcę, żeby ludzie gadali”.

Po czwartym, Kasia znalazła się w mojej kuchni. Zmieszana, załamana, zagubiona, spragniona ciepła najbliższych osób. Ciepła, którego nie dostanie, bo dla nich liczy się tylko to, „co ludzie powiedzą”.